Prolog

3.4K 57 1
                                    

---

Cześć. Na start słowo od autorki :)

To druga część, więc lojalnie uprzedzam tych, którzy nie znają pierwszej, że wątki będą się mieszać i będą nawiązania. A część 1, jak coś, znajdziecie na moim profilu, pt. "On. Oni. I ja." :)
Pozdrawiam gorąco i życzę miłej lektury :)

Witajcie ponownie w moim świecie! ---

5 miesięcy później

Było ciężko. Bardzo. Chyba myślałam jednak, że będzie łatwiej. Ba, byłam tego w zasadzie pewna! Czas leczy rany, bla bla bla. Bullshit. Gówno prawda. Szalejące hormony w niczym nie pomagały. Ani trochę. Wręcz przeciwnie. I co z tego, że miałam wsparcie rodziny, Piotrka i Cleo, której powiedziałam prawie wszystko. Z dużym naciskiem na "prawie". To znaczy... doceniałam to, naprawdę, i byłam wdzięczna.. im... każdemu z osobna... tylko... serce wciąż bolało. I podskakiwało w głupich momentach. Np. na dźwięk silnika motocykla. Na szczęście z dzieckiem było wszystko w porządku. Przynajmniej tym nie musiałam się martwić. Moja... nasza... córka... rozwijała się świetnie. Wybrałam już nawet imię. I powoli kompletowałam wyprawkę. Niedługo wybierałam się po wózek. Piotrek obiecał pomóc mi wybrać odpowiedni pod względem technicznym. Lekki, łatwo składany, z pompowanymi kołami itd.

Jakby nie było mi wystarczająco źle, dodatkowo katowałam się sama, przeglądając informacje z Włoch dostępne w sieci. Głównie z Mediolanu i Sycylii. Cześć, to ja, masochistka. Były też dni, no dobra, głównie wieczory, kiedy bolało wręcz fizycznie. Kiedy miałam telefon w dłoniach i chciałam dzwonić. Napisać smsa. Cokolwiek. Usłyszeć jego głos, choćby miał mi powiedzieć, że nie chce mnie więcej widzieć. Zresztą pewnie to właśnie bym usłyszała. O ile nie gorzej... Pewnie, gdybym mogła pić wino, to bym się upiła i zadzwoniła albo napisała.

Tak, wciąż miałam jego numer. Boshhh...

Albo wpatrywałam się w telefon i siłą woli próbowałam sprawić, żeby to on zadzwonił. Może też o mnie myślał? Byłam żałosna. I nic nie mogłam na to poradzić. A najgorsza była świadomość, że sama to sobie zrobiłam. Był tu. Przyjechał. Choć Lucinda obiecała go zatrzymać. A ja... stchórzyłam. Najpierw na Sycylii, potem w Krakowie. Nie dałam rady. I teraz ponosiłam konsekwencje własnych decyzji. Dlaczego nikt mnie nie uprzedził? Cichy stuk zamykanych drzwi codziennie słyszałam na nowo. I "widziałam" motor ginący między samochodami. Gdybym mogła podjąć tą decyzję jeszcze raz... pewnie byłaby taka sama, tylko ja byłabym lepiej przygotowana na jej efekty. Ból i poczucie straty kompletnie mnie przytłoczyły. Nie spodziewałam się tego. Naprawdę myślałam, że dam radę. Że wsparcie bliskich i ten mały człowieczek wpychający mi teraz stopy pod żebra, okażą się wystarczające. Tymczasem nie było dnia, żebym o nim nie myślała. Nie było dnia, żebym za nim nie tęskniła. Nie było dnia, żebym nie zastanawiała się czy na pewno dobrze zrobiłam.

Jestem w ciąży. To nie jest Twoje dziecko.

Uwierzył. Tak po prostu. Dlatego nie było żadnych gróźb, żadnej awantury ani nawet podniesionego głosu. Dlatego już więcej się nie odezwał. To też bolało. Że tak po prostu uwierzył. Choć przecież właśnie o to mi chodziło.

