Rozdział 1

1K 65 232
                                    

P.O.V Frank

Obudziłem się. O nie, życie. Oczywiście nie obudziłem się sam. To wszystko wina mojej Lindy. Była już siódma czterdzieści pięć. Wiedziałem, że już nie zdążę na pierwszą lekcję. Na szczęście to tylko religia. Gorzej, że jest dopiero pierwszy dzień szkoły.

Przeprowadziłem się do New Jersey w wakacje i nikogo tu nie znam, bo nawet nie fatygowałem się, żeby wyjść z domu. I tak nie mam życia.

Stwierdziłem, że już nie zdążę się umyć, więc poszedłem po eyeliner. Ubrałem się i wyszedłem. Mojej Lindy już nie było w domu.

Szedłem sobie na nogach, słuchałem muzyki i rozmyślałem nad sensem życia. Ogólnie to go nie miało. A zwłaszcza moje. Moi rodzice pracują od świtu do świtu i w ogóle nie mają dla mnie czasu. W sumie to nawet mnie nie znają, nie mówiąc już o tym, żeby mnie kochali. Zawsze dostaję bardzo drogie prezenty na święta, ale nigdy to, co bym chciał. Kiedyś marzyłem o gitarze. A więc gdy się zapytali, co chcę, odpowiedziałem „domyślcie się". I wiecie co? Nie domyślili się.

Nigdy też nie jadłem prawdziwego obiadu. Żyję na wegetariańskiej pizzy i papierosach. O, właśnie, papierosy. Wyjąłem jednego z kieszeni i zapaliłem. Nikt mnie nie kocha.

Doszedłem do szkoły. Nikogo nie było na zewnątrz, a i w środku było cicho. Zobaczyłem konserwatorkę powierzchni płaskich i zapytałem:

– Wie pani gdzie ma lekcje klasa dwunasta A?

– Nie. –Spojrzała na mnie dziwnie. – Żartowałam. W 11d.

–Dziękuję, do widzenia.

Po tym jak zgubiłem się trzydzieści pięć i siedemnaście setnych raza, wreszcie zapukałem do właściwych drzwi.

Otworzyłem je i wszedłem do klasy.

Niska, siwa katechetka spojrzała na mnie morderczym wzrokiem i powiedziała:

– Ty musisz być Fronk Ijiro. Dwadzieścia minut spóźnienia pierwszego dnia w nowej szkole. Niedopuszczalne! I jeszcze nie masz mundurka...

Wymamrotałem jakieś „przepraszam za spóźnienie" i zająłem miejsce w ostatniej ławce. Dziękowałem za nią Bogu, w którego nie wierzę. Była pusta! I na dodatek na samym końcu!

I wtedy otworzyły się drzwi.

Do środka wpadła ruda, zdyszana dziewczyna. W sumie całkiem ładna.

– Przepraszam za spóźnienie – mruknęła.

– Znowu ty, Żeraard! Jak zawsze spóźniony i nie masz mundurka. Usiądź z Frankiem, zaprzyjaźnicie się – wykrzyknęła wkurzona katechetka.

Zacząłem panikować. Czy ta ruda dziewczyna ma zamiar usiąść ze mną?

Chwila. Żeraard? Czy to nie jest męskie imię? Nie wnikam. Zerknąłem na nią z ukosa.

– Jesteś trans?

Spojrzała się na mnie dziwnie i powiedziała:

– Nie.

Zrobiło mi się głupio.

– A więc jesteś facetem czy dziewczyną? – spytałem.

– A jak myślisz?

– Dziewczyną?– zapytałem niepewnie.

– Pudło.

Zawstydzony odwróciłem się i zacząłem udawać, że piszę w zeszycie. Gerard przestał zwracać na mnie uwagę. Stwierdziłem, że już nie mam życia w tej szkole. Takie upokorzenie!

Żeraard z buta wjeżdża.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz