Rozdział 7. Wędrówka po Moornei

2 0 0
                                    

          Do gościnnej komnaty Sorena przez okno wdzierało się już światło słoneczne, gdy książę Nastiave zaczął się wiercić na posłaniu. Powoli otworzył oczy i zaczęły do niego wracać wydarzenia z poprzedniego dnia. Przetarł sobie twarz dłonią i zaczerwienił się po czubki uszu na samą myśl o swoim nietaktownym zachowaniu. Pomyślał sobie, że na szczęście dzisiaj będzie miał możliwość pokazania się od tej lepszej strony. Nagle coś sobie uświadomił:

- Już jestem spóźniony! – krzyknął gwałtownie podnosząc się z łóżka, przy czym uderzył się głową w belkę. Syknął z bólu, ale zwrócił się w stronę szafy, masując ciągle obolałe miejsce. Szybko przebrał się w wygodny strój, który składał się m.in. z luźnej, zielonej koszuli ze złotymi dodatkami. Czym prędzej wybiegł z pokoju. Po drodze prawie przewrócił służącego z tacą pełną owoców, porwał jabłko i z pełnymi ustami krzyknął, wiążąc tradycyjnie włosy w luźny kucyk:

- Dziękuję!

      Wypadłszy z pałacu jak z procy skierował się w wyznaczone miejsce spotkania. Zdyszany w końcu tam dotarł, oparł ręce na kolanach i zaczął łapać oddech. Gdy w końcu się wyprostował, coś świsnęło mu obok ucha i ostra strzała wbiła się w pobliskie drzewo. Serce podeszło mu do gardła i spojrzał w kierunku, z którego nadleciała broń. Tam ujrzał Moirę stojącą do niego tyłem i powoli opuszczającą łuk.

- W Nastiave nie wiecie co to znaczy punktualność? – zapytała z nutą rozdrażnienia i ironii w głosie, po czym odwróciła się przodem do elfa. – Doskonale wiem gdzie strzelam więc to, że strzała cię ominęła było zaplanowane – odpowiedziała z poważnym tonem.

      Soren pomyślał, że stojąca przed nim elfka bardziej przypomina tę, na którą wpadł dzień wcześniej niż przyszłego króla Tamai. Miała ona na sobie zwiewną, fioletową sukienkę do kostek z różowymi dodatkami. Jej długie włosy upięte były w warkocz opadający jej luźno na prawe ramię, a błękitne oczy wydały się Sorenowi (pomimo irytacji) pogodniejsze niż dzień wcześniej. Widocznie spotkanie z tak wieloma ważnymi osobistościami nie było dla niej niczym przyjemnym.

      W rzeczywistości jednak Moira miała za sobą kolejną nieprzespaną noc. Ale trzeba przyznać, że czuła się pewniej po spotkaniu z reprezentantami i jakaś część niepokoju ją opuściła. Widziała w ich spojrzeniach ciepło i wsparcie. Poczuła, że ją zaakceptowali, a na tym jej najbardziej zależało. Dlatego miała lepszy humor, co Soren od razu zauważył. Jednak jej potępiający wzrok szybko zatarł miłe wrażenie.

- Wybacz... – zaczął. – moje spóźnienie, ale...

- Daruj sobie – przerwała mu od razu strażniczka. – pewnie zaspałeś, więc tłumaczenia nie są potrzebne. Lepiej zabierzmy się za to, po co tu jesteśmy – mówiąc to odwróciła się na pięcie i ruszyła nie oglądając się za siebie. Soren dopiero po chwili wyrwał się z osłupienia, w jakie wprowadziły go słowa Moiry. Biło od niej coś takiego, co nie pozwalało mu zrównać z nią kroku i podążył za nią w milczeniu.

Szli tak jakiś czas nie odzywając się do siebie, aż w końcu cisza stała się taka krępująca, że Soren nie wytrzymał:

- Więc... co mamy w planach? – zapytał z uśmiechem zakłopotania na twarzy.

Elfka zwolniła trochę, aby zrównać się z nim i odpowiedziała:

- Pałac już widziałeś, więc jedno z ważniejszych miejsc na liście możemy wykreślić. Zbliżamy się powoli do centrum Moornei.

      Faktycznie chwilę później znaleźli się na wielkim, okrągłym placu, na którym roiło się od elfów. Na środku stała wysoka fontanna z wieloma piętrami. Z każdego z nich tryskała odżywcza woda. Dookoła niej biegały roześmiane młodziutkie elfy raz po raz ochlapując siebie nawzajem. Dwie dziewczynki o różowiutkich włosach tańczyły w tęczowych smugach, które powstawały w wyniku padania promieni słonecznych na kropelki wody. Wyglądały identycznie i różniły się jedynie wzrostem, ale nie była to wielka różnica. Widać było, że są siostrami. O dziwo, one pierwsze zwróciły uwagę Sorena. Dopiero później zaczął rozglądać się po placu. Dookoła stały stoiska z różnego rodzaju towarem, wokół których krążyły elfy tam i z powrotem. Niedaleko znajdowała się pusta przestrzeń, a właściwie – prawie pusta. Siedziało tam kilkoro elfów, które malowały obrazy, portrety czy szkice.

Strażniczka kryształu. Początek nowej eryWhere stories live. Discover now