Nie powinna to być dla nikogo nowość, że obgryzanie pióra nie rozwiązuje żadnych problemów. Nie podejmie to za was decyzji.
Szanowny Panie,
Czy byłby pan skory przyjąć mnie do pracy na parowcu przez kilka miesięcy? Mam dobre zdrowie i kondycję do tej pracy. Mógłbym wsiąść na statek w którymkolwiek porcie na Wyspie Księcia Edwarda, w Nowej Szkocji lub Nowym Brunszwiku. Bardzo proszę o prędką
odpowiedź, zważywszy na moje aktualne położenie.Z poważaniem, Gilbert Blythe.
Chłopak schował pisany list do koperty, zaadresował oraz zakleił. Odetchnął głęboko.
Miał jeszcze czas do namysłu. Gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy, jak brzmiało znane przysłowie. Ale diabeł cieszył się już kilka tygodni temu. Zrobił zbyt szampańską ucztę — teraz już nic nie miało znaczenia.
Gilbert zastanawiał się tylko, czy to sobie chce coś udowodnić, czy wszystkim naokoło. Czy chce powiedzieć: "Patrzcie, nie boję się. Wyjeżdzam, bo nic mnie tu nie trzyma. Nie jestem ptakiem i żadna sieć mnie nie więzi. Żałoba dawno minęła". Czy chce pokazać, że jest odważny.
Tak naprawdę bał się, co się stanie, jeśli zostanie. Będzie udawał, że nic się nie stało? Był sierotą. Sierotą. Puste, brudne, nielubiane słowo. "Jesteś szczęściarzem", powiedziała mu Ania. Zdziwił się, bo nie odzywała się do niego często. "Ty przynajmniej znałeś swojego ojca". Ach, Ania. Powód, by nie wyjeżdzać. Nadzieja, że kiedyś mu wybaczy, że kiedyś choć zwróci uwagę na jego istnienie. Nie muszą nawet być przyjaciółmi. Po prostu... Żeby go dostrzegła, wiedziała, co do niej czuje. Żeby wiedziała, co odrzuciła, nawet na to nie patrząc.
Żałował, że wtedy wybuchnął. Ale przed chwilą widział, jak trumna jego ojca została zakopana, by nigdy nie dostrzegła znowu światła poranka. A dziewczyna, którą kochał od pierwszego wejrzenia, która nigdy nie zaszczycała go choćby spojrzeniem, zaczęła go pocieszać i wydawać osądy.
— Uważasz, że jestem szczęściarzem? — zapytał.
Zmieszała się lekko, ale nie dała tego po sobie poznać.
— W porównaniu do mnie, tak — odpowiedziała niepewnie.
— A czy rozmawiamy o tobie? Dlaczego zawsze musi chodzić o ciebie?
— Ja...
— Do zobaczenia — odpowiedział, idąc dalej przed siebie.
Ale była tego warta. Była warta wszystkiego. Ale nie mógł jej wszystkiego poświęcić. Nie dla niej, która uznałaby to wszystko za żart. Dał by jej wszystko, ale nie mógł dać jej czegoś, czego nie chciała przyjąć.
W środku zimy droga z Avonlea do Carmody jest cała zamarznięta. Idąc, trzeba uważać, by się nie poślizgnąć. Było już kilka nieciekawych przypadków, których historia kończyła się w szpitalu w Charlottetown, albo nawet w Halifaksie.
Wysoki, ciemno-włosy chłopak, z kopertą w dłoni, którą trzymał jak największy skarb starał się iść wolno, by uniknąć upadku, ale także szybko, gdyż bardzo się śpieszył. Droga nie zajmowała dużo czasu — było to około pół kilometra, toteż już po jakiejś chwili jego oczom ukazały się zabudowania Carmody.
Chciał się skierować na pocztę, ale coś w kościach mówiło mu, żeby tego nie robił. Zajął miejsce w kawiarnii i zamówił gorącą czekoladę.
Chwilę później dzwonek przy drzwiach zadzwonił, powiew zimna rozgościł się w pomieszczeniu i słyszeć dało się dwa dziecięce śmiechy i jeden przejęty głos, opowiadający z przejęciem pewną historię.
— I wtedy go zobaczyłam... — nagle głos zamilkł. Jego właścicielka momentalnie zesztywniała, uniosła podbródek i odwróciła się w stronę drzwi.
W tym momencie migdałowe oczy skrzyżowały się z zaciętymi, dużymi szarymi oczami. Trwało to zaledwie sekundę.
— Diano, pójdziemy gdzieś indziej — postanowiła Shirley.
— Przecież właśnie mi mówiłaś, że... — zaczęła Diana, ale w wyrazie twarzy przyjaciółki wyczytała błaganie.
Rozmawiały właśnie o obecnym tutaj chłopaku, ale on nie mógł o tym wiedzieć. To nie była też zwykła, luźna rozmowa. Narzekając na niego, Ania starała się oszukać wszystkich, w tym samą siebie, że nie jest w nim szaleńczo zakochana. O tym, że tak jest, wiedzieli jednak wszyscy, poza samymi obiektami tego całego zamieszkania.
— Daj spokój, Aniu — wycedziła kruczowłosa. — Nic ci się nie stanie.
Shirley pokręciła tylko głową z dezaprobatą i wyszła na mroźne powietrze. Usiadła na ławce przed kawiarnią i otulała się szalikiem.
Diana odsunęła krzesło naprzeciwko Gilberta i kiwnęła mu głową na powitanie.
— Musisz jej wybaczyć — powiedziała. — Wiem, że to trudne. Ale ona... Ona po prostu szuka czegoś, nie zważając, że ma to pod samym nosem.
Szuka czegoś, nie zważając, że ma to pod samym nosem.
Znacie to uczucie, kiedy wszystko staje się jasne? Kiedy wiecie, że odpowiedź mieliście cały czas w głowie, ale potrzebowaliście niewiadomo ile czasu, by na nią wpaść.
Miał tu wszystko. Szkołę, dom, perspektywy na przyszłość, przyjaciół, rodzinę, a raczej pamięć o rodzinie.
I ją, która upiększała każdy jego dzień, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Była tego warta. Była warta wszystkiego. Było mu wstyd, że dopiero teraz to zrozumiał.
— Diano, jestem twoim dłużnikiem — powiedział i zostawiając pieniądze za czekoladę na stole, wybiegł w pośpiechu, zapinając płaszcz.
Przy drzwiach spotkał Anię.
— Diana na ciebie czeka; nie będę wam psuł planów — oznajmił. I dodał, zanim zdążył stchórzyć: — Do twarzy ci w tym nowym uczesaniu. Ta szara wstążka niesamowicie pięknie podkreśla kolor twoich oczu, Pomarańczko!
I oddalił się biegiem, a ona nie myśląc, krzyknęła za nim:
— Jestem Marchewką!
Odwrócił się, zasalutował, wyszeptał: "Kocham cię, Marchewko" i pobiegł przed siebie; do Avonlea; do domu, którego nigdy nie powinien opuszczać.
Nie wiedział jednak, że zostawił ją z łzą zamarzniętą na policzku, bowiem usłyszała coś, czego usłyszeć nie powinna.
🥕
Jeju, nie mogę uwierzyć, jak dobrze mi się to pisze! Wena nadchodzi, nawet nie mam pomysłu na dalszy zamysł tej książki, ale podczas pisania coś mi po prostu świta w głowie i wiem, że muszę to napisać.
Będzie jeszcze więcej soft scenek shirbert (wiele z moich książek z talksami) i tak nie mogę się doczekać.
Widzimy się w następnym rozdziale!
CZYTASZ
wróć kiedyś do domu
Random❝Mam już swój wymarzony romans. I wcale nie jest taki tragiczny❞ Czyli co by było, gdyby Gilbert Blythe nie wyjechał w podróż, gdyż miał zbyt wiele powodów, by nie wyjeżdzać. A najważniejszym była pewna rudowłosa marzycielka. Duża dawka (mam nadziej...