ROZDZIAŁ II

204 10 1
                                    

*Oczami Nica*

– Nico! Wstawaj, chłopie. Pora na śniadanie!

– Och, odwal się, Leo – wymruczałem w poduszkę i przykryłem się szczelniej kołdrą.

– Nie, nie odwalę się. Mamy piękny sobotni poranek. Powinieneś wyjść z łóżka i odetchnąć świeżym powietrzem, zjeść śniadanie, a następnie podlać kwiatki w ogródku lub porobić na drutach. Jak prawdziwy mężczyzna! – Leo zrobił minę macho i wypiął pierś.

– Taa. Czyli mam brać przykład z ciebie? – parsknąłem. W odpowiedzi wystawił mi język.

Syn Hefajstosa odsłonił okna, a ja zacisnąłem powieki, gdy promienie słoneczne zaświeciły mi w twarz. Zasłoniłem ręką oczy i powoli zwlokłem się z łóżka.

Po chwili Leo wyszedł, a ja poszedłem się przebrać. Założyłem ciemną koszulkę z napisem ,,NIE" oraz czarne jeansy. Spojrzałem z niesmakiem w lustro. Wyglądałem jak jeden z podziemnych poddanych mojego ojca, i mam tu na myśli oczywiście duchy. Tak nawiasem mówiąc, moim ojcem jest Hades, bóg śmierci i Pan Podziemia. Ale pomiędzy mną a upiorami była zasadnicza różnica: one były przezroczyste, a ja nie. Jeszcze nie. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że każdego dnia robię się coraz bledszy.

Rozwichrzone po nocy włosy przeczesałem jedynie ręką, a następnie niedbale pościeliłem łóżko i wyszedłem z domku trzynastego. Pobiegłem ścieżką w stronę stołówki, ale gdy byłem w połowie drogi moją uwagę zwróciły krzyki, dochodzące ze znajdujących się niedaleko domków. Zmarszczyłem brwi. Owszem, wrzaski i krzyki bitewne były rzeczą normalną w Obozie Herosów, lecz te były jakieś inne, jakby przepełnione lękiem.

Skierowałem się w tamtą stronę.

***

Już z daleka poczułem zapach ognia i dymu. Przyspieszyłem kroku i po chwili stanąłem jak wryty, wpatrując się z niedowierzaniem w to, co działo się na placu.

Ludzie zebrani pod płonącym domkiem Apolla wyglądali jak chmara owadów, ruchliwa i stłoczona w jednym miejscu. Wszyscy machali rękami, wrzeszczeli i popychali się wzajemnie.

Podbiegłem nieco bliżej do tłumu i spytałem najbliżej stojącej osoby:

– Hej, co tu się dzieje?

Moim rozmówcą był Tommy, jedenastoletni syn Hefajstosa, brat Leona Valdeza.

– Bitwa między dziećmi Aresa i Apolla. Zaczęło się jakoś piętnaście minut temu, Jedni sypali wierszami i strzałami, drudzy włóczniami i przekleństwami. W końcu ktoś od Aresa nie wytrzymał i poszedł po płonącą pochodnię. A oto i efekt. – Wyciągnął rękę i wskazał walący się dach Siódemki.

– Nikogo nie ma w środku? – spytałem zaniepokojony.

– Podobno brakuje jednej osoby, ale aktualnie stadium pożaru jest na takim poziomie, że niemożliwe jest wejście do środka. Otworzysz drzwi i bum! Cały dach i ściany się zawalą. Byłoby to nie tylko samobójstwem, ale też morderstwem. Tak mówił Chejron – zakończył smutno.

– Dzięki za informacje, Tom. – Poklepałem go po ramieniu. – Jesteś pierwszoroczny, zgadza się?

Skinął głową. Spojrzałem na niego ze współczuciem. Z tego co pamiętam, dotarł do obozu jakieś pięć dni temu. Sytuacja, która teraz się zdarzyła, na pewno nie dodawała mu otuchy w obcym miejscu. Widać było w jego oczach strach.

– Nie przejmuj się. Na pewno wszystko dobrze się skończy. Zobaczysz – pocieszyłem go.

Uśmiechnął się do mnie słabo i podszedł nieco bliżej do zbiorowiska. Uznałem, że to nie najgorszy pomysł, toteż poszedłem w jego ślady. Zastanawiałem się, kto mógłby okazać się pomocny w tej sytuacji. Do głowy przyszedł mi mój kumpel, Leo, który był odporny na ogień, ale jak miałby się dostać do środka? A potem jeszcze wynieść poszkodowanego? Nie, to zły pomysł.

Spokojnie - to tylko ja...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz