Rozdział 6

86 4 0
                                    

            Carnan ze spokojem przyglądał się swojej twarzy? Od dobrej godziny analizował każdy szczegół swojego wyglądu szukając choć najmniejszego podobieństwa do ojca. Nie znalazł nic jednak to go nie martwiło. Pamiętał dobrze jak Lottia oświadczyła, że widzi Thyrnala w nim, więc gdzieś ta zgodność była nawet, jeśli sam nie potrafił jej znaleźć. Odwrócił głowę i spostrzegł, że na zewnątrz już dawno wstało słońce. Był tak zajęty swymi poszukiwaniami, iż nie zauważył jak zaczęło świtać. Odetchnął głęboko i wszedł do łazienki. Jego bose stopy przeszywał chłód zielonkawych kamieni, jakimi wyłożona była podłoga. Wypolerowane do gładkości kawałki czarnego obsydianu umieszczone na ścianach odbijały niewyraźny obraz jego osoby. Chłopak ignorował wyszukany wystrój pomieszczenia nie widząc w nic nim nadzwyczajnego. Podszedł do wielkiej kamiennej wanny i nalał do niej odrobinę wody. Przez opatrunki nie mógł nadal wykąpać się tak jak lubił. Ograniczał się jedynie do opłukania ciała za pomocą gąbki, jaka leżała na cokoliku obok niego. Gdy skończył wrócił do pokoju akurat w chwili, gdy młoda służąca nakrywała do śniadania. Bez słowa wiedząc, że i tak nie wolno jej zamienić z nim bodaj jednego słowa podszedł do stolika i usiadł czekając aż dziewczyna skończy. Podziękował jej a ona słysząc te słowa zarumieniła się ukłoniła grzecznie i wyszła. Jadł w samotności starając się przemyśleć swoje położenie. Nie mógł próbować ucieczki, ponieważ nadal był zbyt słaby by pokonać strażników, którzy wałęsali się za nim krok w krok. Musiał jeszcze chwilę poczekać. Postanowił, że gdy tylko jego bok wróci do normy nie ustanie w próbach póki mu się nie uda lub nie zginie. W zamyśleniu popijał pachnącą owocami herbatę, gdy nagle usłyszał pukanie do drzwi. Zaskoczony tym zamrugał i zaprosił przybysza do komnaty. W progu stanął siwy medyk i patrzył na niego zlęknionym wzrokiem zza monokla.

-Dzień dobry Wasza książęca mość. –Rzekł spokojnie widząc świadomość w oczach pacjęta.

-Miejmy nadzieję, że dobry. –Doparł chłopak a starzec uniósł brwi ku górze słysząc ten twardy pełen energii głos.

-Widzę, że czujesz się lepiej Mości książę. –Carnan przytaknął jedynie ponownie zajmując się swoją herbatą. –Czy pozwolisz, że zmienię opatrunki na świeże? –Zapytał nieco skołowany medyk. Młodzieniec uśmiechnął się w duchu widząc zmieszanie na jego twarzy. Prawdopodobnie spodziewał się znaleźć go w jakiejś maligmie lub nadal złamanego ostatnimi wydarzeniami. Skinął głową na znak zgody, upił ostatni łyk napoju poczym wstał i podszedł do lekarza. Zdjął koszulę, jaką miał na sobie i odłożył ją na posłanie. Medyk ostrożnie odwijał bandaże z jego brzucha uważając by nie sprawić mu najmniejszego bólu. Chłopak tym czasem w milczeniu przyglądał się szybującym za oknem ptakom. – Jak twoje ręce książę? –Zagadnął.

-Bez większych zmian.

-Nadal odczuwasz ból?

-Tylko, jeśli coś mocniej chwycę lub popchnę. –Zaśmiał się pod nosem przypominając sobie swoją przepychankę ze strażnikiem. Oczywiście nikomu nie zamierzał o tym mówić. Podejrzewał nawet, że i Renzo utrzyma ten fakt w tajemnicy.

-Nadal zalecam ostrożność. –Odsłonił cały opatrunek i delikatnie dotknął okolicy bitewnej rany. Książę obrócił głowę by z pełną świadomością tego, co zobaczy popatrzeć na swoje odbicie w dużym lustrze. Oczy zwęziły mu się ze złości, gdy tak patrzył na okaleczoną skórę. Medyk wychwyciwszy jego spojrzenie z całej siły próbował zasłonić samym sobą zwierciadło jednak książę stanowczym gestem kazał mu się odsunąć i podszedł bliżej tafli dokładnie oglądając rany. Zacisnął zęby i warknął pod nosem

-Niech to szlak. Nie można mnie było bardziej okaleczyć prawda? –Zapytał w przestrzeń wcale nie oczekując odpowiedzi. Czuł jak krew gotuje się w jego żyłach z wściekłości, w uszach zaczynało mu huczeć i wybuchłby zapewne gdyby nie nagłe otwarcie drzwi. Zaskoczony spojrzał w tamtym kierunku i ujrzał rozradowaną twarz księżniczki

Smocze serceWhere stories live. Discover now