Ospa

194 29 1
                                    

Posiadanie siedmiorga dzieci nie jest trudne, wychowanie ich sprawia już więcej problemów, ale kiedy w grę wchodzi choroba cały dom staje na głowie. Problemem jest już jedno dziecko, dwójka to wyzwanie, ale siedmioro czterolatków z ospą to prawdziwa wojna. Nawet ojciec musiał anulować karę, znał swoje dzieci i wiedział, że bez przekupstwa Grace nie da rady. Z powodu wymiotów leki Vanyi zostały zamieniona na znacznie mocniejsze zastrzyki uspokajające, przez co prawie cały czas spała. Pierwszy tydzień upłynął dość spokojnie, maluchy ciągle marudziły, ale przynajmniej nie opuszczały swoich łóżek, niestety sytuacja się zmieniła. Po długim wypoczynku energia rozpierała sześciu małych Hargreevesów i nie do końca docierała do nich informacja o chorobie. Nawet jeśli komuś chciało się spać to za sprawą krzyków rodzeństwa szybko o tym zapominał. Macierzyństwo nigdy nie jest łatwe, ale ogarnięcie tej szalonej gromadki graniczyło z cudem. Próba posmarowania kremem i podania leków odbywała się w akompaniamencie marudzenia i licznymi usiłowaniami wyjścia z pokoju.  Grace musiała trzymać Pięć z rękę, aby nie uciekł, smarować Vanyę i jednocześnie obserwować pozostałych.

-Luther, ani mi się waż-ostrzegł android widząc jak chłopiec idzie w stronę drzwi.

-Dlaczego? Chcę tylko iść pobiegać-czterolatek nie chciał odpuścić.

-Jesteś w samych majtach głuptasku, a poza tym nie będzie żadnego latania po korytarzu, zaraz wszyscy idziecie do łóżek-mama pozostała nieugięta.-Diego, nie drap się, bo będziesz miał blizny.

-To dobrze, wszyscy super bohaterowie je mają-oświadczył malec nie zaprzestając czynności.

-Niekoniecznie po ospie-odpowiedziała, po czym zaczęła smarować malca kremem.-Klaus, tego się nie je!

-Dlaczego?

-Bo śmierdzi jakby ktoś wyjął to ze śmietnika?-zasugerował Ben, ale brat go zignorował.

-Kochanie, to nie jest do jedzenia, będzie cię bolał brzuszek-wyjaśniła Grace, po czym wyjęła leki.-Pięć, otwórz buzię.

-Nie zmusisz mnie do tego-oświadczył butnie mały uparciuch odwracając się o matki.

-Kochanie jeśli chcesz wyzdrowieć musisz wziąć lekarstwo.

-Zrobię to jeśli dostanę dwa lizaki-mały postanowił się potargować, skoro tak jej na tym zleżało powinna się lepiej postarać.

-Dostaniesz jednego jak wszyscy.

-W takim razie masz problem, nie...-Grace uznała, że ma dość dyskusji z krnąbrnym synem, więc po prostu wlała mu płyn do ust, kiedy ten mówił-To nie fair! Oszukujesz!

Po kilkunastu minutach szarpaniny, debat i marudzenia cała siódemka była gotowa do spania, ale dalej większość nie miała ochoty tego robić.

-Mamusiu, mogę już iść do łóżka?-spytała cicho Vanya, była już bardzo zmęczona, choć obudziła się pół godziny wcześniej.

-Już, kochanie-Grace wzięła córeczkę na ręce. Uznała, że najlepiej będzie kłaść maluchy pojedynczo, więc spokojnie zwróciła się do pozostałych.-Dobrze, możecie się chwilę pobawić, ale musicie założyć kapcie i szlafroki.

Cała banda grzecznie spełniła prośbę mamy, ale zabawy w tym domu do bezpiecznych i cichych nie należały. Berek na korytarzu był jedną z najmniej ekstremalnych opcji, więc android nie interweniował. Czasami dzieciaki musiały się wybiegać, bo inaczej zaczynały się kombinacje, ucieczki, płacz i krzyki. Mimo hałasów dochodzących z korytarza uśpienie Vanyi nie sprawiło żadnych problemów. Mocne leki sprawiły, że maleńka dała się położyć, przytuliła swojego pluszaczka i niemal od razu zasnęła. Grace uśmiechnęła się, poprawiła kołdrę i po cichu wyszła z pokoju zamykając drzwi. Pozostali nawet nie zauważyli, że mama wyszła z pokoju i dalej biegali jak dzicy. Na szczęście zdążyła złapać Bena, który zbiegał ze schodów zanim zrobił sobie krzywdę.

TUA Childhood memoriesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz