Samolocik 14

106 20 6
                                    

Kiedyś pragnąłem za towarzysza mieć jednego z przedstawicieli gatunków niezwykłych. Z ciemnofioletowym smokiem pobłyskującym w deszczu złotych pasm, przemieszczałbym się bezszelestnie i ogłaszał swoje przybycie  zapachem słodkiej spalenizny oraz urwanego w połowie kobiecego krzyku. Latałbym wolny i słuchał z miłością głośno bijącego żelaznego serca gadziska, które prócz okrucieństwa, miałoby w sobie tę cząstkę pupila schowaną specjalnie dla mnie. Jako posiadacz finezyjnej wróżki byłbym panem malutkiego świata i opiekował się jego wyglądem. Co wschód rozsiewałbym zimne krople przelanych w nocy łez na niczemu winnej zielonej trawie, wieczorem pozwalając nieśmiałym ptakom grać koncerty przed majestatem samego, zmiennego księżyca. Miałbym towarzyszke śmiejącą się niczym słowik i pachnącą fiołkami. Jeśli do moich drzwi zawitałby jadowicie magiczny wąż i obnażył swoje zęby nie zadając ciosu, mógłbym przechadzać się z tykającą bombą w kieszeni i sprowadzać ludzkie życia do balansu, gdy po jednym słowie, mój mały przyjaciel kąsałby ich z dawką mniejszą, ale i z tą większą.

Przypadkowo śmiertelną.

Moje rozmyślania przerwał gość, który bez pukania wpakował się z walizkami w moje życie i szczelnie ukrył się gdzieś w głowie. Czarna z pozoru bezkształtna postać, która z leniwie palącego fajkę staruszka zmienia się w samego diabła z poskręcanymi rogami. Wszystko robi pod wpływem kaprysu i zawsze na przekór mi.

taehyung, bo tak go nazwałem, pojawił się zaraz po wypadku Joonila i mojego ojca. Objawił mi się pod postacią cichego głosu, do złudzenia przypominającego mój, a jednak różniącego się jednym, prawie niewyczuwalnym szczegółem. Kiedy czułem się stabilniej i opróżniałem głowę ze śmieciowych myśli, on przynosił kolejny kubeł i wrzucał go w samo epicentrum, nie pozwalając mi odetchnąć. Kiedy mówiłem sobie, że już po wszystkim, on z uśmiechem bezzębnych dziąseł rozwijał listę powodów, przez które nie powinienem już wątpić w siłę ciążącego nade mną problemu. Lecz kiedy poddawałem się całkiem ogarniającemu, depresyjnemu zmęczeniu, on, zależnie oczywiście od humoru, albo ze skruchą głaskał mnie po włosach, albo dobijał podeszwą buta z satysfakcją patrząc na moje pękające, puste gałki oczne.

Dość długo zajęło mi zrozumienie, że bezimienny stwór w mojej świadomości to tak naprawdę ja, choć w niczym siebie nieprzypominający. Wraz z tą świadomością postawiłem mojemu taehyungowi jeden warunek. Albo będzie żył ze mną w zgodzie, bez utrudniania życia, albo odejdzie, rozpływając się w zapomnieniu.

taehyung wybrał pierwszą opcję, lecz różnica w naszym postrzeganiu świata jest tak wielka, że czasami prócz obrażonego fukania, słyszę i jego poglądy na daną sytuację. Czasami nawet mi doradza. Z wielką niechęcią to przyznam, lecz zazwyczaj są to mądre rady.

Dzięki niemu zauważyłem, że nie tylko ja mam swojego odpowiednika pisanego z małej litery. Miliony ludzi boryka się z takimi cieniami, ale nie wszyscy dokładnie potrafią ich usłyszeć, czy zrozumieć. Dla jednych jest to głos rozsądku, dla drugich sumienia, a przecież są to całkiem inni kolesie, na stanowiskach będących od naszych małoliterkowców bardzo daleko.

Taehyung wypuścił z drżących palców długopis i przyłożył obydwie dłonie do skroni, biorąc głęboki oddech. Jego usta były mocno ściśnięte podobnie jak powieki, jednak z gardła wydobywało się ledwie słyszalne, bolesne skomlenie, a przyspieszony ruch klatki piersiowej wskazywał na to, że chłopak mocno się męczy, nie potrafiąc uspokoić dudniącego serca. Blondyn odsunął się od biurka i zgiął się wpół, czując krystaliczne perły pod powiekami. Tylko taehyung powstrzymywał go gdzieś w głębi, aby nie zwymiotował i opanował przecież tak dobrze sobie już znane obwieszczenie, że kolejna wizja nadchodzi.

Nagle z ust nastolatka wyciekł nadnaturalny świst, a ciemne oczy wyłoniły się spod powiek, nieobecnie wpatrując przed siebie. Dłoń jakimś cudem odnalazła porzucony długopis.

Samochód. Trzy godziny stąd. Zza oknem pagórki. Obraz porusza się szybko, jednostajnie. W środku siedzi ktoś znajomy. Samochód delikatnie przyspiesza. Inny pojazd z naprzeciwka. Szybszy. Traci panowanie. Uderza. W powietrzu czuć zapach benzyny i śmierci. Ogień. Dużo ognia. Brązowa czupryna. Brązowe włosy we krwi. Ciemność. Sen.

Dłoń nagle przestaje pisać, a po czerwonych przez wysiłek policzkach szesnastolatka spływają łzy. Cały ich potok.

Obudź się...

Obudź się!

OBUDŹ SIĘ!


»«

Przepraszam, ale moja wena ma swoje własne humorki i jak na złość sprowadza na mnie jedynie kryzys, więc samolociki niestety mogą być jedynie rzadkością...

Mam nadzieję, że wszystko u was w porządku ❤

Paper Planes | TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz