To był burzowy wieczór. W rodzaju tych, podczas których drzewa z korzeniami leżą na drogach, a kiedy wyjdziesz z domu, możesz już do niego nie wrócić.
Ania Shirley szła właśnie do szkółki niedzielnej. Zwykle uczęszczała tam z Dianą, ale ta wyjechała do rodziny na kilka dni, toteż nie była wtedy obecna.
Rudowłosa podążała leśną ścieżką, recytując podniosłym głosem pewien wiersz. Dopiero lekko kropiło — prawdziwa burza miała się dopiero rozpocząć.
Zajęcia były takie jak zwykle — o wiele ciekawszym zajęciem było wyglądanie przez okno i podziwianie Jeziora Lśniących Wód, na którego tafli widać było teraz coraz silniej zacinające krople deszczu.
Po skończonych zajęciach Ania wyszła z kościoła i ruszyła w drogę powrotną do domu. Zauważyła jednak, że droga jest cała w wodzie.
Nagle błysnął piorun. Mimo, iż Shirley nigdy nie bała się burzy, wzdrygnęła się mimowolnie.
Nie było jednak rady — choć Zielone Wzgórze było strasznie daleko, nie miała gdzie indziej się udać. Nastawiała się właśnie psychicznie na długą drogę w zimnie i ciemności, kiedy usłyszała za
sobą głos, który wyraźnie wykrzykiwał jej imię.— Aniu! Już późno! Napewno chcesz sama wracać?
— Nie sądzę, bym miała inne opcje — wykrzynęła, starając się przekrzyczeć deszcz, do Gilberta. — Muszę już iść.
— Mieszkam bliżej — powiedział. — Możesz się osuszyć i wyruszyć w dalszą drogę.
Głupstwem byłoby nie przyjąć pomocy, ale duma często sprawia, że popełniamy głupstwa.
— Nie ma takiej potrzeby, naprawdę — odrzekła Ania. — Jestem całkowicie sucha.
— Nawet z tej odległości widzę, że nie. Proszę, jeśli nigdy nie dasz mi szansy na przeproszenie cię, nigdy mi nie wybaczysz. A tego chyba byśmy nie chcieli.
— Nie miałabym z tym problemu, zdążyłam się przezwyczaić do nienawidzenia ciebie, ale chętnie ubrałabym cieplejszy płaszcz lub szalik.
Dodała chwilę potem:
— Daję ci szansę na zrobienie dobrego drugiego wrażenia. Nie zmarnuj tej szansy i tym razem.
— Masz to jak w banku, Pomarańczko. — I uciekł przed jej udawanym gniewem. Udawanym, bo w rzeczywistości nigdy nie była tak szczęśliwa.
🥕
— Bardzo źle, że nie mam jak powiadomić Maryli. Pewnie będzie się martwić, ale napewno domyśli się gdzie jestem — stwierdziła rudowłosa — umówiłam się z nią kiedyś, że w wypadku burzy mam się schronić pod najbliższym dachem i w żadnym wypadku nie wracać lasem. Myślę, że pochwali mnie za zachowanie zimnej krwi i zdrowego rozsądku.
Siedzieli razem przy kominku. Sukienka Ani była już prawie sucha, a dziewczynka szykowała się już do dalszej drogi. Zaczęło jednak tak padać, że nie było nawet mowy o powrocie do domu. Zrobiło się w dodatku późno.
— Możesz zostać do rana — zaproponował Blythe.
— Nie mam chyba innego wyjścia — odrzekła kwaśno.
Zawsze chciała spać w pokoju gościnnym i mieć go całego dla siebie — czuła się wtedy jak ważny gość, dla którego przygotowuje się wszystko w sposób specjalny. Była niesamowicie rada, że kolejny punkt z listy jej marzeń, które kiedyś uważała za nie do spełnienia, właśnie się spełniło.
CZYTASZ
wróć kiedyś do domu
Diversos❝Mam już swój wymarzony romans. I wcale nie jest taki tragiczny❞ Czyli co by było, gdyby Gilbert Blythe nie wyjechał w podróż, gdyż miał zbyt wiele powodów, by nie wyjeżdzać. A najważniejszym była pewna rudowłosa marzycielka. Duża dawka (mam nadziej...