Utrzymanie Diega w łóżku nie było łatwe, więc po koniecznych 48 godzinach, ojciec musiał odpuścić. Energia rozpierała malucha, więc powstała obawa o sprzęt. Zanim mama była w stanie przybiec, mijało trochę czasu, w którym co najmniej Vanya zostawała sama. Do tego jedno wyrwanie wenflonu i dwukrotnie kroplówki sprawiło, że lepszą opcją było zostanie pod czujnym okiem mamusi. Oczywiście o powrocie do treningów nie było mowy, niebezpieczne zabawy mogły spowodować nieprzyjemne skutki, a kroplówki wzmacniające nadal były podawane. Dzień w którym maluch mógł wyjść z łóżka, był dla niego zbawieniem. Szczęśliwy, bez marudzenia przyjął pomoc mamy przy ubraniu mundurka i mimo zakazu zbiegł do jadalni. Oczywiście wzbudził sensację wśród rodzeństwa, w końcu dwa dni to masa czasu. Dzieci w ogóle nie przejmowały się śniadaniem, w tym momencie było ono sprawą absolutnie drugorzędną. Co prawda w dużej grupie łatwo się pogubić, ale brak brata był dla wszystkich odczuwalny. Diego zawsze coś kombinował, pobił się z Lutherem lub kogoś powyzywał. Bez niego treningi i zabawy robiły się nudne, ilość pomysłów Klausa i wyzwisk jakie znał Pięć, była w końcu dość mocno ograniczona. Zresztą im więcej osób, tym odpowiedzialność jest bardziej rozproszona. Jeśli psoci się samemu, kara gwarantowana, ale dwójkę już ciężej opanować. Wiele numerów uchodziło na sucho, tylko dlatego, że ukaranie dwóch podejrzanych za zbrodnię, którą mógł popełnić tylko jeden z nich byłoby niesprawiedliwe.
-Mamo, co Diego ma na ręce?-spytał Klaus, gdy tylko mama pojawiła się na horyzoncie.
-To wenflon, kochanie. Musicie na niego uważać, łatwo go wyrwać. To przez niego wasz tata podaje leki, bo twój brat jest jeszcze trochę chory-odpowiedziała Grace, jednocześnie dając Diegusiowi owsiankę.
-A długo będzie chory?-spytała zaniepokojona Allison.
-Nie kochanie, jeszcze tydzień i będzie mógł się normalnie z wami bawić-oświadczyła mama, idąc do szafki po leki dla Vanyi.
-Mamusiu, a ja też mogę?-spytał Klaus widząc jak mama podaje siostrze psychotropy.
-Nie, tylko Vanya może je brać.
-Dlaczego?-maluch nie miał zamiaru odpuszczać.
-Ponieważ nie jesteś chory, mogę dać ci tran, jeśli masz ochotę-słowa te zabrzmiały jak groźba, więc chłopczyk tylko zaprzeczył główką.
-A kiedy Vanya wyzdrowieje i będzie mogła z nami trenować?-spytał Ben z nadzieją, od początku izolacji siostry nie mogli bawić się z nią tak jak wcześniej. Martwił się o nią, w końcu nikt jeszcze nie był chory tak długo.
-Nigdy kochanie, ona już zawsze będzie chora. Musicie się przyzwyczaić.
-To po co leki?-Pięć rzadko czegoś nie rozumiał, ale tłumaczenia mamy wydawały się nie mieć sensu.
-One łagodzą objawy, niektórych chorób, których nikt nie umie wyleczyć.
-Nawet tatuś?-Luther nie mógł w to uwierzyć, przecież tata umiał wszystko.
-Tak, nawet on-ucięła dyskusję Grace.-Już skończyliście? W takiem razie idziemy umyć ząbki.
Nawet tak prozaiczna czynność jak poranna toaleta nie mogła odbyć się zwyczajnie. Patentem zapewniającym względny spokój było danie dzieciom samodzielnie myć zęby, ale branie każdego po kolei i szorowanie mu zębów przez minutę. To dawało maluchom zajęcie, poczucie samowystarczalności, i było w miarę szybkie, a mimo to mama miała kontrolę nad jakością szczotkowania. Chłopcy myli zęby kilka minut dłużej, bo trzeba było jeszcze uczesać dziewczynki, a bez zajęcia dzieciaki wariowały. Jako, że umywalka odpadała z jasnych przyczyn, maluchy korzystały z wanny.
CZYTASZ
TUA Childhood memories
FanfictionRok 1994, jeden dom, 7 dzieci z supermocami, jeden ojciec, jedna małpa i anroid stworzony do bycia mamą idealną. Wszyscy wiemy jak potoczyła się ich historia, ale jak nabrała rozpędu? Co i jak wpłynęło na ich dorosłe życie? Jak wyglądało dzieciństwo...