Prolog

1.7K 35 1
                                    

Asker, październik 2017

Jak niemal każdego dnia o równej czwartej trzydzieści nad ranem. Spokojny i kojący głos Adele, śpiewającej o znalezieniu kogoś, kto zastąpi jej utraconą miłość, rozbrzmiewa w moim maleńkim mieszkaniu na poddaszu. Informując tym samym, że powinnam rozpocząć kolejny dzień żmudnej i trudnej pracy. Próbując tym samym ocalić wieloletnie lata starań i wkładanego poświęcenia kilku pokoleń mojej rodziny. Oraz ostatniej rzeczy, jaka została mi po rodzicach, będącej dobytkiem ich życia. 
Jak najszybciej odsuwam od siebie myśli o nich, wiedząc że jest na to stanowczo za wcześnie. Ból był zbyt świeży, a rany nie zagojone na tyle, abym mogła spokojnie wracać do tych wyjątkowo przykrych i smutnych wspomnień, które nieodwracalnie zmieniły moje życie. 

Przecieram zaspane oczy, próbując odgonić od siebie resztki niezbyt wyraźnego wymysłu mojej podświadomości, które zafundowała mi mijającej powoli nocy. Byłam wykończona, a niecałe cztery godziny niespokojnego snu, nie pozwoliły mi się zregenerować, choćby w najmniejszym stopniu.
Po raz kolejny przeklinam w myślach zakochaną parę, która świętując swoją którąś z kolei rocznicę związku, opuściła restaurację grubo po północy. Przeciągając tym samym godziny jej zamknięcia do granic możliwości. 

Z westchnieniem niezadowolenia i zniechęcenia. Wstaję ze swojego wygodnego łóżka, przykrytego kolorową pościelą w paski. Wiedząc, że muszę się pośpieszyć. Za niecałe półgodziny powinnam odebrać świeże zaopatrzenie produktów, potrzebnych mi do przygotowania większości potraw, znajdujących się w karcie i serwowanych przez moją restaurację. Nadal nie potrafiłam się przyzwyczaić, że jestem jej właścicielką.

Mimo że spędziłam w niej większą część swojego dzieciństwa i znałam każdy kąt na pamięć. Nie docierała do mnie świadomość, że odpowiedzialność za jej dalsze prosperowanie, leżała na moich barkach. Z czym niestety nie najlepiej sobie radziłam. O czym dosadnie przypominał pokaźny plik wezwań i ponagleń do zapłaty, które nieotwarte leżały na biurku. 

W momencie, gdy moje stopy stykają się z okropnie zimnym drewnianym parkietem, przechodzi mnie przenikający do szpiku kości dreszcz. W pośpiechu wkładam na siebie ciepły sweter, dochodząc do wniosku, że nigdy nie przyzwyczaję się do panującego dookoła zimnego klimatu. Choć zostałam w nim wychowana, wprost go nienawidziłam. Wiecznie chłodnego lata i wyjątkowo mroźnych zim, które ciągnęły się bez końca. Przyprawiając mnie o jeszcze większe przygnębienie. Kiedyś marzyłam o zamieszkaniu w jakimś, zdecydowanie dużo cieplejszym krańcu Europy. Planowałam studiować w innym kraju, poznawać nowe miejsca, kultury. Ale los przygotował dla mnie zupełnie inny scenariusz, jakiego za nic nie potrafiłam przewidzieć. Uziemiając mnie w tym przeklętym mieście na dobre. Przy okazji niwecząc wszystkie moje plany. 

W pośpiechu, wciąż jeszcze z nie do końca wysuszonymi włosami, które już od kilku dni prosiły się o umycie. Zbiegam po schodach prowadzących na dół, wprost do restauracji. Związując je w luźnego koka na czubku głowy.
Zapalam światło w sporej rozmiarem kuchni, otwierając tylne drzwi, prowadzące wprost na wietrzny i zimny świt. W tym samym momencie słyszę klakson samochodu świetnie znanego mi dostawcy. Jak zawsze był punktualnie.

- Dzień dobry, pani Larsen - wita się ze mną. Zaczynając bez niepotrzebnej zwłoki wyciągać kartony z produktami zamówionymi przeze mnie przed kilkoma dniami.
- Dzień dobry, panie Solberg. Strasznie dziś zimno - krzyżuję swoje ramiona, starając się w ten sposób ogrzać. 
- Nic dziwnego, mamy w końcu prawie koniec października. Bliżej nam do zimy niż lata. Zresztą ja przez tyle lat życia zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, że słońce oglądam w głównej mierze w telewizji - mężczyzna odpowiada mi z uśmiechem. Podając plik kartek do podpisania potwierdzających przyjęcie zamówienia.
- Mnie nawet nie stać na luksus jej oglądania w ostatnim czasie. Ale nie będę pana zanudzać. Na pewno czeka dziś pana, jeszcze sporo pracy. Miłego dnia - żegnam się. Zaczynając wnosić do środka ciężkie kartony, które następnie rozpakowuję w spiżarni. 

Niebezpieczna gra uczućOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz