1 rozdział: Początek

160 7 0
                                    

1 września

Godzina 6.30

Po prostu świetnie... nowa szkoła, nowa klasa, nowi nauczyciele i ludzie... marzyłam o tym.Gdybyście się niezorientowali to był sarkazm. Nienawidzę zmian po prostu ich nie cierpię, zabijają mnie od środka bo wiem z doświadczenia, że w moim życiu zmiany oznaczają za każdym razem katastrofe. Serio nie przesadzam zawsze tak było. Dobra nie ważne muszę się ogarnąć i wyszykować.

Idę do łazienki ale nagle słyszę, że ktoś mnie woła.

M. Bethy!

To moja mama Izabela Johnson- idealistka, która zawsze miała najwyższą średnią w każdej szkole oraz szefowa swojej własnej firmy.

J. Co?

M. Zejdź na dół, śniadanie na stole!

J. Idę.

Schodzę po schodach na dół troszeczkę w szoku, że moja rodzicielka zrobiła mi śniadanie ale nie odzywam się...

M. No Bethy dzisiaj ważny dzień hmm? Nowa szkoła, otoczenie.

J. Tak jasne skacze z radości.

M. Dlaczego zawsze używasz sarkazmu, dziecko powinnaś się cieszyć.

J. Niby z czego mam się cieszyć?

M. Poznasz nowych ludzi.

J. Jakbyś choć trochę się mną interesowała to wiedziała byś, że nie lubię poznawać nowych ludzi i w ogóle nie lubię zmian.

M. Ale...

J. Skończ! Idę do szkoły cześć.

M. No dobrze pa.

Wiem co teraz myślicie, że jestem okropna dla swojej matki ale nie znacie jej i nie wiecie jaka jest. Zawsze zgrywa kochającą mamusie ale w rzeczywistości jest okropna i liczą się dla niej tylko moje osiągnięcia w nauce a nie mam żadnych co oznacza, że dla niej jestem nikim.

...

Idąc do nowej szkoły zawsze mam natłok myśli... Liceum do, którego się dostałam jest około 15 minut drogi od mojego domu więc całkiem nieźle bo do starej szkoły musiałam dojeżdżać. Nienawidzę szkoły ale sama droga do niej jest świetna prowadzi przez park, który ma tyle drzew, że promienie słoneczne ledwo się przedostają przez ich korony co dodaje mroku i tajemniczości szczególnie wieczorem.

Idąc przez park usłyszałam, że ktoś mnie woła.

W. Bethy!

Wiktor Cooper mój głupi przyjaciel, z którym znam się od 5 roku życia. Nie wiem jakim cudem ale zawsze dostajemy się do tej samej szkoły i klasy. Tak też było tym razem.

J. Czemu rano nie odbierałeś?

W. Miałem trudną noc.

J. Rozumiem, to ile lasek przeleciałeś?

W. Ha ha ha jaka zabawna z rana. Zdziwię Cię bo ani jednej.

J. Wow to ilu facetów?

W. Bethy weź się ogarnij.

J. Ja Ciebie Też haha a tak poważnie to czemu miałeś tak ciężką noc?

W. Byłem na imprezie z okazji zakończenia lata a skoro impreza to wiesz...

J. Rozumiem. Co oznacza, że pewnie masz kaca.

W. Jak cholera.

J. Głupi jesteś.

W. Kochasz mnie.

J. Jeśli poprawia ci to samoocenę to oczywiście, że tak.

W. Ej noo!

J. Dobra zamknij się. Chodź bo się spóźnimy!

W. Idę, idę.

Rozpoczęcie minęło jak w każdej innej szkole czyli gadanie dyrektora, oprowadzanie po klasach i zapoznanie się z nowym wychowawcą. Trafiła nam się bardzo luźna nauczycielka od biologii. Po podaniu planu lekcji byliśmy już wolni, było około 12. Spakowałam notes z planem lekcji i wyszłam ze szkoły. Było dosyć wcześnie i nie chciałam wracać do domu. Stwierdziłam, że pójdę do parku i tam posiedze. Jak pomyślałam tak też zrobiłam. Było dzisiaj zachmurzone niebo przez co w parku panował pół mrok.

Poszłam usiąść na ławce pod ogromnym drzewem, wyjęłam telefon i zaczęłam przeglądać Instagrama. Po paru minutach odruchowo rozejrzałam się wokół siebie. Zauważyłam wysoką postać... tak jakby mężczyznę? Ale nie byłam pewna bo był daleko. Zignorowałam to przecież jestem w parku normalne, że ludzie tędy chodzą. Wróciłam do telefonu ale wciąż byłam zaciekawiona kogo widziałam- spojrzałam raz jeszcze i... tak dobrze widziałam to mężczyzna co gorsze on idzie w moim kierunku, patrzy na mnie, niespuszcza ze mnie wzroku. Szybko wstałam i zaczęłam iść w innym kierunku, przyspieszyłam, zaczęłam biec, on powtarzał każdy mój ruch. Biegałam naprawdę szybko aż wylądowałam w ślepej uliczce...

Impossible love (SKOŃCZONE) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz