epilog

2.3K 202 193
                                    

Od 16 października, kiedy to wszystko miało miejsce, siedział przy swoim słoneczku

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Od 16 października, kiedy to wszystko miało miejsce, siedział przy swoim słoneczku. Nie pozwalał nikomu zajmować się tym skarbem poza nim, oczywiście pomijając lekarzy i pielęgniarki, no i w ostateczności jego rodziców.

Trwał przy jego poturbowanym ciałku od bladego świtu, aż po ciemną, pokrytą najpiękniejszymi gwiazdozbiorami noc.

Jego miłość nie miała granic. Kochał tak mocno, jakby się mogło zdawać, że kochać nie może nikt. Kochał zawzięcie, uparcie, od samego początku, aż do samiuteńkiego, najsmutniejszego końca i jeszcze jeden dzień dłużej. Bo kto wie, śmierć przychodzi nagle, a wypadki chodzą po ludziach.

Cały ten czas, gdy trzymał za bladą rękę swojego szczęścia, miał nadzieję. Miał nadzieję na lepsze jutro, na to, że jego powód do życia w końcu otworzy zaspane, ciemne, czekoladowe oczka i będzie mógł wreszcie wyściskać za wszystkie czasy nareszcie w pełni świadomego mężczyznę.

Czekał. On czekał, pewien swojego zdania, swoich wyimaginowanych wyobrażeń tego właśnie dnia, który nie nadchodził. Powinien już dawno stracić cierpliwość i ostatki nadziei, tak samo jak zrobili to rodzice tej kruchej istoty i lekarze zajmujący się nim. W końcu nadzieja matką głupich. A on był głupio zakochany w tym bladym chłopaczku z sąsiedztwa, z którym planował spędzić resztę życia. I nie, to życie nie miało się skończyć w wieku dwudziestu czterech lat. Bo wraz z tym aniołkiem, odszedł by i on. Nie chciał być niewolnikiem tego świata bez tego małego promyczka.

Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny, godziny w doby, aż wreszcie mijały kolejne tygodnie, a jedynym dowodem na ciągłe życie tego chłopaczka, był ten cholerny monitor na którym widać było w jakim tempie i jaki rytm wystukuje jego serduszko.

Jeśli wcześniej, ktoś zapytałby się go o to, czego się boi, odpowiedziałby, że niczego. Bo z jego najukochańszym na świecie Koreańczykiem nie miał czego się bać. Ale gdyby ktoś zapytałby go o jego największe lęki - teraz, bez żadnego zawahania odpowiedziałby, że strata tego aniołka była czymś gorszym od jego własnej, nieuniknionej śmierci. Bo tu już nie chodzi o to, że ten stan, który potocznie nazywamy umieraniem, jest czymś, czego każdy człowiek powinien się bać, bo w końcu życie to najpiękniejszy dar, który my, ludzie, kiedykolwiek otrzymaliśmy. Tu chodzi o to jak bardzo on kochał tego chłopca, i jak bardzo zdążył się od niego uzależnić. Nie potrafił i nie chciał bez niego funkcjonować, nie umiał wyobrazić sobie życia bez niego. Był już w tak cholernie wielkiej i czarnej dupie, tak mocno pochłonięty przez tą głupią miłość, że aż sam śmiał się z siebie i swojej niesamowitej głupoty i naiwności.

Jego miłość leżała na białym, szpitalnym łóżku, a on, trzymając jego dłoń i powtarzając jak mantrę, aby w końcu podniósł powieki, siedział tuż obok. Ani mu się śniło, żeby wyjść z tej cholernej sali choć na chwilę. Nie chciał przegapić momentu, na który wszyscy tak bardzo czekali i powoli tracili już nadzieję, że ten dzień w końcu nadejdzie. 

wake up, honey || taekook✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz