Według Gwen Stacy każde kolejne urodziny przybliżały ją do upragnionej gry w makao ze śmiercią. Problem tkwił w tym, że dziewczyna prawie nigdy nie obchodziła swoich urodzin, bo według jej rodziców jest jej to niepotrzebne i takie też było, ale do rzeczy. Kiedy powiedziała o tym Gay Kiddo jakiś tydzień temu, nie miała pojęcia, iż jej przyjaciele postanowią urządzić jej imprezę urodzinową. Początkowo olała sprawę, ale im mniej dni zostawało do przyjęcia, tym bardziej się tym wszystkim denerwowała. Mimo że ufa GK to czuła, iż to party nie wypali z prostego powodu. Gwonda jeszcze nigdy nie miała wyprawianych urodzin, rzadko też na jakieś chodziła, przez co nie miała bladego pojęcia, jak ma się zachowywać. Tak, była zdenerwowana, była cholernie zdenerwowana, a przecież ona rzadko się denerwuje. Nie dlatego nadano jej miano "gerl, która ma wyjebane na wszystko", żeby teraz obgryzała paznokcie na samą myśl o balonach z helem czy o torcie. Prawdę mówiąc miała nadzieję, że go nie kupili, na samą myśl o nim chciało jej się wymiotować. Lukier, śmietana, czekolada, jakieś owoce i wszystko to w jednym jakby wrzuciła do miksera pewnie wyglądałoby lepiej niż tort w całej okazałości. Urodzinowe ciasto ewidentnie było czymś, czego nie chciała doświadczyć, już wolała rozmawiać z Normanem Osbornem w cztery oczy, będąc przywiązaną do krzesła i przypiętą do jakichś kabli, które by ją raziły prądem za każdym razem jakby powiedziała lub pomyślała o owym człowieku coś złego. A Gwen nie potrafiła być miła w stosunku do starego Harry'ego, który wkurwiał ją już samym swoim istnieniem. Na samą myśl o tym człowieku, na usta cisnęła jej się długa wiązanka przekleństw. Dużo by dała, by móc dać mu w mordę, najlepiej tak z dwieście razy.
Czując narastający niepokój, postanowiła się przejść albo upić. Mogła też się przejść, pijąc. Już wstawała z łóżka, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, a chwilę później głos jej matki, który kazał jej zejść na dół. Rzuciła pod nosem krótkie "jebać was", schodząc po schodach. Nie chciało jej się nigdzie iść, obchodzić jakichś urodzin czy czegokolwiek innego, ale nie chciała zawieść przyjaciół, którzy wszystko dopięli na ostatni guzik i upewnili się, że dla Gwen będzie to pierwsza, a zarazem najlepsza impreza urodzinowa na świecie. Głośno wzdychając, podeszła do drzwi i obdarzyła stojącego w nich Harry'ego uśmiechem, który wręcz krzyczał "zabij mnie, ziom, pliska". Na ten widok chłopak tylko wywrócił oczami, dokładnie tego się spodziewał po blondynce.
— Aż tak bardzo nie chce ci się iść na własne urodziny, Stacy? — Zapytał, zakładając ręce na piersi.
— Wow, brawo, Sherlocku, twoja dedukcja jest bezbłędna — wywróciła oczami — dobrze wiesz, że nie potrzebuje tej hiper uper duper mega biby na cześć moich siedemnastych urodzin. Po cholerę mi to!? Nie dość, że nie mogę przez to w nocy spać, znaczy ogólnie nie mogę spać, bo jestem dzieckiem nocy, ale no... Wiesz o co cho, poza tym, Boże. W cholerę się tym wszystkim stresuje! Bo jak coś zjebię? Dobra, wiem, że są to moje urodziny, ale wy się tak staracie i w ogóle, a ja przyjdę na całkowitej wyjebce, znaczy już nie całkowitej, bo się denerwuję i, Boże drogi, Harry, daj mi jakieś proszki, bo chyba oszalałam!
— Po pierwsze — brunet przybliżył się do niej, a następnie objął ramieniem. — Niczym się nie przejmuj i po prostu dobrze się baw, poza tym nawet jak coś odjebiesz my i tak będziemy cię uwielbiać, Gwen. Tak robią przyjaciele, nie opuszczają nawet w najgorszym momencie. Ty mnie nie zostawiłaś, kiedy umarła moja mama, więc ja nie zostawię cię, nieważne co by się działo, zawsze będę przy tobie. A teraz chodź, bo wszyscy już czekają.
— Zrobiło się wykurwiście poważnie — zwaliła z siebie dłoń przyjaciela. — Dzięki, Harry.
— Zostaw te podziękowania na potem.
— Naprawdę boję się tego co zastanę.
— Oj, będzie wykurwiście.
Już z daleka dało się słyszeć głośną muzykę dobiegającą z Avengers Tower. Kto by pomyślał, że po ostatniej akcji, jaką młodzi odwalili, Tony zgodzi się urządzić kolejną imprezę, która, co dziwniejsze, będzie się odbywać w budynku, który sam stworzył. Może miał nadzieję, że młodzi będąc w tym budynku jakoś się uspokoją lub mieszkający tam Bruce jakoś na nich wpłynie. Ale interwencja Bannera graniczyła z cudem, mężczyzna w ostatnim czasie miał całkowicie wywalone na młodzież, wolał w tym czasie oglądać seriale lub pisać biografię Hulka. Tak, pisał ją. Właściwie to zaczynał już drugą cześć, ale to mało istotne. Grunt, że był w budynku i w razie czego mógł ugasić pożar.
Gwen wchodząc do środka wieży początkowo myślała, że umrze lub niebo spadnie jej na głowę. Wszędzie, ale to wszędzie były kolorowe balony i serpentyny, była dopiero w holu, a już było zajebiście. Będąc w windzie coraz bardziej nie mogła się doczekać tego co czeka ją na górze. Teraz mogła nawet zjeść tort, albo nie. Jeszcze się zrzyga i będzie przypał. Kiedy winda w końcu się otworzyła, a blondynka miała z niej wyjść, Peter oraz Pietro stojący po obu stronach drzwi, otworzyli konfetti. Na dźwięk wybuchu dziewczyna krzyknęła, a chwilę później dało się usłyszeć głośny śmiech i życzenia urodzinowe. Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Miała cudownych przyjaciół, którzy zaplanowali całą tą party, mimo braku Harley'a udało im się jakoś połączyć na Discordzie, dzięki temu wszyscy mogli świętować.
Z głośników leciało Coco Jamboo, kiedy Petro zaproponował otwarcie prezentów, wszyscy oprócz Gwen poparli ten pomysł. Prawdę mówiąc jej te prezenty nie były do szczęścia potrzebne. Wystarczyło jej to co miała. Niestety po trwającej dobre piętnaście minut debacie pod tytułem "Dlaczego powinna je otworzyć", uległa błaganiom przyjaciół. Wzięła pierwszą paczkę do rąk i nią potrząsnęła.
— Ej! Nie rób tak, bo jeszcze zepsujesz! — Peter zabrał jej paczkę. — Nie po to tyle z Harley'em nad tym pracowaliśmy, żebyś od razu zepsuła.
— Oki, czyli to jest od was, a teraz oddawaj — wyrwała chłopakowi pakunek, po czym rozerwała papier i zdjęła pokrywkę. To co ukazało się jej oczom, zaparło jej dech w piersi.
W pudełku znajdował się kostium, ale nie taki zwykły. Biało-czarno-różowy pseudo-lateksowy kostium super bohaterki. Pisk, jaki wydała z siebie dziewczyna mógłby zbić niejeden kieliszek, na szczęście nic takiego się nie stało. Wyciągnęła go z pudełka i uważnie mu się przyjrzała. Był tak wykurwiście zajebisty, że żadne słowa nie mogłyby go opisać. Na samym środku widniał duży, czarny pająk, a kaptur nadawał mu oryginalny charakter. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
— Jezusku! On jest tak pięknie piękny! Boże, Boże, Boże — mamrotała. — Jak ja wam niby za to podziękować, co?
— Ale to nie wszystko, bejbo. — Shuri trzymała w dłoniach drugie pudełko. — Oto wyrzutnia sieci, którą zaprojektowałam razem z MJ, Peter ją testował i uwierz, że jest obłędna!
— Ja jebie — Tylko tyle mogła z siebie wydusić Gwen. Była w dużym szoku, nie spodziewała się takich prezentów, tym bardziej, że zostaną one zrobione specjalnie dla niej. — Serio, ludzie, brak mi słów, by opisać to, jak bardzo wam dziękuję.
— Książek nie czytasz, to i słownictwo ubogie.
— To, że cię tu nie ma, Harley, nie znaczy, że nie mogę ci wkopać!
— Hej, hej, bez gróźb mi tutaj — Harry cicho się zaśmiał. —To co? Idziemy testować nowe gadżety?
— No elo! — Blondynka założyła wyrzutnie, a następnie wycelowała w ekran laptopa. — Nara, młotku.
CZYTASZ
𝐃𝐀𝐃𝐃𝐘 𝐂𝐎𝐎𝐋 ─ 𝗆𝖺𝗋𝗏𝖾𝗅 𝗂𝗇𝗌𝗍𝖺𝗀𝗋𝖺𝗆
Fanfiction❝ na chwilę obecną zdjecie pizzy, która leży na podłodze jest najbardziej taraumatyczne ❞ tony razem z pepper nadal przekładają swój ślub carol za dużo imprezuje peter jest bardziej gay, niż ci się wydaje a na drugim planie toczy s...