02 | ONCE UPON IN LONDON

50 3 15
                                    

Londyn, Baker Street
Półtora miesiąca wcześniej...

   Głośny dźwięk dzwonka do drzwi rozniósł się echem po całym mieszkaniu 221B. Przerwał tym panującą tam od dawien dawna martwą ciszę, którą wypełniało jedynie statyczne przesuwanie się po tarczy wskazówek zegara z cichym tykaniem. Kurz osadzał się powoli na staromodnych meblach, tworząc aurę opuszczonego domu, z którego szczęście wyparowywało wciąż, nawet przez dziurkę od klucza.
  
   Podłoga zaskrzypiała, kiedy właścicielka lokum — Martha Hudson, dynamicznie zerwała się z krzesła stojącego przy stole w kuchni. Jej pogrążona w zadumie twarz, nagle ożywiła się, a gdzieś głęboko w duszy pojawiła nadzieja.

Kobieta wygładziła smukłymi dłońmi ciemnozieloną sukienkę za kolano i drobnymi krokami podreptała do przedsionka. Wzięła kilka głębokich wdechów i przybrała uśmiechniętą maskę, którą widział u niej każdy. Entuzjastycznie otworzyła drzwi na ościerz, prawie uderzając przy tym mężczyznę, który za nimi stał.

   Martha zamarła. Całe jej ciało ogarnęła niemoc i paraliż, jedynie oczy błądziły zagubione po sylwetce gościa. On również wyglądał na spiętego. Nie takiego go zapamiętała. Pamiętała wesołą, roześmianą twarz, zaciekawione spojrzenie i pewną siebie postawę. Nie zapamiętała Johna Watsona jako zaniedbanego i wychudzonego mężczyznę, który wystraszył się głupich drzwi.

Milczeli przez długą chwilę, jakby nie umiejąc wydusić z siebie odpowiednich słów.

   — Po co przyszedłeś? — spytała kobieta oschle.

Mężczyzna chyba sam nie spodziewał się, aż tak negatywnej reakcji na swój powrót. Choć z drugiej strony, nie było go rok. Po raz kolejny zawiódł, nie odzywając się do bliskich ani słowem i wrócił dopiero gdy czegoś mu zabrakło. Był tak beznadziejny.

   — Mógłbym wejść? — schował dłonie do kieszeni ciemnobrązowej kurtki i zakołysał się w miejscu.

   — W końcu to wciąż twoje mieszkanie — wymamrotała gosposia.

Usunęła się w bok, odsłaniając przejscie doktorowi. Ten dość niepewnie zrobił kilka kroków w przód, przekraczając próg domu. Drzwi zamknęły się za nim bezgłośnie, odcinając jedyny dopływ światła do holu.

   — Na wstępie, jesteś poważnie zadłużony. Zgadniesz kto ostatni rok płacił twoje rachunki? Wiesz kto fundował naprawę kuchenki, lub nowy żyrandol?

   — Sherlock?

Martha uniosła brwi do góry i zaśmiała się rozpaczliwie. Być może jej psychika była już tak postrzępiona, że owa odpowiedź autentycznie ją rozbawiła.

   — Wszystko w porządku? — spytał, niepokojąc się. — Ja na prawdę wszystko oddam, obiecuję.

   — Ależ z ciebie głupiec.

John zamilkł. Uświadamiając sobie, że każdym kolejnym słowem jedynie pogarszał swoją obecną sytuację, postanowił nie dorzucać swoich pięciu groszy. Musiał przyjąć wszystkie stawiane mu zarzuty, jak przystało na dojrzałego przedstawiciela płci męskiej.

   — Obaj jesteście skończonymi kretynami — kontynuowała. — W ciebie zwątpiłam już dawno, bo nie zostawiłeś nas po raz pierwszy. On, odchodząc, zawiódł mnie jeszcze bardziej, jeśli chcesz uznać to za pocieszenie.

   — Chwila... Sherlock tu nie mieszka?

   — Jak pewnie zdążyłeś już zauważyć.

Po pierwsze, nie rozumiał. Po drugie, był w szoku. Po trzecie, chyba go to zabolało.

delirium ༄ sherlock bbcOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz