- 7 -

181 5 1
                                    

Siedziałam zrezygnowana na wyświechtanej ławeczce w prowizorycznym skateparku, kręcąc w dłoni deskorolkę, której drugi koniec spoczywał na betonowej, szerokiej płycie. Wolny łokieć drugiej ręki oparłam na kolanie.

Lekcje skończyły się dwie godziny temu, a ja nadal nie zmusiłam się do tego, aby wrócić do domu. Ostatnie cztery godziny lekcyjne po zajęciach na sali gimnastycznej przeszły bez problemu, więc chyba powinnam być wdzięczna losowi, że oszczędził mi dodatkowych niespodzianek, ale wcale nie odczuwałam w sobie, nawet iskierki zadowolenia.

Kiedy zadzwonił ostatni dzwonek i opuściłam budynek szkolny, moje nogi bezzwłocznie zaprowadziły mnie właśnie tutaj. To było jedyne znane mi miejsce, w którym mogłam spokojnie wszystko przemyśleć i trochę się uspokoić.

Ten publiczny skatepark był rajem dla okolicznej młodzieży i dzieci, a nawet ludzi starszych, którzy często przychodzili tutaj ze swoimi czworonożnymi pupilami.

Park zaopatrzony w rampę i kilka rodzajów rurek i poręczy, które pozwalały na wykonywanie różnych, wymyślnych trików, stanowił nieodłączny etap dla każdego, który stał na początku swojej przygody z deskorolką czy rolkami. Uwieńczony okrągłą, kamienną fontanną znajdującą się w samym centrum i ocieniony gałęziami licznych drzew był przyjemną odskocznią od rzeczywistości i miejscem, które pozwalało mi na przemyślenia.

W zasięgu mojego wzroku, pojawiała się młodzież w wieku gimnazjalnym i ponadgimnazjalnym oraz młodsze dzieci, które przychodziły tutaj, aby uwolnić się spod nadzoru dorosłych i móc trochę poszarżować, nie bojąc się o konsekwencje swoich wybryków.

Uśmiechnęłam się smutnie pod nosem, zazdroszcząc im w duchu. Ja sama nie byłam zdolna, aby pójść w ich ślady. Sytuacja z dzisiejszego dnia, zbyt mocno mnie przytłaczała i podejrzewałam, że moje próby skorzystania z atrakcji parku z wykorzystaniem deskorolki, zakończyłyby się najpewniej w szpitalu na ostrym dyżurze.

- Cześć, Ollie! – podskoczyłam przerażona, kiedy przy moim boku na ławce, zmaterializował się szczupły blondyn o niesfornie opadających włosach, z zawadiackim wyrazem twarzy.

- Robert! – wydusiłam, łapiąc się teatralnie za serce – Ale żeś mnie wystraszył!

- Ja? – udał zdziwienie – Tylko spójrz na mnie – zaczął naprężać mięśnie, przybierając różne pozy, co wywołało u mnie nagły chichot – Czy taki facet, jak ja mógłby cię kiedykolwiek wystraszyć?

- Chyba... nie... – bąkałam, próbując walczyć ze śmiechem, który miał nade mną znaczną przewagę.

Robert zachichotał, kręcąc z rozbawieniem głową.

- Spróbujemy się? – zaproponował, przekrzywiając głowę w stronę rampy.

Skrzywiłam się.

- Nie dzisiaj.

Mój towarzysz wyraźnie się zasępił, marszcząc brwi, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Złapał mnie za ramiona i zaczął lekko potrząsać.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z moją Ollie? – wołał przytłumionym tonem głosu, a przechodnie patrzyli się na nas, jak na parę idiotów.

- Jestem... tutaj... – znowu ogarnął mnie śmiech, kiedy próbowałam wyzwolić się z jego uścisku – I już tyle razy... mówiłam ci... żebyś nie nazywał mnie... Ollie.

- Czemu? – zdziwił się, uwalniając moje ramiona – Przecież ty jesteś taka cała... Ollie.

Parsknęłam. Jakoś nigdy nie potrafiłam z nim wygrać. Przekręcanie mojego imienia w jego wykonaniu było, jak mantra, spod wpływu, której nie chciałam się, mimo wszystko, wyzwolić.

Spacer po dachu (zawieszone do odwołania)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz