Nazywam się Susan Nelson, mam 22 lata. Mieszkam w Kanadzie, zostawiłam rodzinne Edmonton w celu podjęcia się studiów w Calgary. Niestety, nie dane było mi je skończyć.
Jestem wysoką brunetką, o drobnej sylwetce. Mam zielone oczy i ciężkie rysy twarzy, za którą szczerze nie przepadam. Cóż, każdy ma jakieś kompleksy.
Miałam duszę artystki. No właśnie. Miałam. A później wybrałam się do miasta, które moje marzenia pogrzebało tak szybko jak tu przyjechałam
Miałam także kochającą, wspaniałą rodzinę, za którą oddałabym życie.
Miałam marzenia.
Miałam przyjaciół.
Miałam zagwarantowany sukces w przyszłości.
Miałam swoje ambicje, które gotowa byłam spełnić.
Miałam...
Ale od początku,
Szłam ciemnym korytarzem w kierunku sekretariatu mijając sporo nieznajomych mi osób. Każdy wyglądał tak samo, ciemne ubranie i zestresowanie wymalowane na twarzy. Dotarłam do celu i odszukałam swoje nazwisko na liście.
Susanne Nelson- zakwalifikowana
-tak!- krzyknęłam. Pare osób posłało mi niezrozumiałe spojrzenie, przez co zrobiło mi się głupio. Zajęłam się sprawdzaniem innych nazwisk. Nie znałam nikogo. Zapowiada się ciekawie.
Zrobiłam zdjęcie listy i ruszyłam ku drzwiom wyjściowym. Stał przy nich jakiś chłopak, który podejrzanie patrzył się na każdą przechodzącą osobę, wyminęłam go i już chciałam otwierać drzwi, kiedy usłyszałam dziecinny komentarz.
-niezła dupa!- krzyknął na tyle głośno, że pare osób się odwróciło
Frajer, pomyślałam i postanowiłam go zignorować. Myślałam że na studiach będę spotykać się raczej dojrzałe osoby, niestety, myliłam się.
***
W końcu dotarłam do hotelu, w którym się zatrzymałam na parę dni. Fakt, że dostałam się na uczelnię oznacza, że musze zostawić moją rodzinę w mieście, w którym spędziłam całe życie, Edmonton. Będę strasznie tęsknić, ale w moim mieście nie było ani jednej uczelni dzięki której mogłabym coś osiągnąć. Tutaj, w Calgary było wręcz przeciwnie. Było dużo uczelni, dzięki którym mogłam rozwijać swoje pasje. Bardzo cieszyłam się, tym bardziej, że mój najlepszy przyjaciel, Joe mieszkał tu od roku, więc nie byłam do końca skazana na samą siebie.
Z Joseph'em przyjaźniłam się od dziecka. Był dwa lata starszy, a mimo tego zawsze znajdywaliśmy wspólny język. Chronił mnie przed 'starszakami', którzy za cel wzięli sobie straszenie małych dzieci w podstawówce. Cóż, teraz jesteśmy dorośli, a mimo to jestem przekonana, że nadal stanąłby w mojej obronie.
Joe miał piwnego koloru oczy, w których zawsze widziałam te skaczące iskierki. Był 24-letnim mężczyzną, który nigdy nie dorośnie. Zawsze bawiły go małe rzeczy i podchodził do świata dość pozytywnie, co w nim kochałam, bo sprowadzał mnie na ziemie gdy zagłębiałam się w moim negatywnym świecie. Byliśmy całkowitym przeciwieństwem. Jedyną rzeczą, która nas łączyła była miłość do artyzmu. Mimo tego nie wybrał wraz ze mną do Akademii Sztuk Pięknych, gdyż twierdził że nie warto marnować czasu na jakiekolwiek studia, wolał rozwijać się na swój sposób, grając i śpiewając na weselach, oraz sprzedając swoje dzieła. Kocham go jak brata.
CZYTASZ
Otchłań Nostalgii
Fantasy"Codziennie piszemy książkę zwaną Życiem, ale nigdy jej nie czytamy, Susanne"