W Święta myślałam, że się zapłaczę. Rodzice widzieli, że jestem w totalnej rozsypce, więc nie zapraszali nikogo. Byliśmy tylko w trójkę. Dostałam mnóstwo prześlicznych rzeczy dla małej. Która jeszcze wtedy niekoniecznie była małą. Równie dobrze mogła być małym. Dopiero kilka dni później okazało się, że to dziewczynka. Dobrze. Jako samotnej matce chyba łatwiej mi będzie poradzić sobie z dziewczynką. Gdyby to był chłopak i odziedziczył charakter po tatusiu, mogłabym sobie od razu w łeb palnąć.

Znowu był wieczór i znowu rozmyślałam. Właśnie tak spędzałam zdecydowaną większość wieczorów. Rozpamiętując wszystko od nowa. I od nowa. I jeszcze raz. Byłam pewna, że wciąż czuję jego zapach i dotyk rąk. Gdy zamykałam oczy, widziałam jego uśmiech. I jego oczy. Ciemne, wpatrujące się we mnie. W których czaił się wesoły błysk. Które mrużył, kiedy coś doprowadzało go do szału. Które mówiły mi więcej, niż on sam czasem chciał powiedzieć. Moje mieszkanie także było pełne wspomnień. Naszych wspomnień. To też mi nie pomagało. Ale coraz częściej łapałam się na myślach, że mnie już chyba nic nie pomoże. Byłam żałosna. I beznadziejna. I niczego nie pragnęłam bardziej, niż jeszcze raz go zobaczyć. Choć na chwilę.

Człowiek ma strasznie dużo łez. Naprawdę. Nie miałam pojęcia, że aż tyle.

I właśnie wtedy, kolejnego wieczoru, w którym sięgałam pamięcią do wszystkich naszych wspólnych dni, zadzwonił mój telefon. Przyglądałam mu się kilka sekund dłużej, niż to było konieczne. Numer nie był zastrzeżony, ale był... dziwny. Nie polski. Włoski też nie (oczywiście, że od razu o tym pomyślałam). Wzięłam głęboki oddech.
- Halo? - odebrałam mocno niepewnym głosem
- Daniela? To Ty?
- Amaya?! - jego siostra? Dzwoniła do mnie jego siostra. Mieszkała w Paryżu. Stąd dziwny numer. Nie polski. I nie włoski. Francuski. Serce fiknęło koziołka, poczułam ścisk w żołądku i zaraz potem pomyślałam o najgorszym. Bo po co inaczej by dzwoniła? - Co się stało? - niemal wykrzyczałam do tego telefonu
- Nic się nie stało - fuknęła - Daniela. Ty naprawdę jesteś w tej ciąży?
Nie powinno mnie dziwić, że wie. Była dla niego ważna. Jeśli komuś powiedział, co tu się wydarzyło, to tylko jej. Spojrzałam na swój brzuch. W 7 miesiącu nie można było mieć wątpliwości czy jestem w ciąży.
- Jestem. - odpowiedziałam. Do czego ona zmierza?
- Czyje to dziecko? - walnęła prosto z mostu
To też nie powinno mnie dziwić. Amaya była bardzo bezpośrednia i równie mało subtelna. Mniej-więcej jak taran.
- Amaya... - jęknęłam
Nie chciałam jej okłamywać. Ale prawdy też jej nie chciałam powiedzieć.
- Daniela, do jasnej cholery, to dziecko mojego brata? Muszę to wiedzieć!
- Amaya...
- Nie Amayuj mi tu teraz! Czyje to dziecko?
- Moje. - warknęłam, bo całkowicie mnie zaskoczyła. I zupełnie nie wiedziałam, co mam teraz zrobić.
- Twoje i...?
- I moje.
- Wiatropylna jesteś? Czy to kolejne niepokalane poczęcie? Historia co prawda zna taki przypadek, ale jednostkowy, jak sądzę. - nagle zmieniła front - Daniela, proszę... powiedz... to jego dziecko?
- A co Ci powiedział?
- Wiem, co mi powiedział.. pewnie to, co Ty mu powiedziałaś... tylko, że ja w to nie wierzę. Widziałam Was razem. I za nic w to nie uwierzę. Nie ma takiej opcji.
- On uwierzył.
- Mój brat to idiota.
I wtedy, trochę wbrew sobie samej, oznajmiłam:
- Powiem Ci.. jeśli nigdy, pod żadnym pozorem, Ty nie powiesz jemu.
- A więc jego. Tak jak myślałam. Co Wyście narobili....

On. Ona. I ja. #2 (Zakończone. Korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz