Słabe objawy

1.3K 187 65
                                    

Kolejnego dnia, czyli w sobotę, chłopacy obudzili się stosunkowo wcześnie. Oboje byli całkiem wyspani, mimo tej akcji z gałęzią. Całą noc spali wtuleni w siebie. W każdym razie, wzięli kąpiel, zeszli na dół na śniadanie, które okazało się być mega dobre i po tym wyruszyli na wymarzone zwiedzanie Wenecji Marka.

Wenecja jest przepięknym miejscem i tak jak zawsze mówiono - romantycznym. Szli wzdłuż kanału, przeszli obok kilku zabytków, a następnie wylądowali na Placu świętego Marka. Zrobili sobie mnóstwo pamiątkowych fotografii, czasem dość śmiesznych, a raz coś na wzór słodkich. Kruszel dałby dużo za to, aby posiadać zdjęcie na którym trzymałby się z Łukaszem za ręce w jakimś wyjątkowym miejscu Wenecji. Może nawet po prostu na zwyczajnej gondoli. Byle je mieć... Jednak to jest niewykonalne, dlatego nawet tego zadania nie umieścił w swojej liście rzeczy, które chciałby zrobić przed śmiercią.

Po obfitym obiedzie, który wyglądał jak randka w dobrej restauracji, zdecydowali, że przepłyną się właśnie gondolą. Wyglądało to nieco gejowsko, dwójka chłopaków płynie samotnie z wiślarzem i grajkiem, w cieniu muzyki, która momentami stawała się miłosna. Nic nie zmienia faktu, że obojgu to nie przeszkadzało. W końcu, kochają siebie nawzajem. Czemu do cholery nie chcą tego sobie wzajemnie wyznać? Przecież zostało im tak mało czasu...

W czasie rejsu Markowi zrobiło się niedobrze. Nie to, że ma chorobę morską, bo jej nie ma. Pomyślał, że to raczej jeden z objawów nowotworu. Jednak ból brzucha i chęć wymiotowania nie były jakoś mocne, więc zignorował je i nic nie mówił Łukaszowi.

***

Następnego i jednocześnie ostatniego dnia w Wenecji było tylko gorzej. Rankiem, kilka minut po przebudzeniu się Marek popędził do toalety i zaczął wymiotować niewielką ilością krwi. Przeokropnie bolały go płuca i gardło. Lekarze zapewniali, że to dopiero niskie zaawansowanie choroby, ale czy może mogłoby być inaczej?

Jęczał z bólu przerażająco. Paliło go wszystko wewnątrz. Siedział w łazience tak długo, że Łukasz podszedł do drzwi, kiedy tylko się obudził.

— Marek, wszystko w porządku? — Zapytał zaspanym głosem.

Marek nie odpowiedział. Umył twarz, która posiadała na sobie kilka kropel krwi i wyszedł z łazienki w okropnym, marnym stanie.

— Jezus Maria, Marek... Co się stało? — Przerażony brunet zakrył usta dłonią.

— Źle się czuję... — Wymamrotał, trzymając się za brzuch. — A-ale to nic, zaraz mi przejdzie — mruknął, choć sam nie był tego pewien.

Kruszel położył się w łóżku i okrył szczelnie kołdrą, kiedy tylko poczuł, że jest mu okropnie zimno. Łukasz przyłożył rękę do jego rozpalonego czoła i stwierdził, że ma gorączkę. Zatem skoczył prędko do apteki (której szukał dosyć długi czas), po coś na zbicie temperatury swojego przyjaciela i wrócił, aby podać mu leki. W międzyczasie zaparzył mu herbatę.

Marek wyglądał jak ostatnie nieszczęście. Był blady jak ściana, a blond włosy miał w totalnym nieładzie. Trząsł się z zimna jak galareta. Że też akurat teraz taki stan mu się przytrafił, kiedy właśnie był na swojej wymarzonej wycieczce.

— Wymiotowałeś wcześniej? — Zapytał Wawrzyniak, siadając obok młodszego.

— T-tak, niedawno... Krwią trochę...

— Ja pierdole... — Wyszeptał brunet, łapiąc się za głowę. Co miał teraz zrobić? — Dzwonię po pogotowie — oznajmił blondynowi. Wiedział, że tu nie mają typowych busów, a łodzie. Dzisiaj widział kilka z białymi napisami Ambulanza, a obok nich znajdował się numer telefonu, który zdołał zapamiętać. Nie orientował się tutaj, gdzie znajduje się szpital, dlatego nie mógł zanieść tam samodzielnie Marka. Zanim wykupił wycieczkę mógł obeznać się w terenie. Nie wiedział, że akurat w tym momencie Kruszel będzie odczuwać objawy swojej choroby.

— Nie, nigdzie nie dzwoń. Proszę, Łuki. Dam sobie radę, to tylko chwilowe... — Wystękał mniejszy, kiedy Wawrzyniak już chciał wstać po telefon. — Nie chcę siedzieć w szpitalu i żebyś dodatkowo więcej płacił za hotele. Dziś mamy samolot, wszystko przepadnie.

— Twoje zdrowie jest dużo ważniejsze, niż jakaś tam kasa.

— Daj spokój — zatrzymał go Marek, kiedy ten ponownie chciał wstać. Złapał go za nadgarstek i delikatnie przyciągnął go odrobinę bliżej siebie. — Będzie dobrze, uwierz mi. To tylko słabe objawy, które zaraz znikną.

Wawrzyniak uległ błagalnej minie Kruszela. — Jak ci się pogorszy to mów od razu, wtedy nie będziemy z niczym zwlekać. — Blondyn na to kiwnął głową.

Tak więc przez kilka następnych godzin Marek był przykuty do łóżka. Z każdą godziną czuł się nieco lepiej, więc w efekcie końcowym ratownicy nie byli jakoś bardzo potrzebni. Łukasz po powrocie do domu i tak będzie gonić młodszego do lekarza, a ten zaś, no cóż, będzie odkładać wszystko na później, bo nie ma najmniejszego zamiaru kierować się na jakiekolwiek badania. Będzie dawać brunetowi złudną nadzieję na to, że w końcu z tego wyjdzie, ale niestety, tak się nie stanie.

Jednym zdaniem - na pozór to była nie udana wycieczka. Ale Marek nie miał tego za złe Łukaszowi. Dla niego ważne było to, że spędził chociaż jeden calusieńki dzień w jego towarzystwie i to jeszcze w (jego zdaniem) jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Czego chcieć więcej?

Kiedy tylko nadszedł wieczór, spakowali się i wygramolili z hotelu. Wawrzyniak podtrzymywał Kruszela na nogach jedną ręką i skierowali się na prom, gdzie płynęli ponad godzinę do terminala promowego, a następnie wezwali taksówkę, aby dowiozła ich do lotniska. Później wiadomo, przelecieli do Berlina, gdzie Łukasz odebrał swój samochód z parkingu strzeżonego i dojechali do ukochanego Szczecina, przytulnego domu. Blondyn połowę drogi przespał, co cieszyło starszego. Przynajmniej śpiąc się nie nudził, a i ból (który był już bardziej do zniesienia, ale wciąż był) nieco się złagodził.

Ale jednak...

***

☑ Zwiedzić Wenecję w towarzystwie Wawrzyniaka.

kaktus i biała piwonia | KxKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz