03

2.6K 158 44
                                    

W drodze do szkoły nie mogłam wyzbyć  się przeczucia, że dzisiejszy dzień będzie równie okropny jak mój poranek. Zirytowałam się jeszcze bardziej, kiedy w kawiarni zobaczyłam długą kolejkę. Musiałam zrezygnować, choć w brzuchu mi  burczało i głowa zaczynała mnie boleć z niewyspania. Potrzebowałam kawy i porządnego śniadania. Nie wiedziała jak będę funkcjonować w pracy, zwłaszcza, że nastolatkowie to trudni uczniowie. Hormony buzują i różne dziwne rzeczy przychodzą im do głowy. Często słyszę dwuznaczne propozycje od  chłopców. 

— Dzień dobry Carmen — przywitała mnie Su, bibliotekarka, kiedy weszłam do biblioteki szkolnej.

Su, a raczej Susan, to kobieta przed czterdziestką, którą zostawiał mąż z dwójką dzieci i kredytem hipotecznym, dla o siedemnaście lat młodszej bezmózgiej idiotki, która złapała go na dziecko. Takich facetów to bym wykastrowała i jeszcze zabroniła podawać środków przeciwbólowych, żeby cierpieli.

Su to wspaniała koleżanka. Często rozmawiamy o swoich problemach i mężczyznach, którzy przysporzyli nam ich jeszcze więcej. I to właśnie z nią złapałam najlepszy kontakt z całej grupy pedagogów w szkole. Jest sporo starsza ode mnie, ale ta różnica nie wpływa negatywnie na nasze relacje, a wręcz odwrotnie.

Miałam lekcje dodatkowe dla chętnych uczniów, którzy chcieli mieć lepsze oceny i przygotowanie na studia. Dostałam pozwolenie na prowadzenia takich zajęć, ale nie dostałam sali i wylądowaliśmy w bibliotece o siódmej rano w poniedziałek.

— Dzień dobry Su. Jest już ktoś — zapytałam szeptem, przechodząc obok jej biurka i wpatrując się w zmęczoną twarz Susan.

— Dwie osoby — odpowiedziała prawie bezgłośnie. Tydzień temu było ich jeszcze troje  Ashley, Benjamin i James. Ashley i Ben to typowe kujony, zaś James to... hmm niegrzeczny chłopak, który uwielbia pakować się w kłopoty, choć jest bardzo inteligentny i ma duże szanse na  kontynuowanie edukacji, i zdobycie dobrego zawodu.

Niestety tylko w poniedziałki rano biblioteka była prawie pusta, a ja od ósmej zaczynałam planowe zajęcia, więc pozostawała tylko ta niedogodna godzina i to jeszcze na początku tygodnia.

Dla chcącego nic trudnego. Tak mawiał mój dziadek.

Dobre i dwie osoby z dwudziestu, z mojej klasy maturalnej. Od września  zastępuję panią Williams, która poszła na wcześniejszą emeryturę ze względu na zły stan zdrowia. Świeżo po studiach dostałam pełen etat i to jeszcze w liceum. Ale mi się udało. Uczniowie są zaledwie o kilka lat młodsi niż ja sama. Jest ciężko, ale daję radę z bezczelnymi nastolatkami i ich burzą hormonalną.

A wracając do Jamesa, to dobry chłopak, ale obawiam się, że  za bardzo wciągnęło go otoczenie w którym się wychowuje. Poznałam jego matkę — Mery. Kobieta ledwo wiąże koniec z końcem, stara się, ale dzielnica w jakiej mieszkają nie daje jej wielu możliwości na dobre wychowanie dorastającego syna.

Wkroczyłam na czytelnię, kiedy Ashley energicznie coś tłumaczyła Benowi, była wzburzona.

— Jak się coś stało i nie przyjdzie? Dzwoniłam do niego wczoraj i powiedział, że na pewno będzie. Zależy mu na tym — dobiegły do mnie słowa dziewczyny. Martwiła się. Tydzień temu zauważyłam, że bardzo zbliżyła się do Jamesa i ostatnio spędzają sporo czasu razem.

— Dzień dobry. — Oboje drgnęli i odwrócili się w moją stronę wystraszeni. — A co to za miny. Coś się stało — zapytałam.

 Ashley zaczęła się trząś i widziałam, że jest bliska wybuchnięcia płaczem.

— Pani Hanower, godzinę temu... James... nie odpowiada... telefony, a... ma... te...te... wyłączo... telef... — wydukała nieskładnie. Nie zrozumiałam wszystkiego, ale wiedziałam, że James dotrzymywał danego słowa i raczej nie spóźniała się na lekcje. Oczywiście wagarował jak większość nastolatków, ale jeszcze nigdy nie przyłapałam go na kłamstwie. Chłopak miał już zatargi z policją przeważnie za bójki i drobne kradzieże. Z jednej strony rozumiałam go. Kradł bo chciał pomóc matce, kilka razy pobił swojego ojczyma, bo ją bronił, ale  takie zachowanie nie prowadzi do niczego dobrego, a do jeszcze większej agresji. 

— Ash to jeszcze o niczym nie świadczy, może zaspał i rozładował mu się telefon. Jest poniedziałek, siódma rano po weekendzie — podkreśliłam oczywistość, żeby ją uspokoić.

Ashley nie umiała się skupić, błądziła myślami gdzieś daleko. Wysłałam ją do domu, bo miała dwie pierwsze godziny lekcyjne wolne, a poprowadziłam dodatkowy angielki z samym Benem.

Do końca zajęć nie widziałam już Ash i Jamesa. Zaczynałam się martwić. Poszłam do pokoju nauczycielskiego i sprawdziłam w dzienniku, czy mają wpisane nieobecności. Niestety mieli. Nie było ich cały dzień. Nie miałam podstaw do zadzwonienia, do ich rodziców i wypytywania się o nich. Mogłam to zrobić dopiero po tygodniu, a nie tego samego dnia, taki był zapis w regulaminie szkolnym. Miałam związane ręce i nic nie mogłam zrobić.

 Cały dzień nic nie jadłam. W stołówce jedzenie było okropne, nie to, żebym była wybredna, ale żaden z nauczycieli  nie stołował się tam z oczywistych powodów. Wypiłam tylko kawę na długiej przerwie w pokoju nauczycielskim. Mój żołądek głośno domagał się jedzenia. Kiedy wracałam do domu wstąpiłam do osiedlowego marketu.

***

Z torbami pełnymi zakupów  wlokłam się po schodach. Na trzecim piętrze zobaczyłam jak Lauren wychodzi ze swojego mieszkania. Spotkanie było nieuniknione, więc wzięłam głęboki wdech i sapiąc przywitałam się.

— Dzień dobry Lauren.

— Och, witaj Carmen, może pomogę z tymi torbami. — Szybko podbiegła i odebrała ode mnie jedną. — A co ty cały szwadron chcesz nakarmić, że zrobiłaś zakupy jak na wojnę. — Uśmiechnęła się i mrugnęła okiem.

— Och nie! Mam pustki w lodówce, wielkiego głoda w żołądku i sąsiedztwo domu publicznego za ścianą mojej sypialni przez co się nie wyspałam — poskarżyłam się szukając kluczy w torebce.

Lauren wybuchnęła śmiechem prawie zginając się w pół razem z moją torbą.

— Dom publiczny — powtórzyła rechocząc, a kiedy spojrzała na moją minę śmiała się jeszcze głośniej.

Uporałam się z zamkiem i otworzyłam szeroko drzwi.

— Ta, mój sąsiad sprowadziła sobie dwie prostytutki i większe pół nocy zabawiali się, a ja nie mogłam spać przez ich sapania i jęki.

Bo miałaś ochotę na to samo. Powiedział głosik w mojej głowie.

Lauren weszła do kuchni i postawiała torbę na blacie. Nadal nie mogła się uspokoić i mało kobieco chrząkała przy tym.

— A kiedy poszłam upomnieć ich, że nie są sami w tym budynku — kontynuowałam. — Bezczelnie zaśmiał mi się w twarz i oznajmił, że muszę poczekać jak skończą. — Odstawiłam również drugą torbę, aktówkę i rzuciłam klucze do misy na drobiazgi.

— To miałaś niezły widok, skoro otworzył w trakcie — skwitowała i klapnęła na krzesełku przy stole.

Oparłam się pupą o blat w kuchni z kąt miałam dobry widok na sąsiadkę.

— Owinął biodra prześcieradłem — Zmarszczyłem nos i wystawiłam język — ale widok wyżej był niczego sobie — przyznałam i zaczęłam się śmiać razem z Lauren. Sytuacja była nieco groteskowa i nie wspomniałam o maszcie, który tworzył się z poniżej jego pasa, bo nie chciałam zakłopotać się jeszcze bardziej.

—Zapraszam cię na domową pizze — powiedziała Lauren, kiedy uspokoiłyśmy się na tyle, żeby rozmawiać. — Ogarnij co musisz i przyjdź, będzie jeszcze kilka osób. Takie małe spotkanie towarzyskie.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 10, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

DetektywOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz