— Gdzie ja jestem? — mruknęła, podnosząc się z posłania. Gładka, lśniąca pościel zjechała z jej ubranego w szatę codzienną ciała, aby całkowicie opaść na materac. Z małym uśmiechem przypomniała sobie cały wczorajszy wieczór. Swoje omdlenie przed Wiktorem, ucieczkę ze skrzydła szpitalnego i wieczór spędzony w towarzystwie... No właśnie. W towarzystwie kogo? Nigdy nie zastanawiała się, jak uczący ją mężczyzna może mieć na imię. Jednak mając świadomość, że nie jest tym za kogo się podaje, na osobności nie nazywała go imieniem aurora, za którego miała go cała reszta szkoły. Zamiast tego tytułowała go profesorem i z uśmiechem przyjmowała kolejne czary, których po miesiącu znała już pokaźną ilość. I każdy był w jakiś sposób karalny. Teraz jednak, gdy zobaczyła jak wygląda naprawdę, ciekawość zaczynała brać górę nad rozsądkiem. I chociaż wiedziała, że musi się opanować, nie mogła zabić w sobie tej myśli, by nie poznać jego imienia.
Odsunęła jednak te rozmyślania na bok, będąc w pełni świadoma, że przespała poranne lekcje. Z cichym westchnieniem wyszła z posłania, chcąc zebrać swoje rzeczy i niezauważona umknąć z komnat nauczyciela. Chociaż prawdopodobieństwo, że ktoś się tu zjawi było co najmniej nikłe - Alastor znany był z bycia terytorialnym i nienawiści do osób, które w jakiś sposób naruszały jego prywatność. Jej profesor musiał mieć w głowie tą świadomość, prawda?
Spojrzała na stolik nocny – stała tam mała lampka oraz zegarek wskazujący niemalże trzynastą. Dostrzegła też mały skrawek pergaminu ułożony tuż przy lampce. Złapała go w palce i rozprostowała. Przesunęła wzrokiem po tekście, z którego wynikało, że profesor zwolnił ją z porannych lekcji, a także szczerze liczy na to, że Lyssa w końcu się wyspała. Z małym zachwytem patrzyła na malutkie, zawijane „B" pod tekstem. Schowała pergamin do kieszeni, a później ubrała na nogi buty. Na fałszoskopie pokazującym korytarz nie dostrzegła nikogo, więc spokojnie wyszła z jego komnat, kierując się w stronę lochów.
Nie doszła nawet do połowy, gdy ujrzała swoją klasę zmierzającą w stronę Wielkiej Sali. Przystanęła, czekając na nich z małym uśmiechem. Nieszczególnie czekała na widok Dafne, Blaise'a lub Pansy, ale idący na przodzie Draco z Crabe'em i Goyle'em stanowili całkiem przyjemny widok. Właściwie nigdy nie rozumiała czemu świta Malfoya jest uznawana za dwóch głupich mięśniaków. Gdy tu przybyli, byli wręcz nie do zniesienia – ich rozmowy opierały się głównie na wyzywaniu szlam, komplementowaniu Draco, jak i jedzeniu. Ale byli także jednymi z tych, dla których dojrzewanie było łaskawe. Niekoniecznie z wyglądu, ale w trzeciej klasie odnaleźli swoje ulubione przedmioty, z których byli naprawdę dobrzy. Ich wyniki w nauce zdecydowanie przebijały średnią Hogwartu, nie mieli też problemu z przejściem do następnej klasy.
Zaraz obok Dracona, kroczył Teodor Nott i Tracey Davis. Dziewczyna była naprawdę w porządku, nawet jeśli była półkrwi. Z tego co udało jej się dowiedzieć, jej matka – czarownica, została wręcz zmuszona przez Ministerstwo, aby poślubiła mugola. Cała ta historia była dla niej wręcz niewiarygodna i jeszcze bardziej udowadniała, że Czarny Pan jest jedynym dobrem tego świata.
— Cześć, złotko! — zawołała, gdy tylko ją zobaczyła, podnosząc do góry rękę i machając nią energicznie. Była przemiłą osobą, jednak tak jak prawie każdy w Slytherinie, o dwóch twarzach. To jednak nie przeszkadzało praktycznie nikomu, bo przecież po co komentować coś, co sami przejawiają? — Czemu nie powiedziałaś, że te dwie paskudne ropuchy ci dokuczają? Musiały ci obciąć włosy, żeby Dracuś podzielił się ze mną tym, w jakim stanie jesteś!
Dafne spojrzała mściwie na Tracey, a później z przestrachem na swojego chłopaka, który zatrzymał się nagle, jakby wrósł w ziemię. Wyglądał tak, jakby nagle ktoś uderzył w niego piorunem. Pociągnął Greengrass w inny korytarz, zostawiając swoją klasę daleko za sobą. Każdy, kto wiedział o sytuacji Fong z cichą rozkoszą wpatrywał się w plecy zagubionej blondynki, która błagająco spoglądała w ich stronę.
— Nie mów, że on nie wiedział? — mruknęła cicho, patrząc z ukosa na Teodora, który wzruszył ramionami. Jęknęła głośno, rzucając się na szyję swojej przyjaciółki i ściskając ją mocno. — W każdym razie, idziemy porozmawiać z profesorem Snape'em! Z tego co wiem, to Natalie była wczoraj u niego, że potrzebuje mniej wystrzałowe towarzyszki, a Dafne i Pansy chyba się jako takie kwalifikują. Za to my będziemy się doskonale bawić w naszym rozrywkowym pokoiku!
— Myślisz, że serio nas zamieni? Byłoby fantastycznie, wasze dormitorium jest o wiele lepsze! — Przytuliła się do Davis, a ona zachichotała cicho, przechylając się w stronę jej ucha.
— I wiesz, jest z niego całkiem blisko do Draco — szepnęła, odsuwając się od swojej przyjaciółki. Od kilku tygodni jej przyjaciółka wydawała się po uszy zakochana, więc spodziewała się cichego chichotu, zamiast tego dostrzegła jedynie łagodny uśmiech i błysk obrzydzenia w oku. Czyli to nie Malfoy wywoływał u niej takie emocje? Jeśli tak, to kto?
CZYTASZ
Czarna Krew • Bartemiusz Crouch Junior
FanfictionPrawdopodobnie nigdy nie dostąpiła zaszczytu bycia tak blisko Śmierciożerców, jak w tym małym momencie nieuwagi Barty'ego. Tyle wystarczyło, by czwartoklasistka odkryła prawdziwą tożsamość aurora, bezwstydnie niszcząc wszystko, na co pracował od kil...