Wszystko rozpoczęło się od ciszy. Głuchej, napiętej i przeszywającej do szpiku kości ciszy. Trwała może minutę, choć zdawało się, że całkowicie zatrzymała czas. Następnie padł strzał, a w sali koncertowej Royal Albert Hall rozległ się krzyk i pisk, przechodzący powoli w płacz. Ludzie zaczęli uciekać, gdzie się dało. Chowali się za oparcia foteli, taranując przy tym swoich sąsiadów. Wrzawę przerwał dopiero donośny głos, postaci, która wkroczyła ciężkim krokiem na scenę, ciągnąc przy sobie chłopca ze skrzypcami w dłoni, z lufą pistoletu przystawioną do skroni. Ludzie zamarli w strachu i przerażone spojrzenia skierowali na mężczyzn.
Skrzypek był tym typem chłopaka, którego starsze panie zawsze poprosić mogły o naprawienie telewizora, a dzieci o zagranie im jakiegoś imponująco szybkiego utworu. Cieszył się w okolicy opinią dobrze wychowanego i uprzejmego, nikt nigdy nie śmiał mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Co wieczór wracał do swojego mieszkania rowerem, po kolejnej próbie zespołu. Na plecach wiózł futerał ze skrzypcami, doglądając, aby nic nie stało się instrumentowi. Każdy widział w nim cień autorytetu. Każdy był pewien, że przejrzał go już na wylot.— Wybaczcie wtargnięcie, drodzy państwo — zaczął nieznajomy uniesionym tonem. — Dziś do koncertu dorzucę wam kilka atrakcji.
Na sali nikt nie odważył się odezwać, dlatego mężczyzna kontynuował.
— Ten tutaj obok, nazywa się...
— Felix — odpowiedział ciemnowłosy, starając się uspokoić drżący głos.
— Dobrze. Jeśli ktokolwiek z was wezwie policję, znajomego, nieznajomego, lub choć spróbuje skontaktować się z inną istotą żywą poza murami teatru, naszemu obecnemu tutaj Felixowi, rozwalę łeb.
Kilka osób pokiwało nieśmiało głowami, cały czas starając ukryć przed zagrożeniem. Nikt nie rozumiał dlaczego zamachowiec im groził, dlaczego to skrzypek stał się jego główną ofiarą i czy oni wszyscy się w końcu nimi staną. Czekali więc cierpliwie, wpatrując przed siebie.
Czekał również Felix. Prawdopodobnie najgorliwiej z nich wszystkich, bo chłodny metal stykający się z jego skronią, wcale go nie relaksował. Wręcz przeciwnie. Patrzył w dal, zachowując kamienny wyraz twarzy i opanowaną postawę. Zdając sobie sprawę, że od tego co zrobi, będzie zależeć życie wszystkich zebranych, wręcz musiał udźwignąć tą odpowiedzialność.
Zaczął myśleć racjonalnie. Nie miał pewności, czy przeżyje. Los padł na niego, na ten moment nie mógł nic na to poradzić. Jeśli miał zginąć, uznał, że zwyczajnie musiało tak być. Mordercy nigdy nie przestali biegać po świecie, wystarczyło czekać tylko na moment aż zbliżyli się w odpowiedniej chwilii.
— Zadziwia mnie twój spokój — zagadnął morderca.
Brunet rzucił na niego jedynie szybkim spojrzeniem, gdy ten wpadając na scenę, chwycił go pod ramię. Mógł mieć może pięćdziesiąt trzy lata. Włosy mu siwiały a skóra na twarzy marszczyła pod wpływem wieku. Ubrany był w kracianą koszulę i obdarte spodnie. Patrząc na niego z daleka, nie przypuszczałoby się jakie ma intencje.
— Co w nim takiego nadzwyczajnego? — odpowiedział chłodno Felix.
Wzrok opuścił na podłogę i przełknął ślinę.— Jesteś jeszcze gówniarzem, nie śpieszno ci chyba do śmierci.
— Najwidoczniej to mój nieszczęśliwy dzień.
Morderca prcyhnął z rozbawieniem.
— Mogę zadać ci pytanie? — skrzypek zaryzykował.
— Naturalnie, w końcu to twój nieszczęśliwy dzień.
Brunet spiął się i zaczął gorączkowo myśleć. Cholera, wiadomo, że nie miał do niego ani jednego pytania. Nie był nawet ciekaw, jak oprawca się tu dostał, lub jak miał na imię. Chciał po prostu zagrać na czasie.

CZYTASZ
delirium ༄ sherlock bbc
Fanfiction❝𝐼𝑡 𝑟𝑎𝑡𝑡𝑙𝑒𝑠 𝑚𝑦 𝑙𝑢𝑛𝑔𝑠, 𝑏𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑚𝑖𝑛𝑑 𝑖𝑠 𝑇𝑎𝑛𝑔𝑙𝑒𝑑 𝑏𝑒𝑡𝑤𝑒𝑒𝑛 𝑦𝑜𝑢𝑟 𝑙𝑖𝑡𝑡𝑙𝑒 𝑓𝑙𝑎𝑤𝑠. ❞ Londyn działał poniekąd jak magnes na przestępców, lub inne postacie ściśle związane z branżą kryminalną. Jednak mimo...