Voldemort był bardzo, bardzo, ale to bardzo zadowolony.
Może to trochę masochistyczne z jego strony i powinien odczuwać wściekłość, ale pomimo tego, że ściany i sufit waliły się wokół niego przez tego cholernego gada, był zadowolony.
Bazyliszek leżał teraz prawie że martwy u jego stóp. Zamknięte ślepia wyglądały jak stare, przebite, blade baloniki, odwrócone od tych śmierciożerców, którzy nie zginęli lub nie uciekli.
Śmierciożercy z kolei pałętali się wokół, naprawiając szkody, po trochu sprzątając – ale tylko na tyle, żeby dało się poruszać wokół. Lecz przede wszystkim, szykowali się do walki, walki która miała nastąpić i to bez dwóch zdań...
- Jak to mogło się stać? – usłyszał jak jeden ze śmierciożerców pyta drugiego.
Voldemort zaśmiał się, a tamci wzdrygnęli się – brzmiał conajmniej szaleńczo.
- To chyba oczywiste – stwierdził sucho. – Jeśli ktokolwiek zejdzie teraz z was do lochów, mogę wam gwarantować, że będzie tam kogoś brakowało.
Śmierciożercy zbladli.
- Nie mam teraz czasu zajmować się, który z was był na tyle głupi i lekkomyślny, aby zostawić Harry'ego Pottera samemu sobie bez nadzoru, bo szybciej zapytam jego samego, gdy stanie przede mną w pojedynku.
Ludzie zlewali się w czarną masę, każdy zajęty, choć zagubiony. Było tyle rzeczy, którymi można lub trzeba było się zająć. Nie byli gotowi – nie tylko materialnie, ale przede wszystkim psychicznie, na tak duże starcie. Od lat czuli się bezpieczni, dzięki Voldemortowi stojącemu za ich plecami i praktycznie całym światem u stóp. Nikt od ponad dziesięciu lat nie zbuntował się na tak dużą skalę, jaką przewidywał Czarny Pan.
Kiedy wszyscy wyszli z Wielkiej Sali, Voldemort został sam na sam z Bazyliszkiem, który gdy Tom odwrócił się do niego – otworzył swoje błyszczące ślepia.
- Milczysz? – syknął Czarny Pan. – Po tym jak cię wypuściłem, jak zająłem się tobą i wychwalałem, gdy inni nazwali cię potworem, tak mi się odwdzięczasz?
Bazyliszek nie odpowiedział, choć jego wzrok bystro pokpiwał ze słów czarnoksiężnika.
- Pragnę zrozumieć jak do tego doszło... Jak Harry Potter był w stanie ci cokolwiek zrobić, czego użył, żeby tak cię skrzywdzić.
Zwierzę zaczęło posykiwać, śmiać się.
- Mały Harry nie zrobił nic oprócz powiedzenia prawdy.
Voldemort zmarszczył brwi nie rozumiejąc, ale zanim zdołał zapytać węża co miał na myśli, drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się. Czarny Pan z irytacją, że ktoś śmie mu przeszkadzać odwrócił się w tamtą stronę gotowy nawet rzucić zaklęcie Cruciatus, a może nawet i zabić, kiedy słowa utknęły mu w gardle.
- Panie - dwójka śmierciożerców wprowadziła, jak gdyby nigdy nic, samego pieprzonego Harry'ego Pottera do środka. – Był w lochach, nie byliśmy pewni, czy powinniśmy go tam zostawić czy nie...
Voldemort nie odpowiedział wpatrzony prosto w Harry'ego, którego wzrok był tak samo nieugięty.
- Zostawcie go tu – powiedział w końcu nie patrząc na nich. – Sam się nim zajmę.
Zawahali się ledwie widocznie, ale wyszli, a drzwi zamknęły się z przyjemny trzaskiem.
- Jak? – wyszeptał Czarny Pan mrużąc oczy. – Jakim cudem jesteś tutaj, skoro wcześniej uciekłeś i napuściłeś na mnie mojego własnego Bazyliszka?
CZYTASZ
I open at the new start [ZAKOŃCZONE]
Fanfic[ZAKOŃCZONE] Harry Potter właśnie ułożył sobie życie w magicznym świecie po pokonaniu Sami-Wiecie-Kogo, ale los nigdy go nie lubił, więc stawia przed nim nowe wyzwanie. Tylko dlaczego jest ono tak strasznie podobne do poprzedniego? - A jednocześnie...