– Czyli teraz muszę się ukrywać? – spytał Thomas, tuptając skromnie za idącym na palcach Alexem, który chciał go w miarę bezpiecznie wyprowadzić z kamienicy, aby nie musieć tłumaczyć się przed swoimi przyjaciółmi. Trzymał go delikatnie za rękę i prowadził przed siebie w stronę drzwi już na szczęście ubranego Wirgińczyka, który nie wydawał się być na szczęście speszony tym obiegiem spraw. - Właściwie, to czego się wstydzisz? Masz prawo do seksu, jesteś już ponad pełnoletni, chociaż wiem, że na takiego nie wyglądasz.
– Cicho Thomas, ciesz się, że wszyscy jeszcze śpią. – szepnął cicho i zarazem głośno, co było całkiem paradoksalne jak już sami widzicie, ale naprawdę możliwe. Zwyczajnie chciał, aby wyszło cicho, jednak mu się to nie udało, przez co wyszedł z tego tak jakby głośny szept.
Jednak po tych własnych słowach, Alexander był zmuszony się zatrzymać i spojrzeć na nieco skrępowanego Jeffersona, po czym spowrotem przed siebie. Od wyjścia łączyła ich już tylko kuchnia, jednak w kuchni widocznie zaskoczyła ich obecność trzech osób, z czego dwie po części znały już wyższego z tej dwójki chociażby z widzenia. Wszyscy okazali się być równie zaskoczeni swoją obecnością mówiąc szczerze, a Alex jak nikt inny miał ochotę zapaść się pod ziemię, co było nawet po nim widoczne.
Mocniej zacisnął dłoń na tej znacznie większej należącej do Thomasa i przysunął się do niego nieco bardziej, wtulając się w jego ramię. Schował przy tym połowę twarzy w jego ramieniu, aby ukryć też ten rumieniec wstydu.
Wszyscy wpatrywali się w siebie nawzajem, a raczej zwyczajnie trójka siedząca przy stole wlepiała zaciekawione, dwuznaczne spojrzenia w ten niespotykany wcześniej ewenement nazwany przez Alexa też jako Thomas Jefferson. Gilbert myślał tylko o jednym - ciekawe czy Alexa bardzo boli tyłek, bo Jefferson ma pewnie chuja do kolan. Hercules zastanawiał się, jaki jest ten świat mały, że jego klient, któremu szył garnitur na miarę, nagle przespał się z jego przyjacielem, a John jak to John. Jadł dalej kanapkę z czekoladowym kremem, bo na nutelle go nie stać, patrząc na zawstydzonego Alexandra, po czym na dziwnie rozpromienioną twarz znajomego Wirgińczyka.– My się już wszyscy chyba znamy, co nie? – spytał z delikatnym uśmiechem na twarzy Thomas, obejmując ramieniem Hamiltona, który był aktualnie ubrany w za duży, musztardowy sweter należący do Thomasa. Sam Jefferson nosił w tej chwili koszulę, bo było mu od rana za gorąco na założenie obu. – Jestem Thomas, tak dla przypomnienia i..–
– Od kiedy razem sypiacie? – spytał Lafayette bez zbędnego owijania w bawełnę, doprowadzając tym Alexandra do wypieków na twarzy. Thomas nawet się nie skrępował, a jedynie rozluźnił, wiedząc, że rozmowa z kimś takim jak przyjaciele Alexa będzie co najwyżej zabawna, ale na pewno nie niezręczna.
– Od wczoraj. – odpowiedział z delikatnym, łagodnym uśmiechem na twarzy. Był szczęśliwy. – Jesteśmy też razem. To akurat od dzisiaj. – mruknął z uśmiechem, splatając palce Alexa z tymi swoimi, patrząc na niego z nie małą dumą w oczach i tym błogim spokojem, który nie zawitał u niego od czasu, kiedy zakochał się w Hamiltonie i zwyczajnie codziennie targały nim różne emocje, a przede wszystkim tęsknota za czymś, czego nigdy nie miał. Tęsknota za bliskością z kimś, kogo nigdy nie dotykał, nie miał go w swoich objęciach. To wszystko stało się w jednej chwili realne i okazało się być takie przyjemnie.
Lafayette popatrzał z uwagą na Alexandra, mrużąc przy tym nieznacznie oczy, jak i marszcząc uroczo nosek w zamyśleniu. Wzrokiem wodził po jego drobnej posturze, po jego bladej cerze i naprawdę dziecięcym wzroście, porównując to wszystko wkrótce do przeciwieństw ze strony Jeffersona - ciemnoskóry mężczyzna, dobrej, umięśnionej budowy ciała, dodatkowo naprawdę wysoki. Są sobie kompletnymi przeciwieństwami. Może to i lepiej dla nich, to wiedzą tylko oni, ale trzeba przyznać, że teraźniejsze skrępowamie Alexandra i spokój, jaki ma wymalowany na twarzy Tom są naprawdę razem urocze.
– Zostaniecie na śniadaniu? – spytał Hercules, pokazując dłonią na wszystkie rzeczy przysłowiowo "do chleba", które aktualnie leżały na stole, czyli generalnie takiej jakby wyspie na środku obszernej kuchni. Irlandczyk miał szczerą nadzieję, że ani Laurens, ani Gilbert nie będą mięli nic przeciwko, bo w końcu Thomas to od teraz chłopak Alexandra, może przez to powinni być bardziej odważniejsi na okazywanie sobie miłości w towarzystwie, chociaż mówiąc szczerze Thomas nie należał do tych osób, które miały z tym problem. Właściwie, tylko Hercules pomyślał o tym, żeby zatrzymać ich dłużej w domu, bo Laf był zbyt zajęty rozmyślaniu o absurdalności takiego związku, a John bacznie obserwował twarz osoby, która jest teraz z jego byłym crush'em. – Jeżeli nie chcecie, to oczywiście nie zmuszam... zwyczajnie tak sobie pomyślałem...
– Chętnie zostaniemy. Prawda, Thomas? – uśmiechnął się pogodnie, może tylko nieco nerwowo Alexander, obejmując przedramię Thomasa, które czule i kurczowo tulił do siebie. Miał nadzieję tylko na jedną odpowiedź, mówiąc szczerze, bo naprawdę głupio by mu było, gdyby ten odpowiedział na przykład, że nie ma czasu ani ochoty. Jednak Thomas jak to Thomas, nigdy nie zawodzi.
Jefferson popatrzał z góry (i to nie specjalnie, zwyczajnie nie zawsze miał wybór, był wysoki jak już wiemy) na bladą, a jednak nadal lekko zarumienioną twarzyczkę Hamiltona, który patrzał na niego błagalnym wzrokiem w ten swój niepowtarzalny, uroczy sposób. Tom odwzajemnił nieznacznie uśmiech, nachylając się, aby zaraz musnąć delikatnie usta Alexandra z cichym mruknięciem pełnym aprobaty i cichym "oczywiście, dla ciebie wszystko, księżniczko" wprowadzając go tym w jeszcze większe zawstydzenie.
Stanęło na tym, że zostali do popołudnia, rozkoszując się tym niesamowitym uczuciem, że czas się zatrzymał.
• • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •
jak to się stało, że to już dwudziesty ósmy rozdział.
ponieważ pewna osoba bardzo chciała szybko rozdział, to teraz następnego nie zobaczycie przez następne dwa miesiące eluwina
CZYTASZ
fight me || jamilton
FanfictionTW: relikt przeszłości, nie usunę przez sentyment fanfiction z hamiltona