Rozdział 1

574 46 17
                                    

- Zwiadowca Will się obudził! Zawołajcie zwiadowcę Halta!


Otworzyłem oczy, ale potem natychmiast je zamknąłem. Zmrużyłem powieki, by przyzwyczaić się do światła. Usiadłem i rozejrzałem się. Byłem w jakimś białym pomieszczeniu.

Czułem się zaskakująco lekko i jakby... nieswojo.

Nagle do pokoju ktoś wszedł. Po stroju stwierdziłem, że to zwiadowca, ale skrył twarz w cieniu kaptura, więc nie mogłem rozszyfrować jego tożsamości.

Podszedł do mnie szybkim krokiem i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. Myślałem, że zaraz mnie udusi. Dziwne, bo jeszcze nikomu nie udało się na tyle mocno mnie przytulić.

- Mój Boże, Willu! Nigdy więcej mnie tak nie strasz! Spałeś dwa dni! To nie jest normalne! Znaleźliśmy was na środku drogi, wśród trupów i-i... - po głosie rozpoznałem, że mówił do mnie Halt. Mówił tak szybko, że ledwo go zrozumiałem, a potem zaczął się jąkać, ale z jego wypowiedzi wywnioskowałem jedno.

Halt nazwał mnie Willem.

Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Może się po prostu przejęzyczył? Ludziom czasem zdarza się pomylić czyjeś imiona. Ale Haltowi nigdy się to nie zdarzyło. Czy kiedykolwiek nazwał mnie, Horace'a, Willem? Ale pewnie to tylko ze zdenerwowania. Swoją drogą, ciekawe, co się dzieje z Willem.

Delikatnie odsunąłem od siebie zwiadowcę.

- Halt, spokojnie. Gdzie jest Will?

Mężczyzna zmarszczył brwi. O co mu chodzi?

- Jak to gdzie? No tu jesteś! W hospicjum! I dlaczego mówisz o sobie w trzeciej osobie?! - Halt wyglądał na naprawdę zdenerwowanego. Ale czemu on uważa, że nazywam się Will? A może ma zwidy? Postanowiłem nie poruszać tego tematu. Ale skoro Halt nazywa mnie Willem, to pewnie tego prawdziwego Willa nazywa moim imieniem.

- Przepraszam, pomyliło mi się. To, gdzie jest Horace? - gdy to powiedziałem, zwiadowca się uspokoił, co natomiast mnie zaniepokoiło. Halt rzeczywiście miał zwidy!

- Horace jest w pokoju obok. Jeszcze się nie obudził.

- Dziękuję-starałem się zachować spokój, co wychodziło mi chyba całkiem nieźle. - Mógłbyś mi podać kubek wody? Jestem bardzo spragniony.

Halt natychmiast zerwał się na równe nogi. Ciekawe, jak pod wpływem niepokoju zmienia się zachowanie mrukliwego zwiadowcy.

- Oczywiście! Proszę-powiedział, podając mi kubek, który leżał po przeciwnej stronie sali. - Pij powoli.

Uniosłem naczynie do ust i wziąłem łyk wody. Orzeźwiający napój przepłynął przez moje suche gardło. Spojrzałem w taflę wody, gotowy kilkoma haustami wypić jej resztę.

CO?!

Rzuciłem kubkiem jak najdalej od siebie, wylewając przy tym cały napój, jaki tam był. Naczynie odbiło się od ściany i spadło z hukiem na ziemię.

Halt natychmiast podszedł do kubka i go podniósł.

- Willu? O co chodzi? Dlaczego rzuciłeś tym kubkiem? - od razu zalał mnie lawiną pytań. Był zdenerwowany, świadczył o tym jego ton.

Starałem się uśmiechnąć, lecz wyszedł mi tylko bliżej nieokreślony grymas.

- Przepraszam, Halt. Po prostu... poniosło mnie. Jestem zmęczony. Mógłbyś wyjść?

Nie czekając na odpowiedź, ułożyłem się do pozycji leżącej i zamknąłem oczy. Usłyszałem jeszcze dźwięk zamykanych drzwi i cichnących kroków.

Ja chyba też mam zwidy. Dlaczego w tafli wody ujrzałem Willa?

Uniosłem powieki i odrzuciłem kołdrę. Wstałem na równe nogi. Świat wydawał się taki duży... Chwiejąc się, podszedłem do oszklonego okna, by ujrzeć jeszcze raz swoje odbicie.

To nie było moje odbicie.

Chwyciłem się za policzek, nie wierząc własnym oczom.

Halt nie miał zwidów.

Ja naprawdę byłem Willem.

Zapewne zdałbym sobie sprawę, jak głupio to brzmi, gdybym tylko potrafił w tamtej chwili jasno myśleć.

- Nie, nie nie, to niemożliwe! Przecież Will leży tam...

Horace jest w pokoju obok. Jeszcze się nie obudził.

A jeśli...? Nie, to głupie. Przecież nie możliwe jest, żebyśmy...

A jeśli jednak?

Ale dlaczego? Dlaczego teraz? Po co? Czekaj, czekaj...

Rana!

Szybko spojrzałem na swoje ramię.

Swoje ramię. Jak głupio to brzmiało w obecnej sytuacji.

Pusto. Momentalnie uderzyłem się w czoło. Przecież Will miał ranę na boku!

Podniosłem koszulę i spostrzegłem, że bok mam owinięty bandażem. Zdjąłem go, by przyjrzeć się ranie. Zwykłe draśnięcie w bok, nic więcej. Jednak w miejscu skaleczenia widniała spora opuchlizna, a skóra w tamtym miejscu miała niezdrowy odcień żółci. Skrzywiłem się na ten widok. Tak nie powinno wyglądać draśnięcie. Musiało wdać się zakażenie. Ale w takim razie, opuchlizna powinna już zejść, w końcu, według tego, co mówił Halt, leżałem tu dwa dni. Chyba że...

Sztylet Genoweńczyka był zatruty.

Pewnie obaj najemnicy posmarowali swoje ostrza jakimś świństwem i nas otruli. Ale przecież nie ma specyfiku, który mógłby przywoływać takie efekty.

Złapałem się za głowę i usiadłem na łóżku. To wszystko brzmiało jak historia rodem z książki jakiegoś szalonego pisarza.

Nagle, wszechobecną ciszę przerwało pukanie do drzwi. 

- Proszę! - zawołałem drżącym głosem. Bałem się, że to Alyss przyszła odwiedzić Willa. Nie byłem gotowy na spotkanie z dziewczyną mojego kumpla, która uważa, że to ja nim jestem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że kobieta była na misji dyplomatycznej.

Zza drzwi wyłoniła się służąca. Nieśmiało stanęła w progu i powiedziała:

- Sir Horace się obudził. Czy chciałby pan go odwiedzić?


Nowa Twarz | Zwiadowcy Fanfiction | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz