Około siódmej rano promienie słoneczne zaczęły już przeszkadzać Kimowi w spokojnym śnie, wnętrze namiotu było nagrzane, a powietrze ciężkie. Kołdra, którą zabrał ze sobą, okazała się zdecydowanie za gruba, nawet jako okrycie na chłodne noce na polu campingowym.
Te wakacje miały być tymi najpiękniejszymi w życiu, a taka pobudka po pierwszej nocy nie zaliczała się do jego oczekiwań. Przeklinając pod nosem, zrzucił kołdrę z siebie i Jimina, popchnął nogami w bok i otarł pot z czoła, odgarniając lekko tłuste kosmyki do tyłu. Spojrzał na leżące luźno w kącie lusterko wielkości podkładki pod kufel i przeraził się widokiem napuchniętej twarzy. Rozmasował ją lekko i zebrał niezbędne do porannej toalety przedmioty do niewielkiej torby.
Nie chciał zostawiać śpiącego przyjaciela samego, by nie był zdezorientowany w razie pobudki podczas jego nieobecności. W końcu byli w nowym miejscu i obaj musieli do niego przywyknąć.
Szturchnął Jimina kilkakrotnie w ramię i pomyślał, że chyba jednak sam nie wygląda aż tak źle. Gdy Park otworzył oczy, jego powieki też były spuchnięte, wargi nabrzmiałe. Na policzku miał odgniecione ślady poduszki i koralików bransoletek, których zapomniał zdjąć na noc.
— Cholera, dlaczego tu tak gorąco?
Prawdopodobnie sąsiedzi z kilku dalszych namiotów mogli usłyszeć zachrypnięty, marudny głos Jimina, gdy też podniósł się do siadu i zabrał do rozpinania wejścia do sypialni zielonego namiotu.
— Właśnie dlatego idę się umyć — Kim dał radę wygramolić się z namiotu, niczym niedźwiedź z jaskini — jestem mokry, jakbym dopiero wyszedł z wanny.
Jimin wziął kilka łyków wody z półtoralitrowej butelki i odchrząknął, przeczesując grzywkę palcami, by wyglądać jakkolwiek ludzko w kilkusetmetrowej podróży do campingowych sanitariatów.
— Idę z tobą, nie mam ochoty siedzieć w tym zaduchu ani chwili dłużej.
Nawet o tak wczesnej porze, część turystów była już na zewnątrz. Siedzieli przy białych, campingowych stołach, gdzie jedli przygotowane przez siebie śniadanie. Choć wkoło było kilka knajpek, które od rana oferowały gotowe posiłki i kanapki, przyrządzanie własnych miało swój klimat. Akurat z tym aspektem rodzina Taehyunga też nie mogła się rozstać i zostawić w tyle, w Korei. Naszły go wspomnienia, gdy spojrzał na swoją mamę, krojącą pomidory z delikatnym uśmiechem. Z głośnika małego radia, postawionego na jednym z krzeseł koło stołu, dało się słyszeć Hot Rod od Dayglow. Gdyby ta piosenka miała mieć idealnie opisujący ją tytuł, prawdopodobnie brzmiałby kalifornijskie wakacje. Taehyung widział po kobiecie, że cieszy się tym miejscem. Na dwóch dużych talerzach było już co najmniej dziesięć gotowych kanapek, niemal każda z czymś innym.
— Wow, mamo, to dla nas? — Kim nadal brzmiał, jak gdyby uprzednio krzyczał przez dwie godziny bez przerwy, więc ponownie odchrząknął, tym razem ziewając głęboko zaraz potem.
— W życiu — odpowiedziała, a jej ekspresja zrobiła się nagle nieco bardziej groźna, uniosła wzrok zza rzadkiej grzywki i zerknęła na zaspaną i skołowaną dwójkę — Jesteście dorośli, załatwcie sobie coś.
Jimin i Taehyung spojrzeli na siebie. Parkowi te słowa pomogły otworzyć oczy na taką szerokość, na jaką właśnie powinny być oddzielone od siebie jego powieki. Zastanawiał się, czy przypadkiem nadal nie spał, bo matka Taehyunga zawsze była miła i uczynna, co zresztą chłopak po niej odziedziczył.
Blondynowi coś wyraźnie nie pasowało. Znał swoją matkę zdecydowanie lepiej, niż poznał ją Jimin przez ostatnie dziesięć miesięcy, więc uniósł lekko brew i przeniósł wzrok z przyjaciela znów na młodo wyglądającą kobietę o delikatnych rysach twarzy. Gdzieniegdzie dało się dostrzec zmarszczki mimiczne, ale poza tym, jej cera była idealnie czysta i delikatnie rumiana.
CZYTASZ
california waves ⇝ TAEKOOK
FanfictionTaehyung wyjeżdża na swoje pierwsze kalifornijskie wakacje i poznaje dwa lata młodszego chłopaka, który od razu wpada mu w oko z wzajemnością. Któregoś dnia widzi, jak Jungkook relaksuje się na hamaku przed przyczepą należącą do pracowników lokalnej...