~ III ~

16 1 0
                                    

Następnego dnia wstałam na zajęcia dosyć wcześnie. Pan Flymouth nie lubił jak ktoś się spóźniał na poranne lekcje prowadzone przez niego. Zajrzałam do babci, ale ona w dalszym ciągu spała. Musiałam się natrudzić, żeby wyczuć jej puls i usłyszeć oddech- były tak ciche.. Wystraszyłam się, że babcia odeszła w nocy, a jaka była moja ulga, jak okazało się, że to tylko taki cichy, bardzo cichy sen.. Wzięłam swoją różdżkę (chociaż to bardziej była rózga niż różdżka) i poleciałam na zajęcia.Przez większość dnia przebywałam z Angelis. Kiedy nadeszła pierwsza przerwa, aż nie mogłam wytrzymać aby się jej nie "pochwalić". Dla mnie nie było to coś przyjemnego, ale byłam przekonana, że Angelis zeświruje jak tylko to usłyszy.- Nigdy nie zgadniesz, gdzie wczoraj byłam. - mruknęłam do niej z miną pewnej siebie, żeby podsycić jej ciekawość. Spojrzała na mnie swoim uroczym, ześwirowanym wzrokiem.- No nie zgadnę. Może u Króla Krasnoludów? Nie no, zabiłby cię na miejscu. W Smoczej Wieży na południu? A może..Oczywiście nie dałam jej dokończyć.- U nekromanty!- wypaliłam, i w tym momencie ścisnęło mnie gardło. Jakiś lęk ciągle się mnie trzymał, ta czaszkowa twarz.. Jednak nie skrzywiłam się, pozostałam nadal uśmiechnięta, a Angelis mało nie wybuchła z zaskoczenia i podekscytowania sprawą.- Jak to?! Po co? Mów! -przysunęła się do mnie bliżej ujmując mnie za ramię. - Jaki on jest? Jak się nazywa?- Nazywa się Ray. Jest.. dziwny. Ale w sumie przecież jest nekromantą..- Taaaak!- dziko wycedziła przez zęby Angelis, jakby próbowała powstrzymać to zniecierpliwienie. - Mów dalej!- Ma twarz w kształcie czaszki, czarne, stojące włosy, zieloną szatę w wielu odcieniach, unosi się nad ziemią i towarzyszy mu zgraja małych szkielecików- wyrecytowałam unosząc wzrok w niebo. Potrafiłam sobie przypomnieć cały jego obraz. W końcu to on wywołał we mnie taki napad lęku,a dodatkowo trudno zapomnieć kogoś, kto tak wygląda.Angelis zaczęła podskakiwać na siedząco jakby miała atak nadpobudliwości. Zaśmiałam się cicho.- Spokojnie, tylko tyle tam dziwnego i niespotykanego. Wnętrze jego domu jest całkiem normalne. Poza paroma sprzętami.- Naprawdę? - W jednej chwili cały entuzjazm zniknął z twarzy Angelis. Jednak po kilku sekundach rozpromieniała się znowu. Jest taka nieobliczalna! - Kogo to obchodzi? Uwielbiam ich. Może mieć zwykły stół i dywan, ale ktoś taki nie jest kimś zwykłym!- Co masz na myśli?- zerknęłam na przyjaciółkę pytająco. Jednocześnie zaczęłam podgryzać kanapkę z masłem i sałatą z przydomowego ogródka.- No, oni są niezwykli. Nie wiesz? Tak wiesz, w środku. Nie tylko z zachowania, ale i wewnątrz. Absolutnie, bombowo wyjątkowi. Dlatego tak uwielbiam takich dziwolągów. Ale właśnie najbardziej nekromantów. Oni wszyscy są dziwni. Mają dziwne tradycje, dziwne rzeczy się z nimi dzieją. Już sam fakt, że się unoszą nad ziemią jest niezwykły, bo się zachowuje przecież jakby chodził, tylko bez użycia nóg. Niestety nie wiem nic więcej, ale może ty się dowiesz.. -w tym momencie spojrzała na mnie chytrze. - Jak się zaprzyjaźnisz z Ray'em nekromantą! - wrzasnęła to na całą okolicę, aż się przeraziłam i zatkałam jej usta kanapką.- Nie drzyj się tak, Angel... Po pierwsze, uważam, że zaprzyjaźnienie się z nekromantą graniczy z cudem. Jest raczej poważny i oschły. A po drugie.. wiesz, że jak się tak będziesz się drzeć, to narobisz nam problemów? Nekromanci to samotnicy, sama wiesz jak inni reagują na takie rzeczy. -skrzywiłam się i zabrałam kanapkę z jej twarzy. Zdążyła odgryźć kęs i słuchała mnie żując kanapkę i robiąc na mnie wielkie oczy. - Zapomnij o tym, co mówiłam. Nie wiem dlaczego nie uważam to za dobry pomysł aby ktoś spoza naszej wróżkowej paczki wiedział o tym. - Wróżkowej? To znaczy... Draco, Joe i Manty mają o tym nie wiedzieć? - Dalej patrzyła na mnie okrągłymi oczami. Kiwnęłam głową potwierdzając jej pytanie.- Na razie może tak będzie lepiej. Rodzice tych pozostałych puszczaliby plotki jakby się dowiedzieli.- Tfu, nie mów, że uważasz ich za donosicieli! - oburzyła się Angelis. Wstała i otrzepała sukienkę z okruchów.- Nie uważam. -odparłam spokojnie również wstając. - Ale jakby jakimś cudem to się poniosło, mogłyby z tego wyniknąć jakieś problemy. Nie wiem czy zauważyłaś, ale tak mało wiemy o nekromantach właśnie dlatego, że rzadko się do nich chodzi, oni sami rzadko wychodzą, a wszelkie informacje zamykają w ich własnym kręgu klasowym. A jak ktoś pójdzie za sprawą do nekromanty, to również się z tym nie obnosi. -wszystko to mówiłam jej cicho. To prawda, to wszystko było takie dziwne. Jakby wszyscy bali się samych nekromantów, a kontakty z nimi uważali za nienormalne.- Zauważyłam. Przepraszam, że się tak wydarłam. - szepnęła Angelis i w tej chwili rozległ się dzwonek na kolejną partię zajęć.Dzień zleciał szybko, w samo południe wyszłam ze Szkoły Dla Wróżek i podążyłam do domu. Chciałam jeszcze co nieco ogarnąć zanim wyjdę po kolejną porcję lekarstwa. Po drodze spotkałam Belle, czego się nie spodziewałam.- Hej! Już wróciłaś? -uściskałam przyjaciółkę mocno.- Witaj Faire! Tak, zdałam bez żadnych problemów- uśmiechnęła się do mnie promiennie. Miała tego dnia egzamin, który ja dawno miałam za sobą. Chwilę porozmawiałyśmy i udałam się do domu. Pierwsze co zrobiłam to oczywiście pójście do babci. Ale tym razem ze strachem stwierdziłam, że nie czuję pulsu. Nie słyszałam również oddechu. Dotknęłam jej ręki; była ciepła jak zwykle, ale doszłam do jednego wniosku- lek wcale nie działa. Babcia powoli umiera.Natychmiast zalałam się potokiem łez. Wezbrał we mnie żal tak głęboki, że nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego łkania. Stałam tak przez chwilę, ale po chwili złapałam słoik i zerwałam się w pełni wściekłości. To wszystko jego wina... Nigdy w życiu tak długo używałam skrzydeł. Pędziłam przez już ciemny las w większości na skrzydłach, które cicho szeleściły na wietrze, a ja czułam potok łez spływający mi po policzkach. Nie ustawał przez całą drogę. Kiedy tylko znalazłam się przed drzwiami Ray'a, z całej siły cisnęłam pustym słoikiem w jego drzwi.- Kłamca!!- wydarłam się na cały głos nie mogąc opanować ani głosu, ani łez.Słoik rozbryznął się, a cząstki szkła uderzyły mi w nogi poniżej kolan lekko je raniąc. Zapiekło, ale nic teraz nie miało dla mnie znaczenia. Płakałam na głos, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Ray. Tym razem widocznie miał w oczach zaskoczenie. Nie czekając długo rzuciłam się na niego z palcami wygiętymi w szpony. Zero strachu, czysta wściekłość.- Lekarstwo miało pomóc, ty łgarzu! Na pewno zrobiłeś coś nie tak! -drąc się wniebogłosy dopadłam go, ale złapał mnie za nadgarstki, cofnął do środka przedpokoju i przytrzymał. Zauważyłam, że tym razem ma na dłoniach rękawiczki, czarno-szare z zielonymi paskami po zewnętrznej stronie palców. Chciałam uderzyć go pięściami chociaż po klatce, ale również mnie powstrzymał. Był silny, o wiele silniejszy ode mnie. Zaszlochałam głośno pochylając głowę.- Faire, spokojnie... Co się stało? - usłyszałam nad sobą jego aksamitny, zmartwiony głos.- Zabijasz mi babcię. Umiera- chlipnęłam cicho. Pociągnęłam mocno ręce do siebie chcąc je wyrwać, ale nie puścił.- Niemożliwe. Na pewno się nie pomyliłem. -powiedział cicho. Uniosłam głowę, musiałam wyglądać beznadziejnie, bo w jego oczach zobaczyłam troskę.- Nie oddycha i nie ma pulsu.- I tyle? Jest zimna?- Jest ciepła tak jak zwykle... - mruknęłam cicho. Jakie miało znaczenie, skoro widocznie się pogorszyło.Ray puścił moje nadgarstki. Nie spodziewałam się tego, więc ręce opadły wzdłuż ciała. Podniosłam jedną, żeby wytrzeć łzy, ale Ray podał mi chusteczkę.- Twoja babcia nie umarła, Faire. Weszła tak jakby... w stan wegetacji. Praktycznie do samego końca kuracji będzie tak siedziała, bez jedzenia i picia, i będzie się budziła tylko na czas podania kolejnej dawki. Jak w zegarku. Wybacz, to moja wina. Powinienem cię ostrzec. Mało kto o tym wie, ta choroba jest stosunkowo rzadka wśród wróżek. - lekko dotknął mojego ramienia prowadząc mnie w kierunku salonu. Nadal byłam w szoku, ale poczułam jak płonący wstyd obejmuje moje policzki. Było mi tak głupio za tą scenę... Jeszcze była opcja, że kłamie, ale dlaczego miałby to robić? Z resztą, niebawem się okaże. Z tego co mówił, jak tylko wrócę do domu, powinna być obudzona.- Przepraszam.. - wydusiłam z siebie po dłuższej chwili milczenia. Usiadłam na kanapie, w tym miejscu co poprzednio.- Nic się nie stało. To ja powinienem przeprosić. -kiedy to mówił spojrzał gdzieś w bok, jakby naprawdę zrobiło mu się głupio. Wycofał się do kuchni, a do mnie po chwili przyszły dwa małe szkielety. Uznałam, że to mogą być ci sami, których miałam okazję obserwować wczoraj. Lekko się uśmiechnęłam, a one podeszły do moich nóg i zaczęły małymi ściereczkami wycierać krew powoli sączącą się z ran. Dopiero teraz mnie mocniej zapiekło. Nie wyglądało to najlepiej, ale powinno się dosyć szybko zagoić.- Może herbaty? - zapytał tak jak poprzedniego dnia, ale tym razem już głupiej było mi odmówić. Mógłby uznać, że chcę stąd jak najszybciej zwiać.- Poproszę. -odpowiedziałam. Oparłam się o kanapę z uczuciem ulgi. Z pewnością nie kłamie. Kiedy wrócę, babcia będzie ocucona i spojrzy na mnie swoim mętnym wzrokiem, a ja pomogę jej wdychać kolejną porcję lekarstwa.Przetarłam twarz chusteczką. Rozpaczająca idiotka ze mnie. Po paru minutach krew już nie leciała, więc szkielety zwinęły chusteczki i poszły gdzieś w głąb domu, natomiast przyszedł Ray i postawił dwie herbaty na stole. Usiadł na fotelu, po mojej lewej stronie.- Jeszcze raz przepraszam. Głupio mi teraz, że się tak na Ciebie rzuciłam. I zbiłam słoik.. - przygryzłam dolną wargę. Znowu poczułam, jak czerwienią mi się policzki, a może i cała twarz. Na szczęście Ray nie patrzył na mnie, tylko na herbatę, z której wyjmował saszetkę, a następnie posłodził jedną łyżeczkę.- Nic się nie stało, Faire. Już mówiłem. - podniósł na mnie wzrok, ale jego słowa nie brzmiały tak poważnie jak wcześniej. - Słoik to nic takiego. Ale rozbijając go zraniłaś sobie nogi.Zauważyłam, że patrzy się na ranki. Również na nie spojrzałam; powstały już zakrzepy. Przemknęło mi przez myśl, że to szalenie interesujące poznawać czyjś wyraz twarzy i nastrój sugerując się jedynie spojrzeniem.- E tam, niedługo się zagoi. Zdałam już wszystkie egzaminy, nie muszę się prezentować. Z resztą, i tak teraz pracuję dużo w ogródku, skoro babcia jest chora. - pokiwałam lekko głową zerkając w stronę kuchni. Chyba wiedział, o co mogę się martwić.- Jeżeli boisz się, że nie zdążysz na czas, to nie masz o co się martwić. Przygotuję wywar odpowiednio wcześnie, żebyś mogła zdążyć bez pośpiechu.Uśmiechnęłam się do niego. Rzecz jasna nie oczekiwałam odpowiedzi, ale tych parę słów sprawiło, że mogłam się odprężyć. - Egzaminy... - "roześmiał" się niespodziewanie Ray - Dobrze, że mam to za sobą. Jesteś po drugim szkoleniu? - Po tym pytaniu skierował na mnie wzrok.- Tak, dopiero co właśnie skończyłam- pokiwałam głową. - A ty? Skoro mówisz, że masz to za sobą..- Jestem w trakcie trzeciego. Dwa lata.- O, to prawie tak jak Draco. - rzuciłam tak po prostu, jednak natychmiast zauważyłam, że Ray spoważniał.- Kto taki?- posłał mi naprawdę dziwne spojrzenie. Jednocześnie jego pytanie sugerowało, że nie dosłyszał. Gdzieś z tyłu głowy miałam świadomość, że jednak usłyszał to wyraźnie. Przecież w innym wypadku nie zmieniłby "wyrazu oczu" ot tak.- Draco Firevarr... Jesteśmy ze sobą od paru miesięcy. -powiedziałam spokojnie odwracając wzrok. Chyba nie wytrzymałabym tego spojrzenia Ray'a, które sugerowało, że nie powinnam była tego mówić. A najlepiej to w ogóle zwiewać stąd jak najdalej.Chociaż nie rozumiałam co złego mogłam przez to powiedzieć, więc odważyłam się na pytanie. Podniosłam wzrok - Znasz go?- Znam. -uciął krótko. Najwidoczniej nie chciał o tym mówić. - Nikt ze znajomych... nie mówił ci nic o nim?Spojrzałam na niego zaskoczona. Wiedziałam dokładnie co ma na myśli.- Mówili... ale on właśnie jest inny.- Ktoś taki się nie zmienia. -mruknął Ray uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - Kontynuuj proszę..- Ale on właśnie się zmienił! Nie mam najmniejszych podstaw, żeby tak nie twierdzić. Dla mnie jest miły i dobry.. Może..- .. dzięki twojej miłości się zmienił na lepszego drakonita?- Twarz Ray'a ani drgnęła, a czułam że posyła mi ironiczne spojrzenie. Policzki zapłonęły mi rumieńcem.- Właśnie tak. Tak myślę. -odparłam nie mając zamiaru ustępować. - Nie rozum mnie źle, ale znam go na tyle dobrze, że wiem, że ktoś taki raczej nie jest w stanie się zmienić. A już na pewno nie do takiego stopnia, o jakim mówisz- Ray wstał i poszedł do kuchni. Założył ręce za siebie, mogłam więc przyjrzeć się bardziej jego rękawiczkom. Zastanowiło mnie w jakim celu je nałożył. Może kiedyś będę miała odwagę o to spytać, bo teraz jakby głos uwiązł mi w gardle. Ray bez żadnego wahania twierdził, że Draco jest dupkiem. Czułam, jak ogarnia mnie złość.. Przecież kompletnie nie miał podstaw, żeby tak twierdzić. Nie znał ani naszego związku ani tego, jak dobrze Draco mnie traktuje. Z drugiej strony, było prawdą, że większość znajomych ostrzegała mnie przed nim. Podobno był brutalny i nieobliczalny, mogłam być z nim nieszczęśliwa. Jednak do tej pory wszystko wskazywało na to, że właśnie taki nie jest, a przynajmniej w stosunku do mnie. Nie, Draco nie mógłby mnie skrzywdzić. Uniosłam wyżej głowę pewna swojego, chociaż zapewne Ray nie wróci do tego tematu, a ja sama nie chciałam go zaczynać. Najwidoczniej miał jakiś powód aby nie przepadać za drakonitem. - Pamiętaj jednak, że Cię ostrzegałem, Faire. - Ray wyszedł z kuchni zupełnie niespodziewanie, naciągając na rękę drugą rękawiczkę. No, nie wytrzymałam.- Po co ci te rękawiczki, Ray? - spojrzałam na jego kościstą twarz. Miał łagodne spojrzenie.- Nie czujesz tego zimna, które ode mnie bije?- spytał przyciszonym głosem siadając na fotelu. Mimowolnie zadrżałam.- Czuję, ale..- Nekromanci są zimni. Lodowaci. Jeżeli nekromanta rozwija swoje umiejętności i kształci się, jest co raz zimniejszy. Kiedy się urodziłem, tak jak wszystkie noworodki z tej klasy, byłem tylko lekko chłodny. Z czasem jednak wyziębiałem się, a dotyczy to głównie rąk. Jest to swego rodzaju "narzędzie" , właściwie to w nich jest koncentrowana największa energia potrzebna nam do uprawiania magii. Gdybym przez przypadek dotknął Cię nagą ręką.. No cóż, to nie byłoby zbyt przyjemne. Inni opisują to jak dotknięcie śmierci. Odczuwają strach przenikający ich przez całe ciało do samego serca. Dla niektórych to może być nawet niebezpieczne.Patrzyłam się na niego jak oczarowana. Nie sądziłam, że tak dokładnie zaspokoi moją ciekawość. To było takie interesujące..- Nigdy o tym nie słyszałam. -szepnęłam. Patrzyłam się na niego, a on oparł się łokciem o fotel.- Prawdopodobnie dlatego, że pozostali bardzo mało o nas wiedzą. Raczej nie mówimy o takich rzeczach, inni też nie pytają. Boją się nas.Głupio mi było, bo czułam, że mnie to również bardzo dotyczy. Wczoraj przecież mało nie zeszłam jak zobaczyłam go w drzwiach. Kiwnęłam tylko lekko głową, chociaż dalej było mi dosyć niezręcznie, że tak wyraźnie było po mnie widać ten strach.- To dlaczego ty mi o tym mówisz?- Wróżki to z reguły lojalne i uczciwe istoty. Widzę, że cię to interesuje, ale jestem pewny, że jakbym poprosił o dochowanie tajemnicy, z pewnością byś to zrobiła.Spojrzałam na niego. Wyczuł mnie nosem, ale to chyba nie było trudne. - Oczywiście, że tak. Przejrzałeś mnie. -zaśmiałam się napotykając jego serdeczne spojrzenie. - Swoje pierwsze rękawiczki dostałem od ojca w wieku dwóch lat. To było tuż po tym, jak bawiąc się z innymi dziećmi dotknąłem jedno z nich. Natychmiast się rozpłakało, krzyczało, że boli. Byłem zupełnie bezradny i nie wiedziałem, dlaczego tak się stało. Dopiero wtedy ojciec powiedział mi, jak działa nasz dotyk. I dał mi rękawiczki. On sam też miał takie, czułem się przez to doroślejszy, ale z drugiej strony wydawało mi się, że jestem niebezpieczny dla innych i pozostali nie będą chcieli się ze mną bawić. Cóż, byłem dzieckiem, ale te problemy szybko odeszły. - Wydawało mi się, że jego spojrzenie nabrało smutniejszego wyrazu. Przerwał na moment, po czym wstał i zerknął na mnie.- Skoro cię to interesuje, może chciałabyś zobaczyć jak się przygotowuje to lekarstwo? - Chętnie - uśmiechnęłam się szeroko i wstałam, żeby pójść za nim. Kątem oka zauważyłam, że nie tknął swojej herbaty.Po kuchni unosiły się szare dymy o różnych odcieniach, bez zapachu. Było tam czuć jakby świeżość, a blaty były pokryte różnego rodzaju sprzętem, szkłem i pojemniczkami z różnymi substancjami. Stanęłam na środku i rozglądałam się, podczas gdy on podszedł do jednego ze sprzętów i przemieszał zawartość małego, podgrzewanego pojemniczka wzburzając tym samym kolejną porcję jasnoszarego dymu. Okno było uchylone, więc dym miał ujście. Podeszłam do okna i spojrzałam za nie; był tam całkiem spory ogródek wypełniony różnorodną roślinnością. Niewiele z nich znałam, ale wcale mnie to nie zdziwiło. Po dokładnym obejrzeniu podeszłam do niego, zostawiając między nami mały odstęp. Wyraźnie czułam chłód, jednak był bardzo delikatny.Ray ściągnął rękawiczki delikatnym ruchem i położył je nieco dalej. Jego dłonie były białe jak pierwszy śnieg; właściwie to spodziewałam się, że cały jest trupio blady. Odmierzył porcję innych ziół, dodał do mieszanki i przesunął nad tym ręką. Widziałam jak delikatna, jasna poświata magiczna spływa do wywaru.- Jak ty to robisz? - spytałam zaskoczona. Nie podejrzewałam, że takie coś może mieć rację bytu. Słyszałam jedynie legendy o Starszych, którzy mieli pradawną moc w dłoniach. Teraz magia z użyciem rąk była właściwie niemożliwa; służyły nam do tego magiczne laski, bronie, drewniane lagi. Mimo, że siła magiczna wywodziła się z nas, musiała mieć swój przekaźnik zaklęty w odpowiedni sposób.- Energia. Ściśle łączy się z tym co ci mówiłem o zimnie. Tacy już jesteśmy.- Nie używasz przekaźnika? - Wzrokiem powiodłam dookoła siebie lekko odwracając głowę. Oczywiście szukałam tego, o czym mu powiedziałam.- Używam, ale do takiej alchemii jest zbyteczny. Stoi w salonie, oparty o ścianę. -odparł Ray nie odrywając się od swojego zajęcia. Skruszył palcami czerwony korzeń i wsypał go do słoika- takiego samego, jaki dzisiaj roztłukłam mu o drzwi. Wyszłam do salonu zanim znowu poczułam, że robi mi się głupio.Faktycznie, w kącie pomiędzy ścianą a szafką stała jego broń. Wyglądała na tak masywną, że chyba bym jej nie udźwignęła. Była szaro-zielona, przyozdobiona kolcami zarówno powyżej, jak i poniżej rękojeści. Poniżej były ułożone w krąg na zgrubieniu, a końcówkę stanowiło ostrze podobne do kosy, tylko małe. Powyżej rękojeści wcześniej wspomniane kolce były rzadkie, ułożone w jednej linii, tylko w jednym miejscu znowu ułożone były w koło, lecz o wiele mniejsze niż to niżej. Na samym szczycie laski widniała duża kosa, a cały szczyt przypominał głowę ptaka; zielony czub, zielone oczy i wielki, zielony dziób (kosa). Wszystkie zielone elementy wraz z kolcami jaśniały zieloną poświatą, a od rękojeści po sam czubek dookoła błyskały małe, zielone pioruny. Przyglądałam się jej dłuższą chwilę, ale nagle poczułam za sobą chłód. To był jedyny "dowód", że stoi za mną Ray- oczywiście nie było słychać kroków. Ktoś o słabszych nerwach kilkakrotnie mógłby zejść na zawał, ale ja zdążyłam się już przyzwyczaić przez te dwa dni.- Niesamowita- powiedziałam cicho. Odwróciłam się; Ray stał niedaleko, ale niezbyt blisko. Widocznie szanował moją przestrzeń osobistą i chyba bał się, że mogę nie tolerować tego chłodu, ale to nieprawda. Nawet nie dostałam gęsiej skórki.Ray kiwnął głową i wpatrywał się w laskę. Zielone pioruny rzeczywiście hipnotyzowały.- Właściwie to jak jestem w domu to jej nie używam. Chyba tak jak każdy. Ale jak tylko wychodzę, zawsze biorę ją ze sobą. Za to zauważyłem, że ty swojej właściwie nie używasz.- Jakoś nie była mi do tej pory potrzebna.. Z resztą jest ciężka, niewygodna, i niewiele potrafię z nią zrobić. - To była prawda, chociaż wiem że to niezbyt rozsądne z mojej strony. Każdy nosi ze sobą swój przekaźnik, zawsze. Ja często odbiegałam od tej normy.- Mimo wszystko, może lepiej jakbyś jednak starała się zabierać ją ze sobą- Ray spojrzał na mnie, a następnie odwrócił się i "polewitował" do kuchni. To zabawne, że nie mogę normalnie użyć słowa "poszedł". Mimowolnie spojrzałam na jego unoszące się ciało, i fragmenty szaty zwisające i zawijające się tuż nad ziemią. Niestety kątem oka musiał zauważyć, że się patrzę, bo odwrócił lekko głowę profilem do mnie.- To też zasługa energii, wewnętrznej mocy, którą mamy w sobie. Niestety nie każdy ją ma tak po prostu, a selekcja uwzględniająca tą "zdolność" jest bardzo brutalna.Nie do końca zrozumiałam.-Jak to? -Podążyłam za nim do kuchni wolnym krokiem. Usiadłam na krześle czekając na jakieś wyjaśnienie. - Nasz brak dolnych kończyn służy większej kondensacji energii. Bez możliwości poruszania się właściwie nie mamy racji bytu, a to, czy mamy wystarczająco dużo mocy w sobie okazuje się w pierwszym roku życia. Jeżeli do tego czasu mały nekromanta nie będzie w stanie samodzielnie się unosić, to oznacza, że nie będzie do tego zdolny wcale. Delikatnie mówiąc, spisany jest na straty.Zatkało mnie kompletnie. Zasłoniłam usta ręką. Takie bestialstwo względem małych dzieci nie mieściło mi się w głowie. Przecież rodzice muszą przeżywać kompletny szok! Nie mogłam uwierzyć. Byłam tak zszokowana, że nawet nie zorientowałam się jak Ray stał do mnie obrócony przodem, a w rękach trzymał słoik z przygotowanym już lekarstwem.- To selekcja naturalna, trwa od wieków. Ale nie martw się tak... Doprowadziło to do tego, że sami silni nekromanci żyją i dają początek kolejnemu pokoleniu, równie silnemu. Okej? Cholera, całkiem zbladłaś.- Ray pochylił się trochę nade mną dalej mi się przyglądając. - Dobrze się czujesz?- Tak, tak... Tylko.. Jestem w szoku. - odsapnęłam. Wstałam, a on od razu cofnął się o krok. W przenośni oczywiście, to była odległość jednego kroku.- Może nie powinienem mówić Ci takich rzeczy, jesteś bardzo delikatna. Potrzebujesz małej eskorty?- W tym momencie zza Ray'a wychyliły się trzy małe, kościste główki. Jeden z maluchów pomachał do mnie, widocznie mnie poznawał.- Nie, nie trzeba. Wszystko w porządku. To co mówisz jest szalenie interesujące, więc raczej nie mam ochoty na przerwę. - uśmiechnęłam się słabo. Szok powoli przemijał.- W takim razie zapraszam pojutrze. Cały jutrzejszy dzień twoja babcia będzie spała, więc nie musisz się o nią martwić- Ray podał mi słoik, a ja wzięłam go skupiając się na tym, by go nie upuścić.- Dzięki. Do zobaczenia- uśmiechnęłam się tym razem normalnie i ruszyłam ku wyjściu. Do samego ogrodzenia towarzyszyła mi mała grupka podskakujących, chrzęszczących szkielecików.

NekromantaWhere stories live. Discover now