Rozdział 7 - Naszyjnik Madame Razz

794 72 11
                                    

- Czy ty przypadkiem nie uderzyłaś się w głowę? Masz amnezję i nie pamiętasz dla kogo pracujesz?

- Ty najwyraźniej też, skoro mi pomagasz - odcięłam się, sądząc, że trafiłam w czuły punkt.

- Mylisz się. Ja dla nikogo nie pracuję, do nikogo nie należę. Jestem wolnym duchem, jestem Swift Wind. - Potrząsnął łbem, a jego grzywa zafalowała. - Po prostu robię to, co uważam za słuszne.

- Acha, i tak po prostu pomagasz swoim wrogom. Bo to jest według ciebie słuszne.

Natychmiast zganiłam się za tak nierozważne posunięcie. To była ostatnia rzecz, jaką powinnam była powiedzieć, jeżeli zamierzałam zachęcić go do współpracy. Pogratulowałam sobie spostrzegawczości oraz taktu.

- Nigdy nie uważałem cię za swojego wroga, Catro. - Rumak spojrzał na mnie ze śmiertelną powagą.

Byłam przekonana, że się przesłyszałam. Widziałam go przecież podczas bitwy o Bright Moon, co prawda z daleka, ale to wystarczyło, aby pojąć, czyją stronę trzymał. Walczył ramię w ramię z księżniczkami, tłukąc skrzydłami żołnierzy Hordy, którzy padali nieprzytomni jak muchy.

Czy gdyby przyszło nam ze sobą walczyć, też powiedziałby: "Nigdy nie uważałem cię za swojego wroga, ale teraz muszę kopnąć cię w twarz?". Z łatwością mogłam wyobrazić sobie taką sytuację. Niewiele brakowało, żebym wybuchnęła histerycznym śmiechem.

- Ruszmy się wreszcie, bo nas noc zastanie - przerwałam niezręczną ciszę, która między nami zapadła. Miałam nadzieję, że Swift Wind nie będzie próbował wracać więcej do tego tematu.

- Chwileczkę, najpierw coś sobie wyjaśnijmy. - Machnął gwałtownie ogonem. - Co to znaczy, że nie możesz wrócić do Strefy Trwogi? I dlaczego, na Etherię, chcesz się dostać do Bright Moon?

To było chyba nawet gorsze od rozmowy o byciu lub nie byciu wrogami.

Jęknęłam przeciągle i przetarłam sobie twarz. Jeśli jeszcze ktoś mnie dziś o to spyta, przysięgam, że nie ręczę za siebie.

- Posłuchaj, zróbmy tak. - Popatrzyłam w jego jasne, czujne oczy. - Ty zabierzesz mnie do twierdzy, a ja po drodze wszystko ci opowiem. Zaoszczędzimy w ten sposób trochę czasu. Może być?

Mogłam niemalże zobaczyć, jak trybiki w jego głowie pracują na zwiększonych obrotach. Upłynęło kilka nieznośnie długich sekund, nim usłyszałam wyczekiwaną odpowiedź. Ciężar na moich barkach jakby zelżał.

- Rozumiem, że wybierasz opcję z lataniem? - Zastrzygł uszami.

Przytaknęłam. Chociaż nie przepadałam za wysoko położonymi miejscami, wolałam to od narażania się na kolejne spotkanie z głodnym, przerośniętym robalem. Albo czymś jeszcze gorszym.

Zwinnie wskoczyłam na grzbiet Swift Winda.

- Trzymaj się mocno, bo może trochę trząść - zarżał.

Po chwili poderwaliśmy się do góry.
Nigdy przedtem nie siedziałam na koniu na oklep - to było dla mnie niewygodne i raczej dziwne doświadczenie, co dodatkowo potęgował fakt, że lecieliśmy pareset metrów nad ziemią. Szepczący Las przypominał stąd rozmytą plamę zieleni, w której nie dało się dostrzec praktycznie żadnych szczegółów.

Wiatr rozwiewał moje włosy i szumiał w uszach, gdy wznosiliśmy się coraz wyżej, aż w końcu otoczyły nas puchate chmury. Słońce wyglądało zza nich nieśmiało, przez co upał nie był aż tak uciążliwy, jak możnaby się spodziewać.

Wyciągnęłam rękę i spróbowałam dotknąć białych obłoków. Wymykały się spomiędzy moich palców; niedostępne i ulotne zdawały się kpić z moich starań. Boleśnie przypominały mi o ludziach, których zawiodłam i skrzywdziłam swym postępowaniem.

Wybacz mi Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz