Za bardzo was kocham, okej. Ale jak już ogłoszenia parafialne — wstrzymuję na chwilę talksy, gdyż chcę się skupić na tej książce.
Droga do największego miasta na Wyspie z Avonlea nie była długa — trwała może z półtorej godziny. W pociągu siedziało wielu ludzi, zarówno spokojnie śpiących, jak zaczytanych w lekturze lub uspokajających płaczące dzieci.
Siedział tam też on — starał się nie rzucać w oczy, spokojnie wpatrywać się w mijane łąki oraz od czasu do czasu ocean.
Wyobraził sobie siebie nad oceanem, tańczącego z najpiękniejszą dziewczyną na świecie — rude włosy, piegi, piękne oczy i uśmiech. W jej marzeniach była pewnie ubrana jak królowa, ale on uważał, że ona tego nie potrzebuje. We wszystkim była piękna, choćby w zniszczonej szaro-brązowej sukience. W głowie widział ich nad brzegiem wody, oddających się tańcu. Czy prosił o tak wiele? Wystarczyłaby mu też łąka — mogli by tylko biegać po łące. Biegać do utraty tchu.
Wzywały go do Charlottetown ważne sprawy związane z majątkiem ojca. Zamierzał szybko się z tym uporać i wracać do domu — już nauczył się, że nie należy go na za długo opuszczać.
🥕
Ulice miasta były dzisiaj dziwnie zaludnione. Mimo, iż chłopak znał miasto jak własną kieszeń, zgubił się. Trafił do jakiejś dzielnicy, której, był tego pewien, nigdy wcześniej nie odwiedzał. Skóra mieszkańców była inna — byli to ludzie z południa.
Ktoś go nagle popchnął.
— Wracaj do swoich, biały — krzyknął i uciekł.
Było tam pełno dzieci. Biegały przed szkołą, śmiejąc się wesoło. "Nasze dzieci będą piękne i mądre", pomyślał. "Ale jeżeli dalej będzie szło tak jak teraz, to będą też wyimaginowane".
Odwrócił się, żeby pójść w drugą stronę i zorientować się w terenie, ale zauważył siedzącego na ławce młodego mężczyznę. Trzymał przy policzku chustkę.
— Wszystko dobrze, proszę pana? — zapytał Blythe.
Mężczyzna popatrzył na niego z zaskoczeniem.
— Jeżeli panu coś dolega, mogę zabrać pana do lekarza — spróbował ponownie chłopak.
— Nikt nie przyjmie czarnego — odpowiedział.
— Mój lekarz przyjmie — odparł. — Zaprowadzę pana, ale się zgubiłem. Jak dostać się na ulicę Grafton?
🥕
— Józiu, nie do końca rozumiem po co mnie zaprosiłaś — powiedziała Ania.
Reszta siedzących w kółku dziewcząt obserwowała rozmowę Shirley i Pye jako grę w piłkę. Liczyło się, która mocniej ją odbije i sprawi, że druga jej nie odbierze.
— Jak to po co? — zaszczebiotała Józia słodko. — Jesteśmy przyjaciółkami.
Ania uniosła brwi, ale nic nie powiedziała.
— A więc, dziewczęta, co będziemy robić? — zapytała Pye.
— Sądzę, że powinnaś sama o tym wiedzieć, skoro nas zaprosiłaś — wycedziła Shirley.
Józia uśmiechnęła się złośliwie.
— Może zagrajmy w jakąś ciekawą grę — urwała na chwilę — towarzyską.
— Może jednak nie. — Ania nie lubiła tych wszystkich gier typu butelka, pocałuj, poślub, zabij, pytanie czy wyzwanie. Uważała, że zmusza ludzi do robienia i mówienia rzeczy, których by na codzień nie zrobili. Poza tym te wszystkie gry niepotrzebnie przyśpieszają ciąg wydarzeń — zwykle jeśli robi się coś przedwcześnie i swobodnie, równie przedwcześnie traci to sens.
Shirley nie chciała pierwszy raz wyznać, kogo lubi lub przeżyć swój pierwszy pocałunek wskutek głupich gier, które nigdy się nie liczą. Może to przez jej zbyt romantyczną duszę, która skrycie marzyła o pięknym, wyniosłym, pełnym pasji pocałunku w deszczu nad brzegiem oceanu, na skale na wrzosowisku, lub na łące pełnej kwiatów, a może po prostu przez poczucie, że to nie tak działa i że nie tak powinno być.
— W takim razie, zapraszam na herbatę do salonu — powiedziała Józia.
Gdy dzięwczęta wyszły z posiadłości Pye'ów, jej mieszkanka szepnęła do siebie złowrogo, patrząc na koleżanki oddalające się od niej.
— Jeszcze zobaczysz, Aniu Shirley. Przysięgam ci, że pożałujesz wszystkiego.
🥕
Pamiętajcie o jednym — jeśli chcecie w przyszłości zostać lekarzami, pomagać ludziom, skończyć wysokie studia choć odrobinę związane z medycyną — NIE mdlejcie u dentysty na widok igły. To splami cały wasz honor, o ile kiedykolwiek go mieliście.
Gilbert Blythe ocknął się, leżąc na fotelu w gabinecie. Przetarł oczy i podniósł się do góry. Ujrzał doktora wesoło rozmawiającego z tym mężczyzną, któremu pomógł. Gdy ten zauważył, że chłopak się ocknął, wyciągnął ku niemu dłoń.
— Witamy z powrotem, Blythe — zaczął. — Nie miałem okazji ci podziękować. To był bardzo uprzejmy i hojny gest. Niewielu ludzi by się na niego zdobyło.
— Nie ma za co dziękować. Nie wyobrażam sobie, bym postąpił inaczej.
— Zdaje się, że jeszcze się nie przedstawiłem. Bash. Zaszczytem było cię poznać.
Gilbert zaproponował, że zaprowadzi Basha do jego domu.
— Właściwie nie mam domu — wyjaśnił. — Nocuję w pralni. Miła kobieta pozwala mi tam nocować. Myślę, że to z powodu mojego uroku osobistego — mrugnął. — Sekretnie się we mnie podkochuje. Pewnego dnia się jej oświadczę, ale jeszcze nie teraz.
— Kochasz ją? — zapytał cicho chłopak.
— Oczywiście.
— Szczerze? Tak, że zrobiłbyś dla niej wszystko, nawet gdyby ona nie robiła dla ciebie nic? — Widząc zaskoczoną minę towarzysza, dodał: — Przepraszam. Po prostu jesteś jedyną osobą, którą mogę o to zapytać.
— Nieszczęśliwe miłości? — Bash pokręcił głową. — Byłeś kiedyś zakochany?
Blythe pokiwał głową i westchnął ciężko.
— Jak to się skończyło?
— Nie skończyło się — posmutniał. — Nie wiem w ogóle czy się zaczęło.
Nie puszczajcie do tego smutnej muzyki, bo będziecie ryczeć jak ja teraz. Nie polecam.
— Myślę, że ona w końcu zrozumie. Dostrzeże ciebie. Chyba że nie jest ciebie warta.
— Jest warta wszystkiego. Chyba po prostu ja nie jestem wart jej.
🥕
Puściłam sobie muzykę z balu na zakończenie szkoły, gdy to pisałam i nawet nie wiem, co bardziej sprawiło, że się rozpłakałam — muzyka czy pisanie. Nie chcę do nowej szkoły, chcę wehikuł czasu. Przy okazji, jak już cofnę się o kilka dni do tyłu, by iść na ten cholerny bal jeszcze raz, to wrócę do 1876, pojadę do Kanady, sprawię, że Ania nie przyjedzie do Avonlea i sama poślubię swoje słoneczko. Fight me.
Rozdział praktycznie bez shirbert (tak jak ekhem połowa drugiego sezonu ekhem), ale uwielbiam wątek Basha i Mary, poza tym potrzebuję tu ich ślubu, by wcisnąć swój ulubiony iconic cytat, który kocham tak mocno, że aż zrobiłam sobie z nim koszulkę. Czekam tylko, aż ktoś do mnie podejdzie na mieście i zapyta, czy też kocham to cudo. Wciąż czekam, ale mam zbyt krzywą twarz i odstraszam ludzi. Bywa.
Przepraszam za te wylewane tu żale, lowe was wszystkich.
CZYTASZ
wróć kiedyś do domu
Aléatoire❝Mam już swój wymarzony romans. I wcale nie jest taki tragiczny❞ Czyli co by było, gdyby Gilbert Blythe nie wyjechał w podróż, gdyż miał zbyt wiele powodów, by nie wyjeżdzać. A najważniejszym była pewna rudowłosa marzycielka. Duża dawka (mam nadziej...