39.

1.1K 38 4
                                    

Zła. Wściekła. Upokorzona.

Tak właśnie się czułam, siedząc w tym cholernym, prywatnym samolocie, tego cholernego Włocha, w drodze na tą cholerną wyspę.

Wiedział przecież doskonale, że się nie zgodzę, żeby sam zabrał samą Antonię. Dając mi pozorny wybór, tylko pokazał, jak bardzo ma w dupie moje zdanie i jak bardzo chce mi pokazać, że wygra. Znowu. Przecież zawsze wygrywał.

To też musiałam przeciąć. Ale jedyną drogą, była droga sądowa. Tej natomiast się bałam. To też wiedział. Jak i to, że nie zdecyduję się zeznawać przeciwko niemu. Z wielu względów. Także tych, że mój brak walki o niego podyktowany był rozumem, który w końcu doszedł do głosu. Serce miało na ten temat wciąż zupełnie inne zdanie. Gdybym miała nazwać to, co czułam, powiedziałabym, że to jakaś mieszanka miłości z nienawiścią.

Przez ten czas, kiedy był w Krakowie, prawie nie rozmawialiśmy. Nie miałam ochoty się do niego odzywać. Nawaliłam. Ale on też nie był święty. No i miał narzeczoną. W ciąży. A zachowywał się, jak urażony książę.

Jezu, dobrze, że ten lot był względnie krótki.

- Nie rozumiem Cię - nie wytrzymałam w końcu. Podniósł na mnie swój wzrok. Brązowe oczy prześlizgiwały się badawczo po mojej twarzy - Najpierw się wściekasz, potem mówisz, że mam sobie zostawić samochód, następnie w ogóle się nie odzywasz, aż nagle pojawiasz znikąd i oczekujesz podporządkowania i dostosowania się do Twoich planów. Francesco, to tak nie działa.

- To ja Ci wyjaśnię - odpowiedział, ale w jego głosie słychać było ewidentną drwinę - Żyjesz, bo nie potrafiłem Cię zabić. Chciałem. Powinienem. Ale nie umiałem. Nie wtedy. Byłaś moją słabością.

Czas przeszły, którego używał... Kurde, to wciąż gdzieś tam bolało.

- A gdybym to zrobił? Kurwa mać! Daniela! - zacisnął dłonie w pięści - Ty chyba nadal nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji, jakie mogła mieć Twoja decyzja. I kiedy już uznałem, że to coś znaczy, skoro normalnie z łatwością wyciągam broń, a tu się waham, kiedy okazało się, że Antonia jest moją córką, że ja sam znowu czegoś nie potrafię... - pokręcił lekko głową i głośno wypuścił powietrze z płuc - Nie potrafiłem wyrzucić Cię z głowy. Choć, Bóg mi świadkiem, naprawdę się starałem. A potem zdałem sobie sprawę z tego, że Ty wciąż coś do mnie czujesz. I, tak samo, jak ja, nie potrafisz ani tego przeciąć, ani zaryzykować. Nie wiedziałem, co z tego wyniknie. Ale byłem skłonny pozwolić się sprawom dziać po swojemu. Aż do telefonu Adama. Tego, po którym pojechałaś na Sycylię i w końcu powiedziałaś mi prawdę.

- Próbowałam powiedzieć Ci wcześniej... - zaprotestowałam słabo, bo to, co mówił bolało coraz mocniej - Nie pozwoliłeś mi na to.

- Bo bałem się, że w którymś momencie nie zdołam nad sobą zapanować. I zakończę to wszystko niestety raz na zawsze. A teraz... odebrałaś mi wszystko, co wtedy mogłaś. Siebie. Antonię. Bałaś się. Rozumiem. Naprawdę - znowu ta drwina w głosie - Dlaczego po prostu nie przyszłaś z tym do mnie?

Ha! To było dobre pytanie. Westchnęłam ciężko.

- Tego też się bałam. Po tym, jak przystawiłeś mi pistolet do skroni, naprawdę nie miałam zamiaru do Ciebie wracać. Jesteś zdolny do wielu rzeczy. Zbyt wielu.

- Przecież o tym wiedziałaś! - zirytował się

- Teoretycznie tak. Ale nie wiedziałam, że możesz grozić także mnie. Niestety - prychnęłam - serce nie sługa - przemawiała przez mnie mądrość godna Paulo Coelho - Sam powiedziałeś nie tak dawno, że ciągnie nas do siebie. Ale potem, cała ta historia z Roberto, Luigim, wpadłam w panikę. Twoja matka miała zatrzymać Cię na miejscu - skrzywił się wyraźnie na wspomnienie mojego układu z jego matką. Nie żebym miała kolejny. A skąd! - Kiedy przyjechałeś... chciałam powiedzieć coś, co sprawi, że odpuścisz. Tak naprawdę. To było pierwsze, co przyszło mi na myśl.

On. Ona. I ja. #2 (Zakończone. Korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz