Spotkanie z rzeczywistością

1.5K 131 18
                                    


Harry nie mógł się ruszyć. I nawet gdyby Voldemort nie rzucił na niego zaklęcia Petrificus Totalus to pewnie i tak nie mógłby drgnąć. Minęło ponad pół roku odkąd ostatni raz widział Czarnego Pana, zanim postanowił uciec i ukryć się. Ponad sześć miesięcy, podczas których czuł się bardziej wolny niż przez ostatnie sześć lat...

- Namieszałeś chłopcze – odezwał się Voldemort okrążając martwe ciała swoich śmierciożerców i z maniakalnym spojrzeniem przyglądając się im.

Harry wbił wzrok w jezioro, w tafle, które poukładał blisko brzegu i odliczał z paniką czas. Wiedział, że w każdej chwili może zginąć i nie ma takiej rzeczy, którą mógłby zrobić, żeby tego uniknąć. Jego życie spoczywało w rękach Czarnego Pana, Harry'ego z drugiego wymiaru i Ginny...

Nie mógł nic powiedzieć, więc nawet wyznanie prawdy, aby ratować własną skórę nie wchodziło w grę. Lecz pomimo tego, że takie działanie przeszło mu przez myśl nie ważyłby się po tym wszystkim zrobić czegoś takiego. Przysiągł sobie, że nie będzie już więcej płaszczyć się u niczyich stóp, a zwłaszcza nie pod stopami kogoś półkrwi, bo odkrył, że tym właśnie Tom Riddle jest.

- Ale powinienem ci też chyba podziękować – stwierdził nagle Voldemort odwracając wzrok od zmasakrowanych, martwych ciał. – Dzięki tobie w końcu uda nam się rozbić tę całą żałosną rebelię. Gdybyś się nie pojawił mój najwierniejszy sługa mógłby nigdy nie odnaleźć swojej drogi z powrotem do mnie.

Harry odetchnąłby z ulgą lub zaśmiał się, gdyby tylko mógł, słysząc te słowa. Ich plan na razie się powiódł. Jego śmierć teraz nie znaczyła wiele dla powodzenia misji, ale nie mniej jednak – chciał przeżyć. Chciał zobaczyć swoją siostrę i jeszcze raz przytulić swojego brata. Oczy go zapiekły, gdy zamykając powieki zobaczył wspomnienie, jak jego mama i tata siedzą na skraju jego łóżka i uśmiechając się życzą mu i Jeremy'emu dobranoc, tak jak to robili kiedy obaj byli jeszcze mali...

Harry siedząc na chłodnawym piasku, poczuł na sobie cień Voldemorta, ale nie otwierał oczu. Kilka łez spłynęło mu po policzkach i zacisnął zęby ze zgrzytem. Nie chciał, żeby Czarny Pan oglądał go jak przeżywa swoje własne błędy, zwłaszcza jeśli ten miał go zaraz zabić.

Nagle woda zaczęła falować niespokojnie, a fale dotknęły nóg Harry'ego.

Zaczęło się – pomyślał z przypływem nadziei. Z całych sił zaczął walczyć z zaklęciem, które go unieruchamiało, korzystając z rozkojarzenia Voldemorta.

Bazyliszek wychynął spod tafli wody, sycząc głośno i rozchlapując wodę dookoła. Voldemort cofnął się kilka kroków zaskoczony i unikając kropel wody.

- Czego tu chcesz? – zasyczał Voldemort adresując z irytacją gada.

Jednak ten wydał się niesłyszeć, co Czarny Pan do niego mówił.

- Muffliato... - mruknął pod nosem Harry uśmiechając się delikatnie.

Odwrócił wzrok i zaczął rozglądać się wokół.

Bazyliszek wychynął spod wody i otoczył Harry'ego swoim ogonem, zasłaniając go przed Voldemortem, który syczał i krzyczał w stronę Bazyliszka z narastającą furią.

Gad wydawał się szczerzyć z zadowoleniem. Harry w końcu poczuł jak zaklęcie przestaje działać, jednak kiedy zostało przerwane okazał się być słabszy niż przypuszczał i upadł swoim zranionym ramieniem na piasek.

Jęknął przeciągle, ale wiedząc, że znajduje się już poza grą – bezpieczny, o ile zaklęcie zagłuszające nie przestanie działać na Bazyliszku, obrócił się na plecy i zaczął ostrożnie zasklepiać ponownie ranę, nie spiesząc się specjalnie, chcąc być jak najdokładniejszym.

W tym samym czasie Ginny z tego wymiaru, trzymająca zawiniątko w ramionach, Hermiona i Regulus, wyposażeni w oba Temporbis dobiegali do jeziora.

Zawahali się krótko na widok Bazyliszka, ale po wymienieniu kilku zdeterminowanych spojrzeń ruszyli w dół pagórka.

- Hej! Vold-idioto! – zawołała Ginny. – Mam coś dla ciebie!

Voldemort zmarszczył brwi odwracając się w jej stronę.

Ginny zerknęła jeszcze raz z grymasem na zawartość szmat, które trzymała w ramionach, a potem rzuciła je pod nogi Czarnego Pana.

Hermiona stała za Regulusem, który obserwował wszystko ze stoickim spokojem, a tylko napięte ramiona wskazywały jak bardzo przerażony był.

Kiedy Voldemort się nie ruszył, ale spojrzał na szmaty leżące na piasku, wszyscy zamarli w oczekiwaniu, co teraz zrobi. To Hermiona ostatecznie nie wytrzymała. Wyrwała różdżkę z dłoni Regulusa, który był zbyt przejęty, żeby zareagować. Podeszła szybkim krokiem do Ginny i zakręcił różdżką w powietrzu, tak jak wiele razy obserwowała ruchy Ginny, gdy mieszkały razem w jej piwnicy.

- Wingardium Leviosa!

Szmatka z wierzchu uniosła się i odleciała szybko na bok zgodnie z ruchem różdżki w dłoni dziewczyny.

Ginny wstrzymała oddech rzucając spojrzenie na reakcję Hermiony, a potem skupiła wzrok z powrotem na Voldemorcie, który wydawał się w ogóle nie poruszony dwoma czarownicami. Zamiast tego patrzył z szokiem i konsternacją na to, co leżało pod nim.

To coś miało kształt jakby skulonego dziecka, tyle że chyba nikt w tym wymiarze nigdy nie widział czegoś tak do dziecka niepodobnego. Było bezwłose, jakby pokryte łuskami, ciemne, czerwonawo-czarne. Miało cienkie, wiotkie rączki i nóżki, i płaską twarz – żadne ludzkie dziecko na świecie nie mogło mieć takiej twarzy — twarz przypominającą łeb węża, z płonącymi czerwonymi oczkami.*

I nie minęło nawet dziesięć sekund, to było jak mrugnięcie, zbyt szybkie, żeby zrozumieć w pierwszej chwili, a i istota na piasku, i Voldemort, zniknęli.

Jedyny dowód, że kiedykolwiek tam stali to szmaty i odciski butów na piasku.

- Udało się – wyszeptała Ginny cicho, z niedowierzaniem, jakby musiała to powiedzieć na głos, jakby to nie mogło być prawdą i dopiero musiało zostać wyrażone. – Nie ma go...

Regulus nie mógł oddychać. Na ślepo i z trzęsącymi się dłońmi zaczął zrywać guziki na sowim ramieniu odsłaniając niedbale znak śmierciożercy. Wycelował różdżkę na czaszkę i zamruczał zaklęcie aktywujące, ale nic się nie wydarzyło.

- Udało nam się – powiedział głośniej. – Udało się!

Bazyliszek odwinął swój ogon odsłaniając Harry'ego i pozwalając mu wstać. Wąż przewinął wzrokiem po plaży, zmuszając wszystkich do spuszczenia wzroku, a potem z sykiem, który brzmiał jak zgrzyt rzucił się w stronę błoni, gdzie śmierciożercy walczyli z rebelią. Tamci jeszcze nie zorientowali się, co się stało.

Voldemort zniknął. A właściwie obaj Voldemortowie zniknęli. Jeden, który podbił tę rzeczywistość, a drugi, który był swoją najsłabszą możliwą formą i planował dopiero odzyskanie ciała i swojej potęgi, we własnej rzeczywistości...



*fragment pochodzi z Czary Ognia, gdzie znajduje się opis wygldąu Czarnego Pana przed ceremonią na Cmentarzu w Little Hangleton.

Nie zauważyłam wcześniej, ale wychodzi na to, że następny rozdział będzie już ostatnim ;)


I open at the new start [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz