_Prolog_

3.2K 132 22
                                    

Moja przygoda w Ameryce zaczęła się od 1997 roku. Miałam wtedy 9 lat. Wtedy mieszkaliśmy jeszcze w naszej ojczyźnie... w Niemczech. Matka pracowała w fabryce włókiennictwa, a Ojciec w biurowcu. Któregoś dnia ojciec dostał awans. Mówił, że dzięki temu może pracować za granicą i zarabiać większe pieniądze niż dotychczas. Nasza rodzina podjęła szybką decyzję o przeprowadzce do Stanów, to znaczy moi rodzice, bo ja nawet nie miałam nic do gadania. Nie chciałam wyjeżdżać. Bałam się tamtejszych ludzi, słabo umiałam angielski. Nie wiedziałam co tam spotkam i to mnie w tym wszystkim najbardziej przerażało. Po kilku tygodniach spakowani odlecieliśmy z kraju. Przez cały lot byłam smutna, ponieważ większości zabawek nie mogłam ze sobą wziąć, a rodzice nawet nie pozwolili mi się pożegnać z moim kochanym różowym pokoikiem.

Kiedy byliśmy już w Stanach. Wprowadziliśmy się do jakiegoś małego miasteczka 20-30 kilometrów od San Francisco. Mój ojciec już tydzień po przeprowadzce zaczął pracę. Mama natomiast szukałam mi korepetytora, by podszkolić u mnie angielski, a po kilku miesiącach sama zaczęła pracować. Gdy zaczęłam chodzić do angielskiej szkoły czułam się inaczej. Może dlatego, że byłam obca, a przyjaciele, z którymi się przyjaźniłam zostali w Niemczech. Po jakimś czasie zdołałam się przyzwyczajać. Dobrze się uczyłam, miałam bardzo wysokie stopnie oraz wielu przyjaciół. Nauczyciele chwalili mnie za zaangażowanie jakie wkładam w naukę. Uczestniczyłam w wielu konkursach pozaszkolnych z czego w większości z nich wygrałam. Byłam dobra ze wszystkiego, ale rzeczami jakie mnie najbardziej interesowały była medycyna i psychologia. 

W liceum medycznym starałam się być jak najlepsza co mi się udawało. Pochwały, dobre oceny, przyjaciele... wszystko to co w podstawówce. W trakcie liceum jak i na studiach psychologicznych w ogóle nie imprezowałam. To nie było dla mnie. Znajomi, którzy zawsze starali się mnie do nich przekonać czasami byli uparci na tyle by mnie wkurzyć. Nie rozumiałam co jest przyciągającego w tej muzyce, tańcu i alkoholu. 

Któregoś dnia na uczelnię przyszedł niespodziewany gość. Mieliśmy spotkanie z pewnym dowódcą tajemniczej placówki. Szukał osób, które po skończeniu studiów mógłby zatrudnić do roboty. Każdego zainteresowanego miał przepytać z wiedzy, by sprawdzić czy jest na tyle zdolny by u niego pracować. Oczywiście od razu się zgłosiłam. Wtedy właśnie poznałam pana Johna Jacksona. Dowódca rozmawiał ze mną o wielu sprawach. Nawet zdarzyło się, że sobie pożartowaliśmy. Potem przeczytał mi kilka zasad z regulaminu jaki obowiązuje w placówce i oznajmił, że jeżeli będę tym nadal zainteresowana to z chęcią mnie przyjmie. Kilka dni później wrócił ponownie by sprawdzić nasze zaangażowanie na lekcjach. Patrząc po moim zachowaniu, aktywności i dobrych stopniach uważał, że mimo, że kilku z nas dostanie tą pracę to uważał mnie za jedną z najlepszych kandydatką. 

W końcu po skończeniu studiów ja i kilka osób z uniwersytetu zostało przyjętych do placówki. Jednak tam dowiedzieliśmy się, że to nie będzie taka łatwa i zwyczajna praca. Większość przeraziła się, gdy okazało się, że  jednymi z naszych pacjentów będą potwory, creepypasty i inne monstra. Następnego dnia okazało się, że kilku z ochotników uciekło. W przeciwieństwie do innych byłam bardzo ciekawa tego co mnie spotka. Po wielu testach i sprawdzianach zostałam tylko ja. 

Placówka, w której właśnie pracuję to tak jakby więzienie. Kiedy przyjęto mnie do tej pracy musiałam odciąć się od znajomych i rodziny. Kiedy rodzice dowiedzieli się o tym zaczęli protestować. Skończyło się na tym, że się pokłóciliśmy. Nie chcąc ich słuchać spakowałam się i wyprowadziłam. W pracy został mi przydzielony mój własny pokój z łazienką. Szary, nieduży pokój z łóżkiem, szafą, szafkami na różne rzeczy i biurkiem. Nie było to najlepsze miejsce, ale ważne, że dało się żyć. Jedzenie miałam tam zapewnione. Wszyscy pracownicy jedli na stołówce leżącej na tarasie, przy stołówce dla potworów. Gdy pierwszy raz tam byłam nie rozumiałam po co dwie stołówki w jednym wielkim pomieszczeniu. Wszystko wynikało z tego, że nie wszystkie potwory nawzajem się lubiły i często dochodziło do bójek. Co dnia przy jedzeniu miałam zapewnioną rozrywkę. Niestety po pewnym czasie zaczęłam to źle odbierać. Męczone do skraju życia stwory czasami z powodu tortur i testów po prostu umierały, więc zaczęłam bardziej się o nie troszczyć. Każdy stwór, który trafiał do mnie miał duże szanse, że przeżyje. Oczywiście nie wszystkie były takie chętne do współpracy, ale po pewnym czasie spędzonym z nimi mogłam z nimi normalnie rozmawiać czy badać bez jakichkolwiek obaw.

...

Właśnie tak wygląda moje życie na co dzień. Od razu po pobudce o 7 musiałam w godzinę się ogarnąć i coś zjeść. Jak zwykle ubieram na siebie  granatową luźną bluzkę, jakieś leginsy dla wygody i długi do kolan biały kitel. Nie wiedziałam czemu, ale za każdym razem patrząc się do lustra zauważam, że kolor bluzki pasuje mi do równie ciemnogranatowych oczu. A moje włosy? Proste, sięgające mi do ramion w odcieniu jasnego blondu. Gdyby były jeszcze bardziej jaśniejsze wtapiałyby się w kitel. Moja skóra jest jasna, ale nie blada. Jak na 31 letnią kobietę wyglądałam na naprawdę inteligentną i poważną (ta skromność!). 

Jeżeli już mnie poznałeś to mam nadzieję, że moje dalsze przygody bardzo ci się spodobają. Jutro pojawi się pierwszy rozdział!

............................................................

Nasza Jenny wkracza do gry! 

Zobaczymy jak wam się będzie czytało.

Nie wiem czy nie zrobię tego w ogólnej perspektywie, bo przestawiania z perspektywy jednej osoby na drugą było trochę męczące ^~^

Do usłyszenia jutro!

~Goldis

Creepypasty doktor Jennifer Bellares (Slenderman love story)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz