Fragment Pamiętnika - Prolog

132 4 1
                                    

Karczma Świński Łeb leżąca na obrzeżach miasta Toren - zima, daty nieistotnej.

Wbrew wciąż przybierającej na sile zamieci, przedzierając się przez tumany śniegu, nareszcie po trzynastu dniach wędrówki dotarłem do stolicy. Znużony wysiłkami podróży, a zarazem przyciągnięty melancholijnym zapachem rodzinnych stron instynktownie podążyłem w kierunku wiekowej karczmy. Wspomnianej rudery od zewnątrz strzegły dwa wyrzeźbione w chropowatym drewnie anioły. Ich matowe, martwe spojrzenia zdawać by się mogło, iż pogardzały każdym z przybyszów, który wstępował w te szemrane progi.

Drewniane wrota przybytku stały szeroko otwarte, a wnętrze było gwarne, do przesytu wypełnione ponurymi biesiadnikami. Skuszony zapachem przypalonego mięsa, ciepłej strawy i lanego piwa wkroczyłem do karczmy próbując wczuć się w ten specyficzny klimat. Starałem nie rzucać się zbytnio w oczy. Wciąż mimo starannego ukrycia Jej obecności - paru gości polegając na własnym instynkcie, bądź może i doświadczeniu wyczuwszy anomalię księgi, pośpiesznie rozpłynęła się  w głębi nocnych alejek. W brukowym kominku zaniedbywany ogień resztkami sił tańczył coraz to wolniej. Mógłbym przysiąc, że poruszał się on w rytm pieśni tego dziwacznego, starego barda, który od niechcenia brzdękając nucił senną "melodię lutni". Nie zwracając uwagi na nieprzychylne spojrzenia części z gości wygodnie się rozsiadłem. Zajęty własnymi myślami usilnie ignorowałem zewsząd osaczający gwar.  Me zmęczone oczy samowolnie spoczęły na złocistym instrumencie wierszoklety, a umysł rozpłynął się w krainie zadumy. Siedziałem tak dobrych parę minut nim nareszcie wyrwano mnie z pułapek własnego umysłu. Moim wybawicielem był nie kto inny, jak właściciel karczmy, który na wpół przytomnym głosem chrząknął:

— Co podać? - wyrwany z zadumy odrzekłem szorstko i mechanicznie, ni chwili nie zastanawiając się nad zamówieniem:

— Danie dnia i niech będzie, że kufel nie rozcieńczonego wodą piwa. - Barczysty karczmarz w kwiecie wieku gestem skinienia ręki posłał na zaplecze wygrzewające się przy kominku służki. Te upomniane spojrzały nań z zniesmaczeniem, po czym błyskawicznie poszły przygotowywać posiłek. Barman w tym czasie wypełniając swoją powinność gospodarza zajął się nalewaniem trunku. 

Zmęczenie coraz to bardziej dawało się we znaki, a me powieki z każdą kolejną chwilą były cięższe i cięższe...

 By nie peszyć gospodarza swym stanem odszedłem do odosobnionego stołka znajdującego się w najciemniejszym kącie karczmy. Powoli lane piwo z gracją wypełniało drewniane naczynie, dając kuflowi złudzenie  zapełniającej się piaskiem klepsydry. Opierając swój podbródek na ręce wbijającej się w blat stołu byłem już bliski zapadnięcia w sen. Straciłem poczucie czasu, gdy nagle jednym z cieni, które wokół mnie się rozmazywały, okazał się być karczmarz. Ten energicznie uderzając solidnym kuflem w stół, wybudził mnie i paru innych ospałych gości. Wtem spojrzawszy na tych, którzy już zdążyli zaślinić stoły, pogardliwie chrząknął obrzydzony. Jednak gest i wzrok nie wystarczyły, by wzbudzić reakcję części bardziej kłopotliwych gości, którzy nie zwracając nań uwagi, kontynuowali wcześniejsze czynności. Zirytowany zmęczeniem i niezręczną sytuacją właściciel przybytku wreszcie wybuchnął krzycząc:


— Za nocowanie należy się dodatkowa opłata! Jeśli nie chcecie wyjść z poobijanymi mordami to radzę wam abyście ruszyli swoje pijackie dupy i wypieprzali stąd! - Jego twarz nabrała rumieńców, a w oczach zaiskrzył wyraz głębokiej pogardy i czystej złości.

Zszokowani nagłym wybuchem przysadzistego mężczyzny, chwilę zastanawiali się nad swym następnym ruchem. Jednak tym razem resztki ich zdrowego rozsądku zatriumfowały. Motłoch nie chcąc drażnić właściciela ostatniej z karczm, w którym każdy jeden mógł chlać, chwiejnym krokiem ruszył ku wyjściu. Faktem było, iż karczmarz  był znanym weteranem służącym pod ostrzem i orderem ludzkiego władcy Toren, wciąż wysławianego Echiriosa.  Właśnie dzięki temu, sam jego wzrok wzbudzał w tych okolicach nie tyle szacunek, co paraliżujący strach. Lustrując istoty opuszczające karczmę dostrzegłem stare, amatorsko pozszywane łachmany, które w żadnym wypadku nie były przystosowane do nocnego mrozu. Gdy wyproszeni goście przekraczali próg karczmy, pierwszy raz od wielu lat wzięła mnie swego rodzaju litość i rzekłem:

— Po kolejce grzańca dla każdego z jegomości, wszakże nie mam zamiaru mieć ich na sumieniu! Niech no się trochę rozgrzeją przed swą podróżą!  - Cień szyderczego uśmiechu przyozdobił moją twarz. Rozbudzony powiewem chłodu, który wdarł się przez otwartą okiennicę  rozprostowałem swe wiekowe kości i rzuciłem trzy srebrniki teraz już  przysypiającemu bardowi. Słysząc brzęk monet w swym pozszywanym z setek odmian skór, pokracznym kapeluszu artysta rzekł poetyckim, dźwięcznym jednak równocześnie i podekscytowanym głosem:

— Jaką pieśń bądź może i melodię szanowny pan zechciałby usłyszeć?- W jego oczach pojawił się błysk, a lutnia, którą trzymał zalśniła paletą barw. Mógłbym nawet przysiąc, że każdy z tych licznych kolorów przedstawiał inną, unikatową historię. Wraz z blaskiem lutni płomienie w palenisku ożyły płonąc jaśniej niż dotychczas.

— Chciałbym abyś zagrał coś spokojnego, ale jednocześnie budującego napięcie słuchacza. Niech serca biesiadników wypełni uczucie mistycyzmu, a zarazem i niepokoju, gdyż historię, którą chcę wam przekazać zrozumieli jedynie nieliczni, pomimo tego, że opowiadana była tak wielu! - Nabrawszy haust powietrza, dumnie kontynuowałem:

— Najdroższa gawiedzi! Obawiam się, że moje dni są już policzone. Mięso odchodzi od kości, a umysł odmawia posłuszeństwa. Widziałem więcej, więcej niż ktokolwiek powinien za życia dostrzec!  Bramy zaświatów wołają mnie do siebie! Niefortunnie, mimo oznak rozkładu i tak długiego, trwającego od wieków wyczekiwania - okrutny los wciąż nie zesłał mi ucznia. Istoty, która pojęłaby prawdy, upragnionego następcy. Jednak z reguły bogowie mają w zwyczaju śmiać się w twarz tym, którzy chcą zmienić porządek wszechrzeczy. Nagiąć ich zwyrodniałe prawa do własnej woli. Jednak ja powiadam wam - pierwotni śmieją się tylko, by ukryć swój strach! Myślą, że ironią zdołają zabić me ideały. Chcą bym zabrał ze sobą nasze dziedzictwo, a najlepiej bym już przepadł wraz z nim. Jednak nie dam wygrać destrukcyjnym żywiołom, nie dam ziścić się okrutnemu przeznaczeniu! Wiedza, którą zdobyłem jest przełomem w dziedzinie historii naszego śmiertelnego rodzaju. Dobrze wiem, że nie mogę pozwolić, by przepadła! Wierzcie w te słowa lub nie lecz to co wam przekażę, jest efektem wielu poświęceń oraz ciężkiej i przede wszystkim sumiennej pracy mojego zakonu. Niestety jak wiecie - wśród mrocznych nastąpiła rewolucja, która potroiła ich siły. Ich żniwem - okazaliśmy się my sami. Lud przeklęty przez obie potęgi - szaleńcy, którzy jako jedyni naiwnie pragnęli koegzystencji.  

Fakarina: Wyrok mrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz