06 | A VERBIS AD VERBERA

28 3 2
                                    

   Oddział psychiatryczny dla dorosłych w istocie stereotypów jakie wokół niego krążyły, był całkowicie normalnym miejscem. Mógł to przyznać każdy pojedyńczy pacjent, bez wględu na przypadłość i ilość spędzonego tam czasu. Ludzie z niezwykłą łatwością nawiązywali  między sobą kontakty. Zapewne głównie z łączącej ich cechy — wszyscy nie chcieli tam być. Oczywiście, że przecież ich nie torturowano, ani nie spotykali schizofremików uzbrojonych w noże w swoich pokojach nad ranem. Takie bajki pozostawały poza murami szpitala. Wewnątrz panował jednak system odbiegający nałkowicie od standarów. Normalny, jednak niestandardowy.

   Sherlock, jak wcześniej wspominałam, przez długi czas nie wychodził ze swojego pokoju. Nie wstawał z łóżka, czasem nawet nie zmieniając pozycji w jakiej leżał od świtu. Jeść nie chciał, toteż dokarmiano go drogą dożylną. Patrząc na to z biegiem czasu, wpadał w zażenowanie. Odkąd został szpitalnym dezerterem, jego życie nabrało nagle całkowicie innego sensu. Prawdopodobnie nawetu się to podobało.

W analogiczny sposób załatwił sobie bezproblemowe wpuszczenie na oddział Felixa. Oczywiście nie było to takie od razu proste. Potrzebował dobrych ludzi i sytuacji, a tych niestety zbyt wiele nie miał.

   — Od nowa. I raz, dwa, trzy...

   W pokoju z numerem trzynaście rozległ się czysty i wyraźny dźwięk smyczka przesuniętego po strunach skrzypiec. Nie byle jakich, bo świetnych, spod dobrej ręki. Ich właścicielem mógł być jedynie prawdziwy koneser muzyki klasycznej — nie kto inny, jak Felix Evendeen, któremu dłonie ze stresu zaczynały zamoistnie dygotać. Rozpoczynał ten sam utwór już po raz ósmy i jego nerwy zaczynały się powoli strzępić. Momentalnie jego lewa dłoń spięła się chyba zbyt mocno, zsuwając i wydobywając jakiś niezidentyfikowany dźwięk, który momentalnie wytrącił z równowagi jego, jak i słuchacza.

   — Chryste, no ile można?! — podniósł głos chłopak, agresywnie odsuwając instrument od żuchwy. — Możesz przypomnieć mi w jakim celu w ogóle to robię?

   — Jesteś moim uczniem, Nicolé Evendeen.

Mimo, iż odpowiedział mu zachowując całkowitą powagę, gdzieś w środku dusił się ze śmiechu. Zirytowanie skrzypka wprawiało go w znakomity nastrój. Chyba przez zbyt długi czas nikogo nie irytował i zapomniał jakie to satysfakcjonujące uczucie.

   Każdy jego krok, i każdy krok zrobiony w jego stronę kontrolował Mycroft. Sherlock nie wiedział całkowicie na jaką skalę, ale jedna z pielęgniarek szepnęła mu któregoś dnia, że istnieje lista osób, które ❝Wielki Brat❞ upoważnił do odwiedzin w szpitalu. Wydawało się to tak oczywiste, choć jednak trudne, by rozgryźć.

Tamtego wieczora detektyw zjadł kolację szybciej od wszystkich pacjentów i wrócił do pokoju. Korzystając z całkowitej ciszy i spokoju, po raz pierwszy od dawna, powrócił do Pałacu Myśli. Zebrał tam bowiem w ciągu ostatnich godzin nazwiska wszystkich osób, z którymi miał kiedykolwiek styczność, następnie przypominając sobie owe zdarzenia.

Samodzielnie sporządził listę prawdopodobieństw. Nazwał tak postacie, które na spisie polityka miały prawo bytu podparte jakimiś sensownymi argumentami.
Dlaczego, więc wpadł na Nicolé? W końcu nie była osobą, której możnaby powierzyć na tyle ważną tajemnicę.

   Dlatego młodszej siostry Felixa na liście nie było. I detektyw bardzo dobrze o tym wiedział. Sęk w tym, że miał pomysł jak ją na niej umieścić.

Złożył podanie o możliwość udzielania prywatnych lekcji gry na skrzypcach podczas pobytu na oddziale. Dyrektor, zdziwiony tym ruchem, momentalnie skontaktował się ze starszym Holmesem. Nicolé była przecież jego współpracownicą we wsadzeniu tu Sherlocka, także zgodę wyraził od razu. Nie spodziewał się nawet, że na kartę wejściową, która adresowana była jedynie na nazwisko, może wejść nie ten Evendeen, którego zezwolił wpuścić.

delirium ༄ sherlock bbcOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz