𝓢𝓲𝓮𝓻𝓹𝓲𝓮𝓷, 1915

403 22 3
                                    

𝓑yło dopiero kilka minut po ósmej, a na tarasie już można było zobaczyć młodą dziewczynę, która siedziała na metalowym krześle. Łapała każdy pojedynczy promień rannego, sierpniowego słońca. Było zaskakująco i przyjemnie cicho. Cisza wypełniona była przez dźwięki natury, które wcale jej nie przerywały. One idealnie się w niej przenikały, tworząc coś niesamowicie harmonijnego. Wiatr pomiędzy liśćmi drzew, woda w fontannie, ptaki w gniazdach i na niebie. Laura czuła zapach kwiatów z ogrodu, ale też lekki i delikatny powiew przychodzący z nad stawu, który niósł ze sobą słodkawy, ale świeży zapach wody. Dziewczyna zamknęła oczy i rozkoszowała się każdą sekundą spędzoną w tym miejscu i w takich warunkach. W pewnym momencie coś lub ktoś zasłonił jej dostęp do promieni słonecznych. Powoli otworzyła jedno oko i przyglądnęła się intruzowi. Zmierzwione brązowe włosy, biała lniana koszula podwinięta nad łokcie i czarne spodnie na szelkach. Doskonale wiedziała kto to był.

- W czym mogę ci pomóc, Jerome? - zapytała i przelotnie się uśmiechnęła, próbując zachować poważną minę.

Od zeszłego lata wiele się zmieniło. Jeśli ktoś powiedziałby jej wtedy, że będzie spędzała z tym chłopakiem tyle czasu, nie uwierzyłaby. Od pamiętnego zajścia przy fontannie Jerome zaciekawił się Laurą. Pojawiał się zawsze kiedy wychodziła na zewnątrz. Chociaż z początku wracała do środka jak tylko zobaczyła jego twarz, tak później coraz częściej zostawała żeby popatrzeć czy nawet zamienić pare zdań. Tak minęło im lato. Laura nie chciała tego przyznać i nigdy głośno tego nie powiedziała, ale Jerome tamtego lata stał się jej bliższy niż ktokolwiek do tej pory. Zaczęła uświadamiać sobie, że może znalazła w nim przyjaciela, którego tak bardzo pragnęła mieć. Miała gdzieś tych wszystkich pajaców z bankietów i przyjęć. Nie obchodziły ją idiotki ze szkółki niedzielnej. Nie były za grosz warte jej uwagi. On był. Jerome ją ciekawił. Jego sposób bycia, zachowanie, reakcje, sposób w jaki się wyrażał.

- Mam dzisiaj dzień wolny. - powiedział i uśmiechnął się - Zastanawiałem się czy nie chcesz przejść się ze mną na drugą stronę jeziora. Mama przygotowała trochę jedzenia na piknik - uniósł w dłoni koszyk, którego Laura wcześniej nie zauważyła.

To jest ten moment, w którym można było powiedzieć, że dla Jerome'a Laura stała się kimś więcej niż córką pracodawcy czy nawet przyjaciółką. Chciał być obok niej przez cały czas. Nawet kiedy był zawalony obowiązkami, a wiedział, że ona jest w zasięgu wzroku, przyglądał jej się. Znał jej wszystkie małe nawyki. Umiał ją rozśmieszyć, a jej uśmiech był dla niego najcenniejszą rzeczą jaką mógł dostać. Uwielbiał kiedy się przekomarzali. Po kryjomu słuchał jak gra na fortepianie albo recytuje francuską poezje w salonie. Patrzył jej w oczy bez żadnego skrępowania, czuł się przy niej wolny. Miał szesnaście lat i ktoś powie, że nie mógł wiedzieć co to miłość, ale czy wiek faktycznie ma znaczenie? Jerome wpadł po uszy. I nawet chociaż bardzo chciał przestać czuć to co czuł przy Laurze to nie był w stanie. Widział ją codziennie, rozmawiał z nią codziennie, mieszkał dosłownie kilkanaście jardów od jej rezydencji.
Ale wiedział, że nie mógł czuć tego co czuł. Do Laury ustawiała się kolejka zamożnych chłopaków czy nawet mężczyzn z dobrych, bogatych rodzin, a on? Pracował dla jej ojca, tak samo jak jego matka i ledwo wiązali koniec z końcem. Nie była dziewczyną dla niego, a on chłopakiem dla niej.
Laura uśmiechnęła się i wyprostowała na krześle.

- Widzę, że z góry założyłeś, że się zgodzę - powiedziała i przybrała obojętny wyraz twarzy, a cała odwaga zniknęła z twarzy Jerome'a. Nie był już tak pewny czy z nim pójdzie.

- Bardziej moja mama - wzruszył ramionami i przy okazji koszykiem - ale tak. Założyłem, że się zgodzisz.

Laura wstała z krzesła, poprawiła sukienkę nadal mając minę, która nie wyrażała nic. Jerome zacisnął dłoń na rączce od koszyka. Jego być albo nie być.

When God Looked Away | Michael Gray [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz