Prolog

852 59 29
                                    

- Nareszcie misja tylko we dwoje-powiedziałem, odchylając się w siodle. Spojrzałem na Willa, który wyglądał na równie zadowolonego, co ja.


- Racja-odparł mój przyjaciel. - Kocham Halta, jak ojca, uwielbiam spędzać z nim czas, ale jednak dobrze czasem od niego odpocząć.

W głowie zapaliła mi się lampka. To idealna okazja, by się podroczyć!

Podniosłem jedną brew, udając, że czuję się urażony.

- Ode mnie też chciałbyś odpocząć? - spytałem zaczepnie.

- Na razie nie, ale jeśli dłużej będziesz unosił brwi, to rzeczywiście, będę musiał przez jakiś czas na ciebie nie patrzeć-stwierdził Will. Tym razem, byłem naprawdę urażony.

- Ej! Ja unoszę tylko je... - nie zdążyłem dokończyć zdania, gdyż mój przyjaciel uniósł dłoń.

Ostrzeżony, poluzowałem miecz w pochwie. Gest Willa oznaczał, że ktoś nas obserwuje, a to znaczyło, że w każdej chwili mogliśmy spodziewać się ataku.

Wczoraj dostaliśmy misję, według której musieliśmy wytropić kilku bandytów, napadających na okoliczne wioski. Podobno, byli groźni, pewnie dlatego przydzielono im właśnie nam. W końcu, kto normalny, na głupią bandę wysyłałby najlepszego zwiadowcę w korpusie w towarzystwie rycerza?

Nagle z drzew wyskoczył wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z siekierą w ręku. Słaba broń, ale człowiek wyglądał groźnie. Już miał nas zaatakować, gdy wydał rozdzierający okrzyk bólu. To strzała Willa wbiła się w jego pierś.

Wydobyłem miecz z pochwy i zeskoczyłem z konia. Will już był na ziemi i celował w następnego bandytę, który wyskoczył na drogę, tak, jak jego martwy pobratymiec. Ten dostał w ramię. Ustawiłem się za przyjacielem i zacząłem go osłaniać, tak, jak to omówiliśmy podczas podróży.

Bandytów było około dziesięciu. Normalnie, nie byłaby to zbyt groźna grupa, ale dla wieśniaków, którzy w życiu nie trzymali broni, stanowili prawdziwe zagrożenie.

Dwóch zaatakowało mnie. W rękach dzierżyli siekiery podobne do należącej do mężczyzny, którego zabił Will. Nie wyglądali szczególnie groźnie. Jednego dźgnąłem w bok, zanim zdążył mnie zaatakować. Następnie wykonałem półobrót i zamachnąłem się na następnego. Ten ledwo sparował uderzenie, chwiejąc się przy tym. Skorzystałem z tego i podciąłem mu stopy mieczem.

Napastnik krzyknął z bólu i osunął się na ziemię, chwytając się za stopy. Tymczasem ja już powaliłem następnego bandytę. Korzystając, że  chwilowo nikt mnie nie atakował, spojrzałem za siebie.

Will zastrzelił pięciu bandytów. Zostało nam dwóch. Zdziwiłem się, gdy ujrzałem postaci okryte purpurowymi pelerynami. W dłoniach trzymali po dwa sztylety.

- Genoweńczycy- mruknąłem. Tamci tylko się uśmiechnęli i nas zaatakowali.

Mój przeciwnik zadawał ciosy błyskawicznie. Tylko dzięki mojemu refleksowi udało mi się sparować wszystkie jego uderzenia. Musiałem przejść do ataku, inaczej mogłem przegrać to starcie. Starałem się wychwycić jakiś błąd, znaleźć lukę w jego osłonie. Poszukiwania okazały się bezskuteczne.

- Ach!- powietrze rozdarł krzyk bólu. Głos należał do Willa. Odruchowo spojrzałem za siebie, by sprawdzić, czy mojemu przyjacielowi coś się stało. Genoweńczyk wykorzystał tę sytuację. Nim zdążyłem zorientować się w sytuacji, zadał mi cięcie w ramię, tym samym narażając się na atak. Błyskawicznie wbiłem mu miecz w pierś, aż przebił jego ciało na wylot. 

Odwróciłem się, by pomóc Willowi w walce. Sprawa nie przedstawiała się dobrze, ale nie było aż tak źle. Ignorując pieczenie na ramieniu, zaatakowałem pozostałego przy życiu Genoweńczyka. Ten, z dwoma przeciwnikami nie miał szans. Bardzo szybko go pokonaliśmy.

- Nic ci nie jest?- zapytałem, przypominając sobie o krzyku Willa. Ten pokręcił głową.

- Tylko drasnął mnie w bok. Prócz tego, że okropnie piecze, nic mi nie...- nie zdążył dokończyć zdania, gdyż kolana się pod nim ugięły i opadł na ziemię. 

Zaskoczony, ale i przerażony kucnąłem obok przyjaciela. W samą porę, gdyż nagle zakręciło mi się w głowie i straciłem czucie w nogach.

Dalej tylko ciemność.

Nowa Twarz | Zwiadowcy Fanfiction | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz