Znajdowałam się tuż przed domem Ray'a. Ujrzałam także, jak przed wejściem do domu kroczył ten ogromny, zdeformowany szkielet. Małe szkielety także były na zewnątrz, wszystkie wyglądały na czujne jak nigdy. Kiedy podleciałam bliżej zauważyłam delikatną poświatę dookoła posesji; wywnioskowałam, że to bariera ochronna. Z pewnością nie byłam w stanie jej przebyć.
Duży szkielet od razu mnie zauważył. Zatrzymałam się przed furtką; była zamknięta ale wiedziałam, że jak tylko spróbuję przez nią przejść magia bariery odrzuci mnie i spali mi skórę. Popatrzyłam błagalnie na dużego; on także na mnie patrzył. Podszedł bliżej, zachrzęścił cicho i włożył łapę w barierę; w tym miejscu do samej ziemi pojawiła się mała dziura, jednym słowem: przerwał ciągłość bariery i w tym miejscu mogłam przejść. Prędko przeleciałam na drugą stronę; szkielet musiał mnie rozpoznać, inaczej by na pewno mnie nie wpuścił. Jednocześnie poświęcił swoją rękę, która teraz została opalona i myślę, że mogła go boleć. Co do tego jednak nie miałam pewności; szybko rzuciłam się do drzwi i wpadłam do salonu na skrzydłach.
Ray siedział przy stole, a nawet to byłoby złe określenie. Siedział na kanapie i całą górną połową ciała położył się na stole. Patrzył słabo przed siebie, jego szata była poszatkowana i postrzępione kawałki zwisały odsłaniając białe, pocharatane plecy. Nie było żadnej krwi, jednak z widocznych, głębokich ran koloru jasnobrązowo-kremowego sączyła się jakaś przezroczysta substancja ściekając mu w dół pleców, po ramionach na stół i kapała na dywan. Jakby ktoś oblał go wodą, a ona właśnie ściekała zachowując się trochę jak słaby śluz. Podleciałam do niego prędko.
- Ray.. - spojrzałam na niego klękając przy nim. Zalałam się łzami. - Matko, Ray, przepraszam.. To moja wina, przepraszam.. - Jedną rękę położyłam mu na jego dłoni kompletnie zapominając o zimnie, a drugą zasłoniłam usta. Ku mojemu zdziwieniu ręka Ray'a była normalnej temperatury.
- Nie twoja, Faire, nie obwiniaj się o to. Posłuchaj, prawdopodobnie tego nie przeżyję. - powiedział słabym głosem patrząc na mnie. - Jak sama widzisz jestem ciepły jak klucha. Za niecałe parę godzin, jak się nie będę ruszał, rozsypię się całkiem. Nie chciałbym, żebyś na to patrzyła..
- Co takiego? - Nie mogłam uwierzyć. Tak się zaskoczyłam, że na moment łzy przestały mnie łaskotać w policzki i skapywać na sukienkę.
- Dziękuję, że chociaż pozwoliłaś mi wrócić do domu. - Widziałam, jak zamknął oczy. Jednak to nie był cień, miał czarne powieki. Z zamkniętymi oczami wyglądał naprawdę strasznie. - Za duże rany, nie mogę uleczyć sam siebie. Nawet nie mam na cokolwiek energii. Zabrali mi wszystko, dlatego Draco zwrócił się do mnie właśnie tak, a nie inaczej. Wiedział, że i tak i tak umrę. I tak się stanie. Dziękuję, że przy mnie byłaś przez te ostatnie parę dni. - popatrzył się na mnie wdzięcznie.
- Nie, Ray, czekaj.. Nie mów tak. Proszę. - ścisnęłam jego rękę swoimi obiema. - Nie poddawaj się. Spróbuję Ci pomóc. Wytrzymaj te parę godzin, dobrze? - Otarłam ręką łzy, nie mogłam się powstrzymać od płaczu.
- Faire, nie płacz. Nie ma po co.. - powiedział słabym głosem i zakaszlał cicho. - Wytrzymam ile będę potrafił.
- Będę najszybciej, jak to tylko możliwe. Obiecuję. - ścisnęłam jego rękę i na skrzydłach wypadłam z domu. Nie było ani chwili do stracenia. Wyleciałam czym prędzej na taras, ale Khadavrosa tam nie było. Pomknęłam więc czym prędzej w stronę łąk jednocześnie układając w głowie listę ziół, które musiałam zebrać.
Znałam się co nieco na lecznictwie i jakiś czas temu nauczyłam się paru nowych, z zielnika babki i paru starych ksiąg. Nigdy nie próbowałam takiej trudnej mikstury jak ta, ale znałam na pamięć jej przygotowanie. Musiałam tylko znaleźć zioła - jak najprędzej się dało.
YOU ARE READING
Nekromanta
Fantasy18-letnia elfka wróżka widzie spokojne życie w małym miasteczku Alyvlyn. Pewnego dnia jej jedyna bliska osoba, babcia, zapada na śmiertelną chorobę. Jej jedynym ratunkiem jest lekarstwo stworzone z rąk nekromanty - przedstawiciela rasy uznawanej za...