#21

1.5K 86 13
                                    

- Hej! Taylor! Poczekaj! - usłyszałam krzyki za swoimi plecami.

- George? Co się stało? - od naszego spotkania w bibliotece cała trójka zaczęła bardziej się integrować z innymi. Po to również tu jesteśmy.

- Mam do Ciebie małą prośbę. Mogłabyś sprawdzić u siebie w dormitorium czy nie masz mojej książki do Opieki nad magicznymi stworzeniami?

- Jasne, jak wrócę to sprawdzę.

- Dzięki wielkie. Nie zatrzymuję Cię, bo widzę, że idziesz na trening.

- Racja. Do zobaczenia! - pobiegłam na boisko do Quidditcha. Na szczęście byłam przed kapitanem co oznacza, że się nie spóźniłam. Po drodze zauważyłam Christhopera na trybunach, który ewidentnie mi się przyglądał. Fakt, nigdy wcześniej nie widział mnie grającą w Quidditcha. Wzbiłam się w powietrze. Kapitan podzielił Nas na dwie drużyny. Syriusz jako, że był w przeciwnej drużynie cały czas starał się odebrać mi kafla. Nie ze mną te numery. Wspominałam już, że opanowałam zdecydowanie więcej uników niż on. Na meczu na pewno się to przyda. Ślizgoni ponoć słyną z ostrej gry. Przekonam się już za trzy dni.

- Hej, drużyno! W związku z tym, że za trzy dni mamy mecz ze Slytherinem jutro oprócz rannego treningu odbędzie się również popołudniowy trening. Macie być punktualnie, inaczej nie zagracie w meczu.

- Jasne! - krzyknęliśmy chórkiem. Wzięłam swoja miotłę i wróciłam do swojego dormitorium. Nie chciało mi się iść na kolację. Mimo dużego wycisku na treningu nie czułam się jakoś mega głodna. Przebrałam się w zwykłe ciuchy i położyłam na łóżku. Nie chciało mi się dzisiaj siedzieć nad czarną magią. Po prostu leżałam i patrzyłam się w sufit.

- Hejka! Wszystko okej? - Lily przyszła do dormitorium. Często Nas odwiedza.

- Tak, wszystko w porządku. Stało się coś?

- Nie tylko kapitan naszej domowej drużyny czeka na Ciebie w Pokoju Wspólnym.

- Martin? - zdziwiłam się i to bardzo.

- No tak. Idź do niego, bo widać, że jest bardzo zniecierpliwiony.

Zbiegłam po schodach do Pokoju Wspólnego. Martin stał dokładnie na przeciwko Huncwotów co nie robiło na nich żadnego wrażenia dopóki nie zauważyli, że czeka na mnie.

- Hejka! Podobno na mnie czekasz.

- Cześć Tay. Tak, zgadza się. Pomyślałem, że może chciałabyś pójść razem na kolację? - podrapał się nerwowo po karku.

- W sumie miałam sobie odpuścić kolację ale takim towarzystwem nie pogardzę. - uśmiechnęłam się do Gryfona. Wyszliśmy razem z Pokoju Wspólnego. Kątem oka widziałam zdziwione miny Huncwotów. Paręnaście minut później dotarliśmy do Wielkiej Sali. Usiedliśmy przy stole Gryffindoru i zaczęliśmy jeść.

- Boisz się pierwszego meczu? - zapytał przegryzając kurczaka.

- Nie za bardzo. Gram w Quidditcha od lat więc jeśli chodzi o moje umiejętności to jestem spokojna ale pewnie będę miała małego cykora parę minut przed meczem.

- Musisz uważać na siebie. Jeśli chodzi o Ślizgonów to niebezpieczeństwo czyha na naszych zawodników z każdej strony. 

- Okej, będę uważać.

- Lepiej miej oczy dookoła głowy. Ślizgoni bardzo często na początku skupiają się na nowych zawodnikach. Pamiętam swój pierwszy mecz. Dostałem tłuczkiem po piętnastu minutach. - zakrztusiłam się kukurydzą.

- Ale nic Ci się nie stało?

- Na szczęście nie. Potłukłem się tylko. Miałem dużo szczęścia. Spadłem z dość małej wysokości ale nie mam zamiaru Cię straszyć.

- Spokojnie. Na meczu pokażę Ślizgonom co to znaczy gra z uczennicą Durmstrangu. 

- Mam taką nadzieję. Moim marzeniem jest zdobycie pucharu Quidditcha.

- Obiecuję, że dołożę wszelkich starań by twoje marzenie się spełniło. Dam z siebie wszystko. - położyłam rękę na piersi tak jakbym składała przysięgę. Dokończyliśmy kolację w ciszy.

- Jesteś zmęczona?

- Nie, dlaczego pytasz?

- Może się jeszcze przejdziemy?

- Jasne.

Opuściliśmy Wielką Salę i spacerowaliśmy korytarzami w stronę naszego Pokoju Wspólnego. 

- Przepraszam Cię bardzo ale muszę Cię o to zapytać. Co z wyjściem do Hogsmeade?

- Z chęcią się z Tobą wybiorę. Dlaczego o to pytasz?

- Słyszałem parę razy jak jacyś kolesie chcieli Cię zaprosić. Wolałem mieć pewność.

- Rozumiem, spokojnie. - weszliśmy do Pokoju Wspólnego. Huncwoci znowu siedzieli przy kominku lub się w ogóle nie ruszali stamtąd. Pożegnałam się z Martinem i poszłam do dormitorium ignorując krzyki James'a. Wykąpałam i położyłam się spać. 

Nadszedł dzień meczu. Od rana czuję adrenalinę. Nie potrafiłam nic zjeść jednak Christhopher wcisnął we mnie kilka tostów. Przywołałam zaklęciem swoją miotłę będąc na błoniach. Kiedy znalazła się w mojej ręce pobiegłam  do szatni Gryffindoru. Martin zaczął swoje przemówienie i wyjątkowo wszyscy go słuchali. Paręnaście minut później wlecieliśmy na boisko i ustawiliśmy się na swoich pozycjach. Zauważyłam wśród zawodników w szmaragdowych barwach Lucjusza. Mimo to, Ślizgoni rozłożymy Was na łopatki. 

Siostra HuncwotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz