Samolocik 13

99 18 11
                                    

Kiedyś myślałem nad przybraniem postaci piękna. Filigranowych uśmiechach, błyszczących oczach, falujących w bezwietrzne dni włosach i kroku pełnym wdzięku. Przesypywał bym się przez palce w postaci niedostrzeżonego brokatu i osiadał na twarzach dopiero co narodzonych noworodków, sprawiając, że w oczach najbliższych stawałyby się najsłodszymi i najcudowniejszymi bez względu na genetyczne uszczerbki. Być może potem, w przypływie kaprysu, odpadałbym i zabierał dotąd podarowaną słodkość, nakłaniając obdartych do ciężkiej pracy, dzięki krótkiej dążyliby do swojego ideału i nabierali całkiem nowych doświadczeń oraz poznawali ludzi, będących ich pokrewnymi duszami. Byłbym pożądany, a zarazem wyklinany. Nic nieznaczący, a jednak na wagę nawet ludzkiego życia. Byłbym nieokreślony i nieuchwytny.

Lecz, właśnie ta różnorodność odepchnęła mnie od tego pomysłu. Zrozumiałem, że rzucając się na posadę piękna, dołożyłbym sobie milion coparosekundowych przemian, ogrom przykrywających mnie mazi i niedocenienie w oczach ludzi. Zrozumiałem, że istnieje wiele definicji i kanonów, którymi kieruje się społeczeństwo przy wyborze partnera, partnerki, a nawet i przyjaciela.

Zrozumiałem, że to, co w moim postrzeganiu jest zjawiskowe, dla innych jest jedynie nieporozumieniem i piętnem brzydoty, której, w głębi serca, życzyliby jedynie najgorszemu wrogowi.

Przykładów takich osób jest wiele. Mijałem ich codziennie na ulicy, w szkolnym korytarzu, galerii handlowej, czy spotykałem w swoich snach. Jedni wtapiają się w tłum, drudzy odstają od nich na paręnaście metrów. Jedni żyją w nieśmiałości, drudzy pokazują odważnie co myślą, dążąc do zmiany świata. Jedni płaczą w cichości, drudzy otwarcie bądź nie robią tego wcale, mocno zaciskając zęby i na docinki przybierając najjaśniejszy uśmiech.

I choć różni ich tak wiele, nie można powiedzieć, że w żaden sposób siebie nie przypominają. Tą główną łącznością jest plakietka ,,Jesteś groszy ode mnie", jaką kiedyś otrzymali. Być może w dzieciństwie, być może w młodości, zdarza się to czasami także w dorosłości. W życiu każdego z nich nastąpiła chwila, kiedy do ich uszu dotarła wiadomość ,,Jesteś potworem", ,,Jak można być tak brzydkim", ,,Przesuń mi sie z drogi, grubasie", ,,Zgubiłeś mamusię, smarkaczu?". Każdy z nich doświadczył krzywych spojrzeń, przypadkowych siniaków, czy po prostu śmiechu, który niczym kamienie obrzucał go swoim ciężarem i siłą.

Każdy z nich, choć raz, pomyślał, że ci pomyleni w życzliwości są tymi, którzy mówią najszczerszą prawdę.

Każdy z nich, choć raz, wyobraził sobie świat bez siebie samego i z ściśniętym gardłem przyznał, że to naprawdę piękna wizja.

I mimo że ci ludzie są większością nad tymi wiecznie idealnymi, dalej kryją się w cieniu strachu, słabości i traumy. Wydaje mi się, że tylko garstka poważnie powstanie. Reszta na zawsze pozostanie niema w swoim cierpieniu.

Osobą, która najmocniej zapadła mi w pamięci, a była wrzucona do pokrzywdzonego worka, była Yumiko Nagura. Dziewczyna o japońsko-koreańskich korzeniach, pięknych krągłościach i cichym, spokojnym świecie wokół.

Spotkałem ją siedem lat temu na chodniku przed przejściem dla pieszych. Miała dziewiętnaście lat, szare, krótkie włosy z grzywką, stosunkowo długie spodnie, jakie nie pasowały do panującego upału i białą koszulkę o dwa rozmiary za dużą.

Bała się przylegających ubrań.

W moich oczach wyglądała ślicznie, lecz w jej własnych, którymi spojrzała na mnie, na jedynie sekundę, mieściło się tyle bólu i łez, jakie nigdy nie zdołały wypłynąć.

Kiedy się urodziła, była najbardziej puciatym niemowlakiem na całym oddziale, lecz nieotyłym. Matka zawsze wspominając o tym komuś uśmiechała się ciepło i mówiła, że nic nie było piękniejsze niż zadowolony uśmiech maleństwa uwydatniający te urocze, miękkie policzki. W późniejszym okresie dzieciństwa nic się nie zmieniło. Dalej pozostawała pulchna, ale na tylko sobie znany sposób entuzjastyczna do momentu, kiedy siedziała z matką w domu. Wszystko zmieniło przedszkole i rozkapryszone dzieci, nie mogące zaakceptować faktu nie tylko jej pełnego brzuszka, ale także tego, że ich nowa koleżanka nie słyszy, co do niej mówią.

Jako dziewięciolatek, sam nie zauważyłem tego szczegółu, dopóki gdzieś z boku nie zaszczekał głośno pies, a wszyscy oprócz niej odwrócili w jego stronę twarze. Yumiko dalej pozostawała wtedy zastygła z nosem w książce o kieszonkowym wydaniu i tylko ukradkiem patrzyła na kolor sygnalizacji.

Najgorszy okres jej życia rozpoczął się, gdy musiała wtopić się w tłum nabuzowanych hormonami nastolatków, którzy dla chorej dominacji zrobiliby wszystko. Nie słyszała ich słów, lecz czytała znakomicie z ruchu warg. Nie słyszała ich kroków, lecz doskonale czuła oplatające ją od tyłu ręce i dłonie ściskające jej dość duży biust.

Nie słyszała ich śmiechów, lecz nie powstrzymywało jej to przed tym, aby bezgłośnie płakać nawet na środku korytarza.

Uciekła z tego piekła po roku, trafiając do specjalnej placówki dla takich jak ona. Dlaczego więc nie poszła tam od razu? Dlaczego skusił ją fakt publicznej szkoły i jednej kobiety amatorki, która potrafiła przetłumaczyć słowa nauczyciela na jej język?

Dlaczego sama sprowadziła na siebie cierpienie?

Odpowiedź jest prosta.

Chciała choć przez chwilę poczuć się normalna.

Gdy na tablicy pojawiło się zielone światło, a ja przeszedłem przez jezdnię zaraz obok Yumiko, pociągnąłem lekko materiał jej koszulki i uzyskując uwagę, wskazałem na nią i wykonałem ruch dłońmi, który przyszedł mi wraz z jakimś impulsem.

,,Jesteś piękna"

Widząc to, uśmiechnęła się do mnie i kiwneła głową w podzięce, ruszając w przeciwnym niż ja kierunku.

Dziś miałaby dwadzieścia sześć lat, gromadę swoich ukochanych perskich kotów i być może przyjaciół, których zawsze chciała znaleźć. Niestety w rok po naszym spotkaniu popełniła samobójstwo. Za nim kopneła za siebie stołek, pozwalając grubemu sznurowi się zacisnąć, pomyślała o mnie. Przypadkowym chłopczyku, jaki swoją bezinteresownością sprawił, że przez jeden dzień, naprawdę czuła się piękna. Uniosła kąciki ust raz jeszcze, spojrzała ku górze i ponownie niemie podziękowała, następnie oddając się ramionom śmierci.

Pamiętam, że tamtej nocy krzyczałem i płakałem, aby tego nie robiła. Błagałem, aby ściągnęła z szyi ten sznur. Zapewniałem, że cały ten koszmar się skończy.

Lecz, przecież, ona nie mogła mnie usłyszeć...

Bo przecież piękno nigdy nie dostanie własnej postaci. Ludzie nigdy nie powstaną z własnych płytko wykopanych grobów. Koszmar nigdy nie zakończy się wtedy, gdy tego potrzebujemy.

Bo przecież życie jako człowiek z góry nieludzki nie jest warte choćby najmniejszego, spokojnego i kojącego tchnienia.

Prawda?

Paper Planes | TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz