Rozdział 3

498 37 64
                                    



P.O.V Donna

Dziś jest ten piękny dzień. Mój syn wreszcie wychodzi za mąż. Teraz stoi na środku Hot Topic w swojej pięknej czarno-czerwonej sukni z bambusa.

– Czy ty, Fred Ijero, bierzesz sobie tego tu Gearda Way'a za żonę?

– Nie. Biorę go za niewolnika.

W sklepie zapanowała grobowa cisza.

– Ahahaha. Żarcik. Oczywiście, że biorę.

Wszyscy odetchnęli z ulgą.

– A czy ty, Geardzie Way'u bierzesz sobie tego tu Freda Ijiro za męża?

– No spox.

I ogólnie to jakiś kasjer ogłosił ich mężem i żoną i się pocałowali i wszyscy płakali. I Żyli długo i szczęśliwie.

I wtedy się obudziłam.

P.O.V Frank

Obudziłem się i zacząłem się zastanwiać, gdzie w ogóle jestem.

U Gerarda, racja.

– Geradeaus, gdzie jesteś, niewdzięczniku – wrzasnąłem w głąb jego domu, otworzywszy drzwi kopnięciem.

– Co to ma znaczyć, że nie bierzecie ślubu?! – słyszałem głos matki Gerarda.

– Nie wiem skąd ci to przyszło do głowy, Donna –warknął Gerard.

– No bo miałam wizję!

– Nie wierzę w twoje żałosne wizje! Ostatnim razem gdy ci uwierzyliśmy, to próbowaliśmy zmusić prezesa SFFST* do nagrania rapowego kawałka wraz znauczycielką od biologii Mikey'ego. Po tym jak zwróciliśmy pieniądze za tego nieszczęsnego Johna Deere 6930** nie mieliśmy na chleb przez miesiąc. Powiedziałbym „wypchaj się flakami swoich dzieci", ale zaliczam się jako twoje dziecko, więc powiem: „Wypchaj się swoimi wizjami"!

Jak gdyby nigdy nic wszedłem do kuchni, w której to Gerard wykłócał się ze swoją matką.

– Siemson, Gerard. Dzień dobry, pani Way – rzuciłem otwierając ich lodówkę,

Donna nawet nie zwróciła na mnie uwagi.

– To był wtedy przypadek... Mówię ci synu, jeżeli mnie nie posłuchasz to nadejdzie apokalipsa i wszyscy marnie zginiemy – rozpaczała matka Gerarda, energicznie gestykulując.

Wykłócali się tak jeszcze przez jakieś dziesięć minut, po czym, skończywszy jeść dżem z płatkami śniadaniowymi, odczułem, że nie jestem tu mile widziany.

Dlatego rzuciłem w ich stronę jakieś „nara", otworzyłem okno i wyskoczyłem przez nie.

W sumie to nie sprawdziłem przed wyskoczeniem, jak wysoko znajduje się to okno, ale nie pamiętałem wchodzenia po zbyt wielu schodach, więc liczyłem, że nie tak znowu wysoko.

Z przeraźliwym piskiem wylądowałem w krzakach.

Odetchnąłem z ulgą, że to tylko jakaś nieszczęsna forsycja, a nie na przykład bez. Od najmłodszych lat cierpiałem na bzofobię. No i miałem na niego uczulenie.

Jednak wtedy coś, na czym wylądowałem i co wziąłem za przerośniętą foliówkę z Biedry, chrząknęło z oburzeniem.

Odskoczyłem przerażony i już chciałem brać nogi za pas, ale to coś się odezwało.

– Jak głupim trzeba być, żeby chcieć to wszystko skończyć i trafić w krzaki. Na dodatek na Bogu ducha winnego żula.

Wgapiłem się w samozwańczego żula i już chciałem wytłumaczyć, że ja wcale nie miałem zamiaru popełnić samobójstwa, ale brodaty mężczyzna jedynie wstał, splunął mi pod nogi i odszedł.

P.O.V Gerard

– No i cóżeś zrobiła?! – wrzasnąłem zrozpaczony, niebezpiecznie się wychylając przez okno. – Poszedł sobie!

Donna jedynie wzruszyła ramionami, a ja w oczywisty sposób okazując, że jestem obrażony, poszedłem do swojego pokoju i z hukiem zamknąłem drzwi.

Miałem nadzieję, że Frank poszedł do swojego domu i zaraz do mnie zadzwoni, ale nic takiego nie miało miejsca.

Przerażony wybrałem jego numer, ale nie odebrał.

Nie miałem wątpliwości.

Szybko wybrałem kolejny numer.

Alarmowy.

– Nine one one, what's your emergency? – powiedziała kobieta po drugiej stronie słuchawki.

– Zgłaszam zaginięcie.

– Czyje?

– Freda Oreo.

Zamyśłiłem się chwilę, ale wtem mnie olśniło.

– A nie, jednak Franka Iero.

– W porządku... Kiedy go pan ostatnio widział?

– Jakieś pięć minut temu wyskoczył z mojego okna.

– Nie może pan zgłaszać zaginięcia po pięciu minutach.

– Żartowałem, tak naprawdę to wyszedł z domu równiutkie pięćdziesiąt dwie godziny osiemnaście minut i dwadzieścia cztery sekundy temu – zmyśliłem.

– To zmienia postać rzeczy. Kim jest pan dla pana Iero?

Bardzo chciałem, żeby wzięli moje zgłoszenie na poważnie, dlatego nie zastanawiając się powiedziałem:

– Siostrą.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła niekomfortowa cisza.

– Tak naprawdę to jestem jego narzeczonym.

No nie byłem i znaliśmy się dopiero drugi dzień, ale cicho.

– W porządku. Zaraz rozpoczniemy poszukiwania.

I się rozłączyła.

P.O.V Frank

Siedziałem sobie spokojnie, lepiąc ślimaki z plasteliny i rozmawiając z moimi dziećmi-kauczukami.

Wtem usłyszałem syrenę policyjną tuż pod moim oknem.

Wyjrzałem zaniepokojony i zamarłem.

Dwóch policjantów mierzyło z nerfów w stronę moich rodziców, którzy, ku mojemu zdziwieniu, nie byli w pracy.

Szybko zbiegłem na dół, by lepiej widzieć całą sytuację.

– Są państwo aresztowani za porwanie własnego syna, proszę wsiadać.

Moi rodzice bez wahania i słowa wsiedli do radiowozu.

Podszedłem do bliżej stojącego policjanta, szturchnąłem go w ramię i zapytałem:

– Przepraszam, ale czy mogę wiedzieć, co się tu dzieje?

Uśmiechnął się ciepło i poklepał mnie po ramieniu, po czym powiedział:

– Właśnie zostałeś bezdomny, bracie.

Zapomniałam wytłumaczyć:
* SFFST to Superfajna Firma Fajnie Sprzedająca Traktory
** Jest to dość drogi model traktora

Żeraard z buta wjeżdża.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz