Po raz kolejny szłam w odwiedziny do Knockouta. Po zdaniu niezbyt szczegółowego raportu lordowi, poszłam od razu do zabiegówki, jednak nikogo w niej nie było, więc teraz znów ponowiłam próbę spotkania medyka, wyżalenia się mu i dostania jakiejś porady. Najlepiej takiej o nazwie: „Jak przeżyć gniew Megatrona". Jeszcze lepiej, gdyby miał tym cały poradnik, bo sądząc po ilości moich wpadek i wykonanych misji, jak tak dalej pójdzie, to będzie mi on potrzebny.
Knockout, jak tylko mnie zobaczył, dostał jakiegoś ataku i zaczął rzucać we mnie wszystkimi przedmiotami, które miał pod ręką. Uchyliłam się w samą porę, by nie dostać spawarką.
– Idź mi stąd! Przez ciebie nigdy nie będę mieć spokoju! – krzyknął, na co ja podniosłam ręce do góry w uspokajającym geście.
– Lepiej, żebym nie mówiła, że mam problem, tak? – spytałam i padłam na podłogę przed czymś, co wyglądem przypominało bombę. Przedmiot przeleciał mi nad głową.
– Znowu? To już drugi dzień!
– To nie moja wina, że mam pecha – burknęłam.
– To nie pech, a twoja głupota – medyk pokręcił głową. – Wiesz, czasem tak sobie myślę, że wciąż jeszcze jesteś iskrzeniem.
– Co ty nie powiesz – mruknęłam, gdyż Knockout wypominał mi to praktycznie codziennie.
– Za chwilę wpadnie tu Breakdown, więc przy nim mi opowiesz co się stało, dobrze? – spytał już milszym tonem.
Kiwnęłam potwierdzająco głową, niemo się z nim zgadzając. Próbowałam ułożyć sobie w procesorze, jak to powiedzieć. Jednak na nic nie wpadłam. Miałam kompletną pustkę. Gdybym nagrywała to wszystko, mogłabym jedynie przesłać im nagranie i byłoby po sprawie. No, ale ja zawsze muszę robić na odwrót i oczywiście niczego nie zapisywać (chyba że będą to jakieś naprawdę interesujące mnie momenty mojego życia, na przykład poślizgnięcie się Knockouta na mokrej podłodze).
Pięć cykli* później wszyscy byliśmy już w komplecie i staliśmy sobie w trójkącie przyjaźni.
– To co się stało? – przerwał ciszę Breakdown, a ja wzięłam głęboki oddech.
Tylko od czego mam zacząć?
– Jak wiecie, miałam pilnować jednej z naszych większych kopalni. Nie mogłam zbyt długo usiedzieć na miejscu... – zaczęłam, gdy jeden, chamski, czerwony Deepticon mi przerwał w pół zdania.
– Jak zwykle – mruknął, a ja udałam, że go nie słyszałam.
– No więc postanowiłam wyjść na zewnątrz – kontynuowałam, omijając scenę mojego latania w kółko i nudzenia się. – Gdy na początku zeskanowałam okolicę, w pobliżu nie było żadnego węglowca. Trochę później weszłam w głąb lasu...
– Zaczyna się robić ciekawie.
Knockout dostał ode mnie piorunujące spojrzenie.
– Weszłam na jakąś ścieżkę. Wtedy zauważyłam ziemską femme. Nie była jeszcze dorosła. Jako Decepticon powinnam ją zabić, ale... – zająknęłam się. Wzięłam jeszcze jeden głęboki wdech, by uspokoić łomoczącą iskrę. Spuściłam wzrok, skrzydła również nieco mi opadły. – Była taka przestraszona. Ja po prostu nie mogłam tego zrobić.
– I tyle? – spytał Knockout, po czym wzruszył ramionami. – Wiesz, nikt inny o tym nie wie, więc...
– Potem zauważyłam Laserbeaka – przerwałam mu, może nieco zbyt ostro.
– Oh.
Staliśmy w ciszy. Żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć. Breakdown pierwszy zabrał głos.
CZYTASZ
/przepisywane/When we came to Earth/transformers prime
FanficVerse miała całkiem znośne życie u Decepticonów. Nie dostawała żadnych trudnych misji, właściwie każdy uważał ją wciąż za iskrzenie. Wszystko się zmieniło przez jedną, głupią decyzję. Mianowicie - oszczędzenie pewnej ludzkiej istoty. Femme, lękając...