Rozdział 4

289 23 6
                                    

Przez kilka następnych cykli solarnych na przemian budziłam się i zapadałam w stan hibernacji. Mój procesor nawiedzały halucynacje. Kilka razy zdawało mi się, że jestem więźniem na Nemesis.

Nie mogłam wstać. Wszystko mnie bolało. W głowie mi szumiało. Czułam się jakbym przebiegła maraton wystawiona na ostrzał wrogim wojskom.

Gdy następnym razem się obudziłam, wszystko minęło. Jedynie w procesorze wciąż mi szumiało, jednak w porównaniu z tym, co wcześniej przeżywałam, było to nic.

Wstałam chwiejnie, opierając się na stole. Następnie zrobiłam kilka kroków, przyzwyczajając się do chodzenia. Gdy już uznałam, że jestem jako tako sprawna, ruszyłam w stronę laboratorium.

Gdy tylko zobaczyłam kostki z kradzionym energonem, ledwo powstrzymałam odruch wymiotny.

Wzięłam je wszystkie i wyrzuciłam. Z obrzydzeniem wytarłam ręce, jakby po samym kontakcie z obudową mogły mi coś zrobić.

Następnie trafiłam do magazynu, z którego wzięłam trzy kostki mojego, dobrego energonu. Byłam osłabiona i musiałam uzupełnić energię. Miałam nadzieję, że nie przegapiłam zbyt wiele.

Wtedy zadzwonił mój komunikator. Automatycznie odebrałam, po czym skrzywiłam się, słysząc krzyki po drugiej stronie. Zmniejszyłam głośność, dzięki czemu moje audio receptory jakoś to wytrzymały.

– Verse! Wreszcie raczyłaś odebrać! Ty wiesz, jak ja się martwiłam?! Nie odzywałaś się przez jakieś dziesięć dni! Już myślałam, że mam ci pogrzeb robić! – krzyczała na mnie, a ja oniemiałam.

Byłam nieprzytomna przez cały deca-cykl?!

To oznaczało, że nowy Decepticon albo już był na Ziemi, albo niedługo przyleci. Ta myśl jakoś nie napawała mnie optymizmem.

– Lizzie, jesteś pewna, że minęło dziesięć dni? – spytałam, gdy dziewczyna ucichła.

– Huh...? Nie wiem! Myślisz, że to liczyłam?! Na oko mówię! – powiedziała (a raczej wrzasnęła) zbulwersowana.

– No dobra, doba. Słuchaj, odezwę się później. Znaczy, w sumie to nie wiem kiedy. Muszę coś załatwić, okay? – spytałam, od razu się rozłączając. Ruszyłam w stronę mostka, na którym któryś z komputerów na pewno mógł odnaleźć sygnał statku.

Usiadłam przy jednym stanowisku i sprawdziłam, czy coś pojawiło się na skanerze. No i się pojawiło. Jednak nie tego się spodziewałam. Był to zepsuty statek, lecący na spotkanie z oceanem (a przynajmniej tak wynikało z trajektorii jego lotu, o czym komputer litościwie raczył mnie poinformować). Jednak bardziej interesowały mnie czerwone, migające punkciki, które miały wylądować mniej więcej w tym samym miejscu, w głębi kontynentu. Była to szóstka kapsuł ratunkowych. Czyżby Skywarp ściągnął ze sobą koleżków?

Ruszyłam do wyjścia ze statku, uprzednio kopiując współrzędne. Nie chciałam przegapić przybycia nowych Cybertrończyków. Może zdążę na końcówkę powitalnej imprezy. Po drodze postanowiłam jeszcze pójść do jednego z hangarów. Wydawało mi się, że widziałam w nim skrzynie. Mogła być w nich przechowywana broń lub inne przydatne rzeczy. Jakoś wcześniej nie wpadłam na to, by je sprawdzić.

Byłam zajęta naprawami, okay?

Weszłam do przestronnego pomieszczenia i rzeczywiście – pod ścianą stało kilka skrzyń. Poszłam w ich stronę. Gdzieś w połowie drogi potknęłam się o upadłam jak długa na podłogę.

Kto, na kufer Unicrona, zostawił tu ten kabel?! Niech go Primus trzyma w opiece, by przeżył spotkanie ze mną!

Psiocząc pod nosem wstałam i otrzepałam się. Odwróciłam się w stronę drugiej ściany, gdzie kończył się kabel. Przez chwilę patrzyłam na urządzenie nie wierząc własnym optykom.

/przepisywane/When we came to Earth/transformers primeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz