ucieczka z edenu

19 1 89
                                    

Dobra a więc wracając bo coś się dzieje ciekawego. No wiecie wydostać się z nieba nie jest tak z nowu prosto. Po pierwsze trzeba wiedziec gdzie jechać a po drugie... PIEPRZONE ARCHANIOŁY STRÓŻE! BISZ CO TO SĄ ZA GNOJE! Pilnują wszytkich wejść i wyjść a gdy się tworzy portal natychmiadt przylatują na miejsce. Nie lubie ich trują dupe nieootrzebnie, a są gówno warte. Nie dość ze nie ptrzebne to narcystyczne i czepialskie. Eh wróćmy do wydarzeń. Jechaliśmy galopem do bramy wyjściowej wychodzi ona na jednym z wierzowców w Nowy Jorku.
- A wy tu czego szukacie co ? Już do swoich pokoji, to jest wyjście z nieba a nie kącik dla turystów - A propos pieprzony archanioł się przyczepił jak już prawie dojechaliśmy do wyjścia. Pojawił się z nikąd (z krzaków obok w których była archaniołka chyba[dygresja od wszechwiedzącego: tak była]).
- Spieprzaj dziadu, jesteśmy jeźdzcami nie jakimiś sługusami. Daj nam przejść - powiedział wojna. Wyraźnie był podkurzony bo na mordzie mial wiencej czerwieni jak zazwyczaj.
- Ja ci zraraz dam! Z szacunkiem do archanioła - czy już mówiłem ze to narcyzi ? Jeśli nie to właśnie mówie to są  narycyzi - nie przejdziecie - powiedział stanowczo.
okej, słuchj o wielki archaniele bardzo cię prosimy abyś nas wypuścił z nieba ponieważ mamy pewne warzne sprawy na ziemi wracamy dosłownie za 10 minutek - wtrąciłem się
- nie - padła odpowiedź
- a no to pierdol sie - Przejechałem po archaniele jak po jakiejś kłodzie. Brcia patrzyli na mnie jak na debila ale nie mieliśmy wyjścia inaczej stwórca by nas dopadł.
- no co sie japicie ? SPIERDALAMY !!! - jak powiedziałem tak zrobiliśmy. W te pędy zaczeliśmy jechać wnkierunku bramy wyjściowej. Jednak nagle zapadła się krata a z za niej wyłonił się jeden z archaniąłów z diabolicznym śmiechem i uśmiechnął się nie mniej diabolicznie.
- no tędy to nie uciekniecie moi drodzy - pogroził nam palcem. Ale co zrobił wojna? Poprostu wjechał z całej pety w bramę i ją rozwalił. Archaniołkowi mina zrzedła a on sam został delikatnie mówiąc poturniwany. Jeszcze zaraziłem go śmieszkowaniem więc będzie ciekawie.

Tylko ten no... Pamiętacie jak mówiłem, że wyjście wychodzi na wierzowcu? No. Tagrze em. No jednak nie wychodzi... Ale! Ale! Wychodzi w Nowym Jorku! Na samym śrdoku głównej ulicy...

Siedzieliśmy na koniach jak debile na środku głównej ulicy nie rozumiejąc co się odwaliło.
-e zaraza? - zapytał wojna
-co wojna? - zapytałem
-czy my nie powiniśmy byc na dachu wierzowca?
-powinniśmy...- głud zaczoł jeść kiełbasę a śmierć, śmierć no właśnie gdzie śmierć? Rozejżałem się. Zobaczyłem śmierć tańczącego mqkarenę na środku zkrzyrzowania. Następnie gdy skończył zaczął zagadywać do lasek w kawiarni w poblirzu.
-dobra no to cel kawiarnia - głód mlasnął i rzekł
- to napewno dobry pomysł powierzać nasz los takiemu idiocie?
-no jasne, że dobry w końcu mój - wspominałem, że śmierć zawsze nas wbije w kłopoty? Nie? No to miówię. Zniknąłem mojego konika i zacząłem iść między samochodami do kawiarni przybierając ludzką formę.

Ale mam ułomnych braci, któży usnali, że świetnym pomysłem jest przedzieranie się konno między samochodami. Stanąłem niepostrzerzenie w tłumie i obserwowałem zdarznia. Były one następujące.
Do moich braciszków podjechała policja uwaga na koniach... I o co się pokłucili? A zaraz się dowiecie.
-panowie proszę tutaj zjechać - zaczął policjamt. Jakimś cudem posłuchali.
-dokumęty poproszę
-nie mamy dokumętów - zaczął wojna z uwagi na to, że głód właśnie jadł burito to był jedyną osobą, która mogła coś powiedzieć.
- w takim razie jakieś dane osobowe potwierdzimy w systemie
- wojna
-przepraszam co?
-wojna
-jaka znowu wojna?
-ja mam na nazwisko wojna
-aha? Mniejsza a pański kolega?
-brat - poprawił - głód
-rozumiem, że takie dane mam sprawdzić?
-dokładnie
-em okej? Sprubuję jednak niesądzę  żebyście byli w systemie wyglądacie na nieźle naprutych. - ja w tym czasie wyjąłem muj laptop z torby i szybko zchakowałem baze policji wprowadzjąc nasze dane. Zdązylem idealnie.
-faktycznie się tak nazywacie ale dowody to wyrobić musicie jak najszybciej
- no oczywiście
- czemu jedziecie na koniach?
-właściwie to je odprowadzmy. Jedziemy z zebrania grupy renkonstrókcyjnej do statniny.
-najblirzsza jest w dokładnie odwrotnym kierunku jak jechaliście
- ale my mamy plan spokojnie
- tak czy siak nie mozecie tak jeździć to będzie mandat... - stróż prawa zamilkł przeszedłem obok i zaraziłem go uwaga drobną amnezją. - właściwie czemu was zatrzymałem?
-nie wiem - policjant wyraźnie nie wiedział o co chodzi
-dobrze mozecie iść dalej
- dziękuję - konie znikły a ja wszytkich zaraziłem mini amnezją.
-dobra robota zaraza - pochwalił mnie wojna uderzjąc lekko w ramię. U niego lekko ozaczało tyle co połamanie kości.
-dzięki, fajnie, że ich odrazu nie zabiłeś
-zabiłbyś go za to - wtrącił głud
- nie, poprostu pozwolił tobie go zjeść - powiedziałem z udawaną powagą
-hmmm ciekawe jak smakujesz wojna - powiedził głud tak, że mozna było uwierzyc ze faktycznie się nad tym zastanawia.
-dobra, chodżmy do kawiarni - zarządziłem
-dobry pomysł, głodny jestem - popatrzyliśmy na głud z wyrazem twarzy tyou RLNG? Ale nic nie powiedzieliśmy. Poszliśmy w kierunku kawiarni gdzie śmierć wyrwał już z 10 lasek. Wszedliśmy siadłem przy stoliku śmierci i jakiejś no niczego sobie kobiety (szczupła brunetka z ciemną karnacją skóry) i się wtrąciłem
-witam jestem bratem tego o to jegomościa
-zaraza jak domniemam, Sariha - podaliśmy sobie ręce
-sukub? - zaoytałem
-zgadza się ale cichosza
-jasne jasne
- no to co dzisiaj masz może... - zaczął śmierć
- nie mamy na to czasu, czemu portal jest na drodze i gdzie lucyfer?
-portal jest na drodze bo zburzyli wierzowiec, lucek jest w los angeles w swoim klubie zapewne ale co chcecie od niego? Chyba nic mu nie zrobicie.
-ta chcemy pogadać - pozostali jeźdzźcy się dosiedli zjedliśmy ciastka i popiliśmy herbatą rozmawiając o sprawach nieba, piekła i ziemi.

Jeźdźcy Apokalipsy i Boska WojnaWhere stories live. Discover now