Sherlock Holmes nieczęsto widywany był w stanie przygnębienia. Raczej omijano go zawsze stwierdzeniem, że “ten typ już tak ma”, lub liczono, że zaraz mu przejdzie. Nikt jednak nigdy nie przyjrzał mu się bliżej. Ten jeden raz detektyw był sam na sam ze swoimi myślami, które od kilku godzin taranowały ściany jego Pałacu Myśli. W całkowitej samotności, kiedy nikogo innego nie było w pobliżu, mógł wreszcie odetchnąć pełną piersią, dać emocjom się uwolnić. Wszystko spływało z niego, oczyszczając umysł. Uwielbiał to uczucie. Wyzbycia się czynników zakłócających mu logiczne myślenie i gotowość na starcie kolejnej walki.
Wracał pieszo. Mimo godziny pierwszej, która w niedługim czasie wybić miała na zegarach wszystkich Anglików, nie wziął taksówki. Nie pojechał metrem, czy autobusem. Szedł powolnym krokiem, wpatrując się w horyzont rozgwieżdżonego nieba. Chłodny wiatr dmuchał w jego twarz, rozrzucając we wszystkie strony ciemne, już nieco krótsze, loki i targał czarnym płaszczem.
Ominął ruchliwe ulice i przemieszczał się mniejszymi dróżkami, które na pierwszy rzut oka mogłyby wydawać się niebezpieczne. Budynek, będący jego celem, wyłaniał się w oddali. Z siedziby New Scotland Yardy spacerował może dziesięć minut i nie żałował walki ze swoim lenistwem. Choć wracał tu niechętnie, wiedział, że było to konieczne.
Na oddziale psychiatrycznym w Szpitalu Świętego Tomasza spędził ostatnie trzy miesiące. To miejsce wciąż było jego kulą u nogi i zwyczajnie nie mógł się z tym pogodzić. Był w końcu lepszy od wszystkich tych marnych ludzi, mądrzejszy. Spędzając dnie w towarzystwie tych najsłabszych — ostatecznie będąc jednym z nich, prawdopodobnie stracił całą esencję swojej osobowości. Powoli przestawał wierzyć, że był tym samym człowiekiem, którego niegdyś idealizował i ubóstwiał. Teraz był jednym z siedmiu miliardów zagubionych jednostek, czekających na śmierć. Popadł prawdopodobnie w stan gorszy od tego, w jakim był gdy go zabrano.
Przekraczając teraz próg budynku, pamiętał dzień, w którym zrobił to po raz pierwszy. Właściwie, został tam wciągnięty. Odurzony środkami, które osłabiły jego buntujący się organizm, pozbawiony własnej woli. Ze spojrzeniem brata, obserwującego całe zajście z boku.
Tamtego dnia było zwyczajnie gorzej. Sherlock odkąd tylko się obudził, przeczuwał, że wydarzy się coś złego. Nie przypuszczał jednak, że dotnie go to tak bezpośrednio.
Johna już od dawna nie było w domu i Bóg jeden wiedział, gdzie doktor się obracał. Poranek zaczął się jak zwykle. Holmes otworzył zaspane oczy i z niechęcią spojrzał w sufit. Leżał tak kilka minut, lub może kilka godzin. W mieszkaniu było przeraźliwie zimno. Nie tylko za sprawą paskudnej pogody, ale i faktu, że brunet chodził po nieogrzewanym mieszkaniu jedynie w bieliźnie, twierdząc, że założenie ubrań ma znaczenie tylko, kiedy ma się przed kim je pokazać. Ciało, od nóg do palców obu dłoni, drżało mu, a w głowie pulsował kłujący ból. Oczy miał przekrwione i zmęczone, zaś na jego twarzy pojawił się kilkutygodniowy zarost. Wyglądał, tak jak się czuł — pozbawiony człowieczeństwa.
Fakt, że zdołał doprowadzić się do stanu tak krytycznego, ciągnął go jeszcze głębiej w dół. A osoby, której potrzebował, nie było. Utknął samotnie ze swoimi najczarniejszymi myślami i głosem, z którym budził się i zasypiał. Głosem Eurus.
Była to środa, więc przywdział garnitur i spakował skrzypce w futerał. Pociągał przy tym nosem i zamrugał powiekami, które piekły go niemiłosiernie. Powiedział Pani Hudson, że idzie na lekcję do Nicolé i wróci za godzinę. Kobieta zwróciła mu uwagę, że bez wątpienia ma gorączkę i powinien zacząć się jakkolwiek leczyć. Holmes zignorował jej słowa i opuścił lokum.
Jego dwudziestoczteroletnia uczennica mieszkała w centrum. Niedawno przejeła na własność rodzinny dom, w którym zdecydowała, że chce, aby odbywały się zajęcia.
Sherlock lubił je, mimo, że do jego życia wnosiły stosunkowo niewiele. Zmuszały go jedynie do wzięcia się w garść, choć raz w tygodniu. Nicolé nie była też specjalnie irytującą osobą i detektyw nawet ją znosił. Był ponad dziesięc lat starszy, jednak czuł się w towarzystwie dziewczyny w obecnej chwilii najbezpieczniej.Nie przypuszczał nawet, że to właśnie ona będzie osobą, która pomoże Mycroftowi wcisnąć go do klatki. I zrobiła to zaraz po tym, jak Sherlock przekroczył próg jej domu. Za zamkniętymi drzwiami, mężczyźni w białych kitlach chwycili go za ramiona, starając obezwładnić.
Brunet był całkowicie zdezorientowany. Nie wiedział kim byli owi mężczyźni, czemu się na niego rzucili i co robili w mieszkaniu Nicolé, jednak kiedy ujrzał postać brata, stającą przed nim, wiedział, że został zwyczajnie wrobiony. W co, nie miał pojęcja.
— Co się u diabła dzieje?! — syknął, oddychając ciężko. — Co wyście zrobili?
— Sherlock, zrozum, że to dla twojego dobra. — polityk podszedł bliżej
— Dla mojego dobra napadają mnie jacyś ludzie? — warknął. — Śmiedzi od nich na kilometr szpitalem.
— Panowie zabiorą cię na oddział psychiatryczny.
Detektyw miał wrażenie, że się przesłyszał. Szamotając się cały ten czas, nagle ogarnęła go całkowita niemoc. Zdał sobie sprawę, że jego pozycja została już położona na szali. Przegranej szali.
— Bracie, nie rób mi tego — wydukał drżącym głosem. — Nicolé...
— Przepraszam. Nie mogłam patrzeć jak sam siebie zabijasz.
W oczach kobiety mógł zobaczyć prawdziwy i szczery żal, jednak od Mycrofta wręcz biło obojętnością i chłodem.
— Eurus wie gdzie jest John! — ciągnął ciemnowłosy. — Ona... ona powiedziała mi. Ja myślę, że porwała go.
Mimo, że starszy Holmes wyglądał na całkowicie niewzruszonego sytuacją, patrzył na nią niemal jak na morderstwo. Jego brat sciągnięty został przez ratowników na ziemię, wciąż starając wyswobodzić ze ściskających go ramion. W jego głosie słychać było obłęd. Bo od wydarzeń w Sherrinford, detektyw stał się człowiekiem całkowicie obłąkanym.
— Na prawdę mi przykro. — dodał cicho Mycroft.
Lekarze podali Sherlockowi środek uspokajający i czekali aż opuszczą go siły. Po upływie kilku sekund jego powieki zaczęły robić się cięższe, a ciało słabsze. Przenieśli go na noszę i ustabilizowali.
W tej chwilii słynny detektyw znany ze swojej niezależności, oryginalości i niepodważalego geniuszu, stał się całkowicie uległy i gdzieś wewnątrz martwy. Został uprzedmiotowiony i doszczętnie zniszczony.
Każdy dzień mu o tym przypominał. Medycy stracili masę czasu na wymuszanie na nim choćby poruszenie się, wyjście na spacer po szpitalnym korytarzu, czy jedzenie. Częściej jednak leżał jak nieżywy z kroplówką podłączoną do żyły, nie mówiąc ani słowa.
Wyszedł z pokoju po miesiącu. Wtedy to Greg Lestrade, powiadomiony jako jedyny o tym, gdzie detektyw się znajduje, odwiedził go. Przyszedł przekazać mu przy tym informację, która mimo, że była dołująca, postawiła go na nogi. Informację o jego przyjacielu.
— Znaleźliśmy ofiarę. Co prawda już trzecią w ciągu ostatnich dwóch tygodni, jednak teraz nie musieliśmy zastanawiać się czy mamy do czynienia z seryjnym mordercą. Nie musieliśmy się nawet zastanawiać kto nim jest — dodał inspektor.
Holmes nie wyglądał na zainteresowanego. Patrzył na mężczyznę pustym spojrzeniem, gniotąc w dłoniach piłeczkę odstresowującą. Niby widział na oczy, niby słuchał, ale gołym okiem widać było, że myślami krążył po totalnie innym świecie.
— Mordercą nieletnich, którego szukamy jest John Watson.
Dopiero wtedy twarz detektywa drgnęła. Jakby obudził się z dziwnego transu, a serce zabiło na tyle mocno, że krew dopływać zaczęła do wszystkich mięśni, które od ciągłego leżenia były bliskie zanikowi. Jakby w mózgu zapaliła się czerwona lampka, rozkazująca Pałacowi Myśli wszcząć alarm. Być może Greg Lestrade, w tamtej chwilii uratował Sherlocka Holmesa.
Trzydziestoośmiolatek jednak milczał. Jednakże tym razem nawet inspektor ujrzał coś więcej niż martwą postawę i psychiczne wycieńczenie.
Spostrzegł swojego przyjaciela. Myślącego. W którego oczach zabłysły pojedyńcze iskierki zainteresowania. Człowieka nabierającego na nowo barw.
— Mów wszystko co wiesz — odezwał się zdecydowanie, z desperacją w głosie, jakiej nikt nie wierzył, że jeszcze u niego usłyszy. — Dziś jesteś moim klientem.
◈

CZYTASZ
delirium ༄ sherlock bbc
Fanfiction❝𝐼𝑡 𝑟𝑎𝑡𝑡𝑙𝑒𝑠 𝑚𝑦 𝑙𝑢𝑛𝑔𝑠, 𝑏𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑚𝑖𝑛𝑑 𝑖𝑠 𝑇𝑎𝑛𝑔𝑙𝑒𝑑 𝑏𝑒𝑡𝑤𝑒𝑒𝑛 𝑦𝑜𝑢𝑟 𝑙𝑖𝑡𝑡𝑙𝑒 𝑓𝑙𝑎𝑤𝑠. ❞ Londyn działał poniekąd jak magnes na przestępców, lub inne postacie ściśle związane z branżą kryminalną. Jednak mimo...