Harry leżał cały spocony na prowizorycznym posłaniu z ukradzionych z Hogwartu koców. Dyszał tak ciężko jakby miał zamiar wypluć płuca. Właśnie przeżył kolejny atak. Dłoń mu obficie krwawiła, ale ból promieniował po całym ciele. Już dawno ściągnął wszystkie osłony. Zbyt wiele energii go kosztowały. Na szczęście szczelina skalna była dość wąska i zimny wiatr się nie przedostawał do środka. Udało mu się wyczarować małe płomienie, takie jakimi kiedyś Hermiona podpaliła skraj szaty Snape'a. Nie dawały one wystarczająco dużo ciepła, żeby nie musiał przez cały czas opatulać się wszystkim co posiadał, ale zawsze lepsze to, niż śmierć przez zamarznięcie. Teraz jednak ciepło nie miało żadnego znaczenia. Właściwie to Harry zastanawiał się, czy jego poszarpane nerwy będą w stanie jeszcze odczuwać coś poza bólem. Leżał więc bez sił na skalnej posadzce czując jak osuwa się w ciemność. Przemknęło mu przez głowę, że jeśli straci przytomność, zamarznie. A nie może umrzeć w taki sposób, to Voldemort musi go zabić. Właściwie to co on sobie myślał uciekając z Hogwartu? Odwracając się od przyjaciół? Że sobie poradzi? Że znajdzie horkrusy? Powinien siedzieć grzecznie w szkole, czekając, aż Dumbledore da mu znak, by dał się zabić. Resztą powinni się zająć lepsi czarodzieje... dojrzalsi. Tacy, co nie narażają bezpieczeństwa całego magicznego świata tylko dlatego, że nie spodobał im się szlaban. Uchylił powieki i dostrzegł swoją czerwoną od mrozu zdrową dłoń, ale nie potrafił ruszyć żadnym palcem. Jakby mózg przestał sobie zdawać sprawę z tego, że może oddziaływać na tę część ciała. Spróbował ruszyć ramieniem. Tym razem poszło lepiej. Całą siłą woli zmusił się, aby sięgnąć po rozkopane koce. Narzucił je niedbale na siebie, a potem widział już tylko ciemność.
***
Albus Dumbledore nie był głupim człowiekiem. Wiedział, że Ministerstwo śledzi pannę Granger i pana Weasley'a i wiedział, że musi im na to pozwolić. Nie sądził, aby Harry zechciał się z nimi skontaktować, skoro przez tyle czasu tego nie robił, ale wolał jednak nie zostawiać wszystkiego losowi. Sam też uważnie obserwował tę dwójkę, dlatego nie rozumiał ich nagłego podenerwowania. Od kilku dni nie byli sobą. Wszystko wylatywało im z rąk, cały czas chodzili zamyśleni i wyglądali jakby w ogóle od soboty nie spali. A jednak był pewien, że nie przegapił ani jednego ich spotkania, ani jednej rozmowy. Niemożliwe, żeby dostali jakieś informacje o Harrym. Dyrektor przechadzał się niespokojnie po pięknym, okazałym gabinecie, żałując że żerdź Fawkesa była pusta. Feniks cały czas był gdzieś wysyłany. Za jego pomocą Albus robił bardzo dokładne zwiady miejsc do których się udawał. Bo przy tej całej organizacji walki z Voldemortem, przy całym tym konflikcie z Ministerstwem, zarządzaniu szkołą i szukaniem znaków życia od Harry'ego, Dumbledore nie przestał szukać horkrusków. Sprowadzenie Voldemorta do śmiertelności jest kwestią najwyższej wagi, bez względu na wszystko.
Dyrektor spojrzał za okno. Płatki śniegu opadały leniwie ku ziemi wirując z gracją na wietrze. Bajeczny krajobraz zawsze zachwycał starego dyrektora, był pełen harmonii i niezmąconego piękna. Natura zawsze była ucieczką dla umęczonej duszy, pozwalając na chwilę zapomnieć o wszystkich istniejących problemach, przypominając czym jest prawdziwe piękno. Czarodziej westchnął cicho. To nie czas, aby się zatracać w świecie abstrakcyjnych przyjemności.
Z zamyślenia wyrwało go energiczne pukanie.
- Proszę! Ach, to ty Minerwo
- Albusie... - nauczycielka transmutacji była blada i dziwnie błyszczały jej oczy. Zamknęła za sobą dokładnie drzwi i ku zdumieniu dyrektora rzuciła zaklęcie ciszy. - Jesteś pewien, że możemy tu bezpiecznie porozmawiać?
- Nigdzie w tym zamku nie jest bezpieczniej.
- Albusie... on się skontaktował z uczniami. Potter był w Hogsmeade ostatniej soboty. - Dumbledore uniósł brwi. Wiedział, że coś takiego... - Nie odezwał się jednak ani do panny Granger, ani do pana Weasley'a, wiadomość dostał Neville Longbotton i Ginny Weasley.
- Rozmawiali z nim? - Dumbledore czuł jak rośnie w nim uczucie ulgi, niepokoju i podziwu do młodego czarodzieja. Pojawić się w całkowicie magicznej wiosce i pozostać niezauważony mając na sobie Namiar... niezwykłe
- Tak, wziął ich do swojej kryjówki. Podobno jest ranny, pomogli mu sporządzić eliksir. Powiedział im, że nie może się skontaktować z przyjaciółmi, bo są śledzeni...
- To prawda, Ministerstwo nałożyło zaklęcia śledzące na pana Weasley'a i pannę Granger
- Dlatego przekazał liścik pannie Weasley, kiedy poszła sama do łazienki.
- Jak bardzo jest ranny? I gdzie jest ta kryjówka.
- To właśnie... Albusie, podobno Potter powiedział im, że Umbridge zatruwa mu rękę. - na te słowa Dumbledore drgnął niespokojnie, a jego twarz, dotąd opanowana i spokojna, zmarszczyła się groźnie - Kiedy jeszcze był w szkole, u niej, na szlabanach...
- Wiem doskonale, co się działo na tych szlabanach
- I podobno jakoś znalazła sposób, ponieważ ta rana krwawi i gnije.
- Gdzie jest ta kryjówka?
- W starej jaskini Syriusza. Dokładnie tak powiedzieli, jeśli Ci to cokolwiek... - nie dokończyła, dyrektor minął ją, by pognać we wskazane miejsce.
CZYTASZ
Harry Potter inna dorosłość
FanfictionHarry ucieka na piątym roku ze szkoły, szkoli się na własną rękę, musi uciekać przed ministerstwem, Dumbledore'em i Czarnym Panem...