no i super || 5

444 38 13
                                    

– No i super. – warknął Hamilton, jakby samemu do siebie, nie zwracając uwagi na osoby siedzące w salonie. Nie zwracał uwagi na nic, co go zazwyczaj irytowało, nie zwracał uwagi na przewrócenia oczami, ani na swoje nerwowe chodzenie po pokoju. – No i fajnie, zajebiście.

– Alex, dosłownie przed chwilą wyszedłeś do pracy. Co ty tu jeszcze robisz? – spytał John, podnosząc pytający wzrok zza telefonu, nie do końca rozumiejąc zaistniałą sytuację. Rozumiał co prawda sprawę z nowym pracownikiem ich firmy, bo Alex był jego najbliższym przyjacielem i niemal od razu, kiedy przyszedł wczoraj z pracy, powiedział Laurensowi wszystko, co go podświadomie męczyło, jednak chyba pierwszy raz od naprawdę długiego czasu widział go tak zestresowanego.

Karaibczyk popatrzał na niego i pomrugał w niezrozumieniu, wyrywając się z nagłego transu, po czym przełknął ślinę i zwilżyl usta.
Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego John nie jest w pracy, zaraz po tym przypomniał sobie, że pracuje w domu, potem jeszcze pod znakiem zapytania pozostawało to, czy Laurens w ogóle pracuje, a zaraz po tym pacnął samego siebie w głowę, przypominając sobie, że John jest artystą, malując obrazy na różne wystawy.
Słysząc chrząknięcie z ust chłopaka siedzącego na kanapie, ponownie pomrugał parę razy, patrząc na niego.

– John, ja go przed chwilą widziałem. Rozmawiał przed budynkiem z Jamesem... Cholera, ja nie wiem co powinienem zrobić, okey. On jest zjebany, a ja tym bardziej. Myślisz, że Washington pozwoli mi się zaszyć w biurze, pijąc kawę i pisząc przy zasuniętych roletach? – spytał z nadzieją w głosie, jednak widząc minę Johna od razu westchnął ze słyszalną rezygnacją. – Dobra, może masz racje John. Powinienem się ogarnąć. Jestem dorosłym prawnikiem, a nie jakimś tam dzieckiem, żeby bać się tego chuja. No bo co on mi niby może zrobić? Głupio się uśmiechnie, może doda do tego jakieś przytyki, albo zwyczajnie mnie nawet nie rozpozna. Może się nawet nie odezwie. – przeczesał swoje włosy do tyłu, prostując się i zaciskając palce na swojej czarnej, skórzanej teczce, przy czym odetchnął z pewną i słyszalną ulgą. – Dzięki John, ty wiesz jak mnie pocieszyć. – uśmiechnął się do niego, po czym popatrzał na godzinę i udał się w stronę wyjścia – Dzięki, do zobaczenia!

– Narazie...? – powiedział John z nie małym rozbawieniem, a słysząc trzask drzwi wzrokiem wrócił do telefonu.

Hamiltona nie było trzeba za dużo namawiać, aby się zdeterminował, więc kiedy już wchodził do  znajomego mu budynku, był o wiele mniej rozdrażniony niż wcześniej. John naprawdę potrafi mu poprawić humor, pocieszyć go, albo chociażby wysłuchać, pomijając oczywiście to, że zazwyczaj nic przy tym nie mówi, bo Hamilton mało kiedy dopuszcza kogokolwiek do słowa. Jednak często wystarczyło mu to, że ktoś usiadł obok niego i go wysłuchał, najzwyczajniej przytakując, albo nawet nic nie mówiąc. Ważne jest to, że miał poczucie bycia wysłuchanym, nie obojętnym i dla kogoś ważnym.
To było... Dla niego oczywiście nowe, bo w New Yorku jest dopiero od jakiegoś roku, ale i niesamowicie miłe.

– Dzień dobry, Alex. – usłyszał obok siebie głos Washingtona, a kiedy podniósł na niego wzrok zwalniając tempa, jak zawsze ujrzał pogodny, spokojny uśmiech i radośnie błyszczące oczy. – Thomas Jefferson przyszedł wcześniej, niż się spodziewałem... Jego biuro jest, muszę cię zmartwić, niedaleko twojego, ale mam nadzieję że za dużo to nie zmienia.

Alex machnął tylko niedbale ręką, nieznacznie się do niego uśmiechając.
Nieważne, kamień z serca, że nie musi z nim teraz rozmawiać, psuć sobie humoru od rana i sprawiać, że zacznie przewracać oczami, ilekroć przypomni sobie o tym Wirgińczyku.
Może przesadza, ale nos do teraz boli go na wspomnienie jego osoby.

– Nieistotne, Sir. – powiedział, wracając już do normalnego tempa, czyli zwyczajnie przyspieszył kroku, zresztą tak jak i George. – Gdzie jest Aaron? Muszę z nim pilnie pogadać.

– Pewnie w swoim biurze, ale chyba nie jest dzisiaj w nastroju. – ostrzegł wyższy, a słysząc rozbawione "jak zwykle" z ust Hamiltona, radośnie się roześmiał, po czym krótko z nim pożegnał, idąc w swoją stronę.

W taki sposób w niedługim czasie zapukał do drzwi z wyjątkowo dziwnie prostym numerem, czekając na to ciche "proszę", które jednak okazało się nie być ani trochę ciche, ale donośne i radosne, jakby mówione przez śmiech. Alex zmarszczył brwi, jednak od razu pociągnął za klamkę i wszedł do środka, zamykając drzwi za sobą. Miał taki zwyczaj, który być może w przyszłości go zwyczajnie zgubi.
Kiedy jednak zobaczył osoby, które stały na środku biura, wstępnie rozbawione (najpewniej wcześniejszą rozmową), po skierowaniu na niego wzroku, tylko dwie z nich pozostały wraz z uśmiechem.
Jego były przyjaciel i wróg, który jest przyjacielem. Lubo na odwrót.
Ten trzeci natomiast...

– Co on tu do cholery robi?! – krzyknął Alex, w tym samym momencie co Thomas Jefferson, z czego pierwszemu chodziło o przebywanie Wirgińczyka w biurze Aarona, a drugi był najzwyczajniej oburzony, zaskoczony i zirytowany obecnością Hamiltona w tym samym pomieszczeniu co on. Właściwie, Alexander nie dziwił się mu ani trochę, bo sam gdyby nie wiedział, wydarłby się najpewniej na całe gardło, chociaż ciężko było mu określić z jakiej konkretnie przyczyny, albo emocji

Bo emocji w sobie zapewne miałby wiele na raz, ale polenizowałabym, czy tych pozytywnych.
Widząc minę Thomasa założył ręce na piersi i zmierzył go wzrokiem od samego czubka głowy, do końca butów, przy czym podniósł pytająco jedną brew. Tak, było to niewłaściwe, chamskie i wredne, ale jak na Alexa to i tak nie był to szczyt jego możliwości. Najlepsze jest jednak to, że Hamilton o tym wiedział, tak samo jak pozostałe osoby w pomieszczeniu.

– Zaraz, to wy się znacie? – Burr i Madison popatrzyli po sobie niezrozumiałymi spojrzeniami, za wszelką cenę próbując nie palnąć czegoś naprawdę głupiego. Całość co prawda wypowiedział Aaron, ale szczerze mówiąc, James miał to samo na myśli, jak i na końcu języka.

Po minie Jeffersona jednak nie był do końca pewien, czy usłyszy pogodną, nie pogardliwą odpowiedź na to pytanie. Prawda, James też nie lubił Hamiltona, międzyinnymi przez inne poglądy polityczne, albo przez to, że Washington go bardziej lubił, a sam Hamilton był idealnym prawnikiem, z którym nie dało się tak naprawdę wygrać, a jeżeli już, trzeba było obrać na to niesamowitą taktykę. Inaczej nic by się nie udało.

– Teoretycznie, chociaż wolałbym go nie znać. – prychnął Hamilton, marszcząc brwi w gniewie.

– Spokojnie, z wzajemnością. – wysyczał Jefferson.








•  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •  •   •  •

Mamy Thomasa, nasze kiwi

fight me || jamiltonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz