Chapter Seven: "Long live the king"

167 27 130
                                    

Tu nie ma jedzenia.

- Miałeś być cicho - mruknął Victor, przeczesując włosy palcami i raźnym krokiem udając się w stronę kliniki, która, swoją drogą, ostatnio stała się dla niego prawie jak dom.

Zjedzmy coś albo narobię ci wstydu.

- A ty to sobie możesz wiesz co, pasożycie - Nikiforov przekroczył progi szpitala i uśmiechnął się kpiąco, kiedy Yuuri zaczął skakać w nim jak niegrzeczne dziecko, które nie dostało czekolady.

Zawzięty robal siał w nim spustoszenie nawet kiedy nic nie mówił. Wystarczyło, że Victor zrobił coś nie po jego myśli, spojrzał na swoją uroczą sąsiadkę i Yuuri natychmiast zaczynał świrować. Jak nie walił go po wątrobie w celu nauczki, to wirował mu w żołądku i powodował wstrętne turbulencje. Wtedy, chcąc nie chcąc Victor musiał spełniać jego wszystkie zachcianki, kosztem dodatkowych wałeczków na ciele, wyrzutów sumienia i późniejszych nieprzyjemności gastrycznych. Mimo wszystko, mimo tego, że Rosjanin czuł się chwilami jakby gadał sam do siebie i ochujał do reszty, lubił tego dziada. Szczerze mówiąc... nie wyobrażał sobie, by teraz, gdy przyzwyczaił się do obecności tego "cuda" w sobie miałoby go zabraknąć. Był swego rodzaju powiernikiem i tarczą chroniącą Victora od najgorszych myśli, jakie miewał nocami. Borykając się z różnymi etapami swoich paskudnych stanów depresyjnych doceniał to, że Yuuri potrafi raz na jakiś czas przymknąć się ze swoimi mądrościami, osiąść w nim i pozwolić mu się wyciszyć. Victor zamykał wtedy oczy, rozluźniał się i usypiał, czując jedynie delikatnie wiercącego się w nim zwierzaka, który posłusznie zapadał w sen razem z nim. To był ten rodzaj spokoju, którego tak Victorowi brakowało po wszystkich absurdalnych sytuacjach z byłą miłością, rozstaniu i życiu w małym, obskurnym mieszkanku. Po samotnych śniadaniach i kolacjach jedzonych o drugiej nad ranem, a przy okazji popijanych procentami. Teraz, kiedy Yuuri mieszał mu wszystkie szyki i domagał się non stop czegoś nowego, Nikiforov miał wrażenie, że jego życie przestało być tak puste i nudne jak do tej pory dzięki obecności pasożyta. Mężczyzna budził się razem z nim, z nim żył i przechodził przez wszelkie trudy życia, jakby byli ze sobą od zawsze. W pełnej symbiozie.

- Nie teraz, okej? Mam trochę spraw na głowie - odparł Nikiforov, udając się w stronę jednej z kilku wind i naciskając od razu strzałkę w dół.

Czy Ty mi właśnie odmówiłeś? Victoor!

- A na co ci innego to wyglądało? - Rosjanin uśmiechnął się niczym lis i wsunął dłonie do kieszeni spodni, wyraźnie nabijając się ze swojego symbiota.

Rozgniewany Yuuri, zawzięty jak nigdy, fiknął we wnętrzu Victora koziołka i osiadł gdzieś na jego żołądku, by tam w spokoju dalej skakać po nim jak po trampolinie. Robił to tak uparcie i mocno, że w pewnej chwili Rosjanin złapał się za usta, by stłumić napływ mdłości. Zielony na twarzy wybiegł z windy na swoim piętrze, i nie zwracając uwagi na wpatrzonych w niego ludzi oparł się o ścianę, próbując złapać oddech.

- Zapłacisz mi za to - warknął Victor, czując nieprzyjemny posmak w ustach, na co Yuuri zaśmiał się tylko głośno i wykonał kolejne salto w jego wnętrzu, ponownie dosłownie wywracając je do góry nogami, razem z całym jego światem.

No chyba nie, Forov. I pamiętaj, że to ja tutaj rządzę, nie? Właściwie... doprowadzę cię w końcu do żarełkowego bankructwa.

- I mówisz to z takim spokojem... Bóg mnie tobą pokarał - Nikiforov uniósł głowę, napotykając zmartwiony wzrok przechodzącej akurat pielęgniarki, która na milion procent wzięła go za wariata gadającego do siebie.

- Wszystko w porządku? - zapytała kobiecina, marszcząc brwi.

Boga i miłości nie ma, ale jest żarcie i pluszaki w strzępach.

Venom [Victuuri AU]Where stories live. Discover now