Rano obudziły mnie głosy. Niewiele się zastanawiając i niezbyt się przysłuchując pospiesznie nałożyłam sukienkę i wpadłam z rozmachem do kuchni. Zawiodłam się do bólu; oczywiście miałam nadzieję, że zobaczę przed sobą mojego mężczyznę w zielono-czarnej szacie, tymczasem oślepiło mnie jaskrawe światło wypełniające cały pokój. Nieznajomy Lyromanta popatrzył na mnie unosząc brwi i jednocześnie uśmiechając się serdecznie.
- Neyronie, nie wspominałeś, że masz gościa. - rzekł. To było jasne, czemu wzbudził we mnie takie nadzieje - jego głos trochę przypominał aksamitny i zawsze łagodny głos Ray'a.
- To Faeire, dziewczyna mojego przyjaciela ze szkolenia. - Neyron spojrzał na mnie przelotnie; mimo, że jego wzrok nadal był skierowany w moją stronę wydawał się być nieobecny. Dostrzegałam to kątem oka, gdyż w dalszym ciągu patrzyłam na lyromantę i czułam, jak policzki zalewa mi fala wstydu. - Zatrzymała się u mnie na pewien czas.
- Przepraszam za to nagłe najście.. - bąknęłam. - Myślałam, że może to...
- Ależ nic się nie stało. Jestem Citrin, bardzo miło mi Cię poznać. - wyciągnął rękę, a kiedy ja podałam mu swoją pochylił się, aby ją ucałować. Uśmiechnęłam się rozbrojona - nie z powodu owego pocałunku, ale z powodu jego imienia. Rodzice chyba mieli ubaw nazywając go tam samo jak kwaśne owoce z dalekiego południa. Jakby tego było mało, miał żółte włosy, szatę w wielu odcieniach żółci i również jego blask był bardziej żółty niż biały.
- Tak, wiem. - Citrin roześmiał się serdecznie. - Nie ukrywam, że pochodzę stamtąd, gdzie uprawia się cytryny. Ba, nawet mamy wielką, rodzinną plantację tych owoców. Mojemu ojcu nie można odmówić poczucia humoru. - A jednak się domyślił. Cóż, na szczęście większość lyromantów była z reguły życzliwa i nie stronili od luźnych pogaduszek i humoru. Właściwie można śmiało rzec, że byli oni przeciwieństwem nekromantów. - Jaki to może być powód, że piękna Pani nie spędza czasu ze swoim mężczyzną, tylko z jakimś dzikusem w samym środku nicości? - zagadnął zwracając się do mnie. Neyron chyba się zaśmiał.
- Wyruszył w kontynent aby załatwić parę spraw osobistych. - odparłam. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że mogłabym coś rzec o Tajemnicy i tylko pogorszyć sprawę. Odpowiadając na pytanie czułam na sobie ciężki wzrok Neyrona. Zupełnie niepotrzebnie.
- Ah, rozumiem. Też tu jestem z powodu osobistych spraw... rozumiesz, handel i takie rzeczy. - rzucił lekko Citrin. W jednej ręce dzierżył płócienny worek, zapewne wypełnionymi miksturami od Neyrona. Kiwnęłam głową z udawaną wyrozumiałością. Nie miałam pretensji do takiego typu wymian, ale nie byłam w stanie przyjąć do siebie jego istoty.
- No, czas na mnie. Neyronie, mam ogromną nadzieję, że mój pacjent przyda się do twoich badań. Będzie żył jeszcze co najwyżej kilka dni, więc nie przyda Ci się na długo...
- To wystarczająco długo, Citrinie, dziękuję. - Neyron lekko skłonił głową.
- Również dziękuję i do widzenia. - Lyromanta skłonił się lekko najpierw w stronę nekromanty, potem w moją i wyszedł, a zawartość worka, który dzierżył w ręce zabrzęczała cicho. Blask zniknął i pomieszczenie wypełniło spokojne światło poranka. Odetchnęłam cicho i zerknęłam na Neyrona.
- Paskudne kłamstwa. - mruknęłam bardziej do siebie, niż do niego. "I paskudna wymiana" - dodałam w myślach.
- Takie życie. - stwierdził krótko Neyron podając mi talerz z podobnym plackiem, którego jadłam ostatnio na śniadanie, lecz tym razem posypany był czerwonym i białym proszkiem, który zdążył w paru miejscach stworzyć kryształki. On tymczasem wyszedł na zewnątrz zostawiając uchylone drzwi; świeże powietrze zaraz wypełniło pomieszczenie. Zauważyłam, że nekromanta zatrzymał się tuż za progiem i spoglądał pod jedną ze ścian; zapewne siedział tam "pacjent" o którym wspomniał Citrin.
YOU ARE READING
Nekromanta
Fantasía18-letnia elfka wróżka widzie spokojne życie w małym miasteczku Alyvlyn. Pewnego dnia jej jedyna bliska osoba, babcia, zapada na śmiertelną chorobę. Jej jedynym ratunkiem jest lekarstwo stworzone z rąk nekromanty - przedstawiciela rasy uznawanej za...