𝓛𝓲𝓹𝓲𝓮𝓬, 1921

238 18 0
                                    

𝓜inęło kilka miesięcy i cały temat małżeństwa zdążył już opuścić głowę Laury.
Jerome zaprowadził Laurę na wzgórze kawałek od jej rezydencji i posadził na trawie. Była bardzo zaskoczona i nie miała pojęcia co jeszcze planował. Słońce dochodziło już ostatnich kresów nieba i widok jaki roztaczał się przed nimi był naprawdę niesamowity. Polne kwiaty i trawy skąpane w blasku zachodzącego słońca. Jeziorko, które o odbijało promienie i mieniło się milionem złotych świateł. Laura chciała żeby tamten obraz trwał wiecznie. Sielanka, niczym niezakłócona natura i błogość.

- Dlaczego mnie tutaj zabrałeś? - zapytała i wygodniej ułożyła się na trawie.

- Zbierałem się do tego dosyć długo, ale wiesz bardzo długo się znamy - zaczął, a w głowie dziewczyny zapaliła się czerwona lampka. Miała nadzieję, że to nie będzie to o czym myślała od października zeszłego roku.

- To prawda - potwierdziła i ścisnęła rękę chłopaka, starając się go uspokoić, bo wydawał jej się bardzo zdenerwowany.

- W każdym razie chciałem ci powiedzieć, że dużo wniosłaś w moje życie i byłaś świetną przyjaciółką, ale od pewnego czasu nasza relacja wygląda inaczej i chciałem ci powiedzieć, że...

- Proszę, nie mów tego - szepnęła cicho, czując co ma nastąpić.

- Kocham cię, Laura - padły te dwa słowa. Dziewczyna puściła jego dłoń i odsunęła się od niego kawałek nie będąc w stanie nic powiedzieć.

Panowała między nami nieznośna cisza. Laura nie wiedziała co powinna mu odpowiedzieć. Naprawdę nie chciała go zranić, ale wiedziała, że cokolwiek wyjdzie z jej ust dla niego będzie krzywdzące. Całe jej ciało ogarnęła niekontrolowana panika. Laura nie potrafiła w tamtym momencie myśleć na tyle trzeźwo żeby odpowiednio dobrać swoje słowa i zachowanie.

- Powiesz coś? - zapytał.

Wstałam z ziemi, a on przyglądał mi się uważnie nie rozumiejąc sytuacji. Pewnie był pewien, że odpowie mu to samo. Ale nie mogła, nie była w stanie. Wolała zafundować mu gorzką prawdę niż tworzyć coś co od samego początku byłoby fałszywe.

- Ja.ja... przepraszam, ale nie czuję tego samego - wydukała, wstała i po prostu zaczęła biec. Uciekła, zostawiając go samego. Nie obejrzała się za siebie ani razu. Bała się, że zobaczy jego twarz pełną bólu, ale przede wszystkim szoku. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w tamtym momencie złamała mu serce i nie było jej stać na nic więcej niż ucieczka. Była przerażona jego słowami, a przede wszystkim tym, że nawet jeśli bardzo by próbowała to nie mogłaby odwzajemnić jego uczuć.

Jeszcze chyba nigdy Laura nie wypowiedziała tak ciężkich dla niej słów. „Nie czuję tego samego" zawisło w jej sercu i umyśle niczym najgorszy ciężar jaki mógł istnieć. To była jej wina, bo nie przerywała ich ciągnącego się romansu, choć powinna to zrobić już dawno. Była samolubna, trzymając go przy sobie i oszukując siebie i jego, że jej serce będzie w stanie pokochać go bardziej jako męża na resztę życia niż kochanka na chwilę.

***
Laura odgarnęła włosy na plecy i zeszła po drewnianych schodach na dolny korytarz. Miała udać się do salonu, skąd dobiegały głośne rozmowy jej ojca z gośćmi i trochę cichsza muzyka jazzowa puszczana z gramofonu. Nałożyła na twarz swój najpiękniejszy uśmiech i weszła do pomieszczenia. Ogarnął ją zapach cygara i alkoholu, a wszystkie spojrzenia były utkwione właśnie w nią.

- Dobry wieczór, ojcze. - przywitała się z mężczyzną, który siedział w czarnym skórzanym fotelu i palił cygaro, jak to miał w zwyczaju robić - Dobry wieczór wszystkim.

- Ahhh Laura, moja piękna córka - uśmiechnął się i odłożył cygaro na stolik.

- Za każdym razem jak ją widzę coraz bardziej przypomina mi Elizabeth - odezwała się babcia, kończąc palić swoją cygaretkę.

When God Looked Away | Michael Gray [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz