03.

1.3K 192 64
                                    

F

Przez ostatnie kilka lat często rozmyślałem o śmierci. O tym, jakie to uczucie. Umrzeć. Czasami zastanawiałem się nad tym tak intensywnie, że niemal czułem, jak moje ciało się rozpada, jakbym był już tylko rozkładającymi się pod ciężką ziemią zwłokami. A potem spróbowałem. Umrzeć.

To po prostu przyszło mi do głowy, wtedy wydawało się właściwe, było wszystkim, co mi zostało.

Wziąłem pięć tabletek zamiast jednej.

Okazało się, że śmierć nie załatwia sprawy. Nie jest łatwa, ani przyjemna, tylko bezczelna i nieprzewidywalna. A kiedy zagląda ci w oczy, uświadamiasz sobie, że... chcesz żyć. Z całych sił. Dlatego zaczynasz z nią walczyć, byle tylko zaczerpnąć kolejny oddech, byle tylko nie zabrała cię ze sobą. Dopóki nie tracisz świadomości. I wtedy nic już nie zależy od ciebie. To nie są twoje wybory.

Wymioty. Drgawki. Reanimacja, bo doszło do zatrzymania akcji serca.

Tamtej nocy obudził mnie potworny ból mięśni. Leżałem zdezorientowany na podłodze i myślałem tylko o tym, że jestem tak beznadziejny, że nie potrafię efektownie ze sobą skończyć. I że muszę znowu się naćpać, bo wciąż czułem się tak samo, jak wtedy, gdy ojciec lał mnie niemal do nieprzytomności. Może nawet bolało mocniej. I żałowałem. Że do tej pory zawsze było o jeden cios za mało... Jakby Roderick Franco zawsze miał to dokładnie zaplanowane. Idealna liczba uderzeń – wystarczająca, aby zadać mi ból i zbyt mała, aby mnie zabić.

Do tej pory poznałem miliony sposobów na śmierć, jednak żadnego na życie.

Zorientowałem się, że to, co wstrzykują mi do żył, nie jest żadnym opiatem, że to tylko Nalokson, czysty antagonista receptorów opioidowych, który podobno ratował życia osób takich jak ja. Nade mną stały postacie ubrane w niebieskie ubrania i ojciec. Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem u niego takiego przejawu troski, przejęcia. Może grał, a może moja próba samobójcza trochę nim wstrząsnęła. Tak jak mną. Szybko jednak straciłem nadzieję na poprawę naszych relacji. Rick uznał, że potrzebuję pomocy. W ten oto sposób spędziłem trzy miesiące w ośrodku dla osób, które targnęły się na swoje życie. Dla ojca to właśnie była Europa.

Po powrocie nie jest lepiej, znów pragnę się zrujnować.

Mam wrażenie, że ocalałem po nic.

Docieram do domu dopiero po trzech godzinach spędzonych na graniu z Fordem w GTA. Robię to z wielką niechęcią, ale to nieuniknione. Kiedyś i tak musiałbym się tu pojawić. Niestety nadzieja na to, że nie spotkam ojca, znika w tym samym momencie, w którym przekraczam próg.

Roderick stoi na korytarzu – odwrócony do mnie plecami, z telefonem przy uchu. Wydaje się zaabsorbowany rozmową. Z urywków wnioskuję, że dotyczy spraw służbowych. Czym prędzej pośpiesznie ruszam w stronę schodów, jednak nie udaje mi się przejść całkowicie niezauważonym. Julia, nasza gosposia, macha do mnie szmatką, którą wcześniej przecierała kurze.

— Flynn! Obiad stygnie — mówi.

Na samą myśl o jedzeniu skręca mi bebechy.

— Dzięki. Jadłem na mieście — kłamię.

Łapię za poręcz i wskakuję na pierwszy stopień.

— Zaraz do ciebie oddzwonię — zapewnia Rick ze spokojem w głosie, co jest całkowitym przeciwieństwem jego charakteru. Słyszę, jak odkłada telefon na półkę. Instynktownie cały się spinam. Cholera. — Gdzie byłeś? — pyta w końcu, ze względu na obecność Julii, w taki sposób, jakby przejęła go moja nieobecność. Kroczy za mną, a ja wcale się nie zatrzymuję, tylko brnę po schodach coraz wyżej.

Koszmar minionego lataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz