Rozdział 8

321 32 9
                                    

Ilość dni od Redmont do Norgate zmieniona na potrzeby opowiadania ;)

Następnego dnia, po pożegnaniu z Alyss (które oczywiście musiało zakończyć się buziakiem dla Horace'a) wyjechali z Wendover. Zostały im jeszcze dwa dni drogi.

- Już nigdy nie będę mógł spojrzeć Alyss w oczy - jęknął Horace, spuszczając wzrok na szyję Wyrwija.

Will spojrzał na niego z góry.

- Dramatyzujesz - powiedział. 

Przy pierwszym chwilowym postoju, Will, pierwsze co zrobił, to wejście na drzewo. Wspinał się coraz wyżej, starając się ignorować ostrzeżenie dudniące z tyłu jego głowy. Gdy był już na szczycie, spojrzał w dół i gwałtownie zakręciło mu się w głowie. Walczył z obezwładniającym lękiem, lecz ten jednak jednak wygrał, gdy jedna z licznych gałęzi złamała się pod mężczyzną, który runął w dół. 

Horace zerwał się gwałtownie ze swojego miejsca, by pomóc przyjacielowi.

- Horace! - wymsknęło się  jego ust. Mężczyzna pod wpływem zdenerwowania nie zdał sobie sprawy, że zwrócił się do przyjaciela jego własnym imieniem. Sam Will, również nie zwrócił na to uwagi, gdyż w tamtej chwili wisiał na rękach pięć metrów nad ziemią i rozpaczliwie próbował się podciągnąć. Westchnął z ulgą, gdy udało mu się to. Zszedł ostrożnie z drzewa, a następnie zwrócił się do przyjaciela:

- Chyba po prostu poczekam, aż odzyskam swoje ciało - powiedział, rozmasowując sobie bok, w który uderzył się, spadając z drzewa.

Horace'a te słowa uderzyły jak obuchem. Podświadomie dobrze czuł się w ciele Willa i nawet na chwilę zapomniał, że niedługo ma wrócić do swojego.

- Tak, właśnie - odpowiedział, lekko roztargniony. - Jedźmy już.

Do wieczora jechali w ciszy. Znaczy, Will ciągle próbował nawiązać rozmowę z Horace'em, ale ten sprawnie go zbywał. Po jakimś czasie mężczyzna zrezygnował. Horace siedział zgarbiony na grzbiecie Wyrwija. Widać było, że o czymś myślał. O czymś niezbyt przyjemnym.

W nocy, gdy wartę przy obozowisku pełnił Will, z Horace'em zaczęło dziać się coś dziwnego. Zaczął wiercić się przez sen i mamrotać. Ku zaskoczeniu Willa, spośród biadolenia przyjaciela dało się dosłyszeć między innymi:

- Horace, nie! To... to ja jestem Will... Ale ja nie chcę do swojego...

Widać było, że Horace śnił snem niespokojnym. Will, choć zaniepokojony słowami przyjaciela, starał się o nich zapomnieć. W końcu nic dziwnego, że wygadywał głupstwa przez sen. Jednak, Will jakoś nie mógł o nich zapomnieć. 

W końcu, nadeszła pora na wartę Horace'a. Will potrząsał swoim ciałem, aż jego przyjaciel otworzył leniwie oczy.

- Co jest, Horace? - mruknął półprzytomny.

Will zmarszczył brwi na słowa przyjaciela, ale w końcu uznał, że Horace zwyczajnie się przejęzyczył. Przecież, dopiero co mężczyzna się obudził.

- Teraz twoja warta - zauważył.

- A, dzięki, Will -  powiedział Horace, wyczołgał się z namiotu i wstał na równe nogi. Następnie zaczął rozglądać się za łukiem. Natychmiast uświadomił sobie, co zrobił i zaśmiał się z własnej głupoty. Nałożył na siebie pelerynę zwiadowcy i usiadł oparty o pień drzewa.

A rycerski płaszcz wisiał na gałęzi, czekając na swego pana.

Następnego dnia, ruszyli w drogę. Według obliczeń Willa, przy zamku Macindaw powinni znaleźć się późnym wieczorem.

Gdy wjechali na teren porośnięty łąkami i pagórkami, Horace zwrócił się do zwiadowczego konika:

- Pięknie tu, prawda, Wyrwiju?

Wierzchowiec potrząsnął z aprobatą grzywą.

Jego przyjaciel, widząc to, zaniepokoił się. Tylko Will rozmawia z Wyrwijem.


Nowa Twarz | Zwiadowcy Fanfiction | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz