*Oczami Nica*
– Nico! Wstawaj, chłopie. Pora na śniadanie!
– Och, odwal się, Leo – wymruczałem w poduszkę i przykryłem się szczelniej kołdrą.
– Nie, nie odwalę się. Mamy piękny sobotni poranek. Powinieneś wyjść z łóżka i odetchnąć świeżym powietrzem, zjeść śniadanie, a następnie podlać kwiatki w ogródku lub porobić na drutach. Jak prawdziwy mężczyzna! – Leo zrobił minę macho i wypiął pierś.
– Taa. Czyli mam brać przykład z ciebie? – parsknąłem. W odpowiedzi wystawił mi język.
Syn Hefajstosa odsłonił okna, a ja zacisnąłem powieki, gdy promienie słoneczne zaświeciły mi w twarz. Zasłoniłem ręką oczy i powoli zwlokłem się z łóżka.
Po chwili Leo wyszedł, a ja poszedłem się przebrać. Założyłem ciemną koszulkę z napisem ,,NIE" oraz czarne jeansy. Spojrzałem z niesmakiem w lustro. Wyglądałem jak jeden z podziemnych poddanych mojego ojca, i mam tu na myśli oczywiście duchy. Tak nawiasem mówiąc, moim ojcem jest Hades, bóg śmierci i Pan Podziemia. Ale pomiędzy mną a upiorami była zasadnicza różnica: one były przezroczyste, a ja nie. Jeszcze nie. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że każdego dnia robię się coraz bledszy.
Rozwichrzone po nocy włosy przeczesałem jedynie ręką, a następnie niedbale pościeliłem łóżko i wyszedłem z domku trzynastego. Pobiegłem ścieżką w stronę stołówki, ale gdy byłem w połowie drogi moją uwagę zwróciły krzyki, dochodzące ze znajdujących się niedaleko domków. Zmarszczyłem brwi. Owszem, wrzaski i krzyki bitewne były rzeczą normalną w Obozie Herosów, lecz te były jakieś inne, jakby przepełnione lękiem.
Skierowałem się w tamtą stronę.
***
Już z daleka poczułem zapach ognia i dymu. Przyspieszyłem kroku i po chwili stanąłem jak wryty, wpatrując się z niedowierzaniem w to, co działo się na placu.
Ludzie zebrani pod płonącym domkiem Apolla wyglądali jak chmara owadów, ruchliwa i stłoczona w jednym miejscu. Wszyscy machali rękami, wrzeszczeli i popychali się wzajemnie.
Podbiegłem nieco bliżej do tłumu i spytałem najbliżej stojącej osoby:
– Hej, co tu się dzieje?
Moim rozmówcą był Tommy, jedenastoletni syn Hefajstosa, brat Leona Valdeza.
– Bitwa między dziećmi Aresa i Apolla. Zaczęło się jakoś piętnaście minut temu, Jedni sypali wierszami i strzałami, drudzy włóczniami i przekleństwami. W końcu ktoś od Aresa nie wytrzymał i poszedł po płonącą pochodnię. A oto i efekt. – Wyciągnął rękę i wskazał walący się dach Siódemki.
– Nikogo nie ma w środku? – spytałem zaniepokojony.
– Podobno brakuje jednej osoby, ale aktualnie stadium pożaru jest na takim poziomie, że niemożliwe jest wejście do środka. Otworzysz drzwi i bum! Cały dach i ściany się zawalą. Byłoby to nie tylko samobójstwem, ale też morderstwem. Tak mówił Chejron – zakończył smutno.
– Dzięki za informacje, Tom. – Poklepałem go po ramieniu. – Jesteś pierwszoroczny, zgadza się?
Skinął głową. Spojrzałem na niego ze współczuciem. Z tego co pamiętam, dotarł do obozu jakieś pięć dni temu. Sytuacja, która teraz się zdarzyła, na pewno nie dodawała mu otuchy w obcym miejscu. Widać było w jego oczach strach.
– Nie przejmuj się. Na pewno wszystko dobrze się skończy. Zobaczysz – pocieszyłem go.
Uśmiechnął się do mnie słabo i podszedł nieco bliżej do zbiorowiska. Uznałem, że to nie najgorszy pomysł, toteż poszedłem w jego ślady. Zastanawiałem się, kto mógłby okazać się pomocny w tej sytuacji. Do głowy przyszedł mi mój kumpel, Leo, który był odporny na ogień, ale jak miałby się dostać do środka? A potem jeszcze wynieść poszkodowanego? Nie, to zły pomysł.
CZYTASZ
Spokojnie - to tylko ja...
RomanceRomans? Odhaczone. Przygoda? Odhaczone. Trójkąty miłosne? Też się znajdą. Fanfiction przeznaczone dla tych, którzy znają się na dobrym humorze i mają ochotę poznać kompletnie nową odsłonę greckich (i rzymskich) herosów. Nie wierzysz? To sam się prze...